"Wystarczy sobie odpuścić". O samoakceptacji i macierzyństwie nieidealnym z Iloną Kostecką założycielką bloga "mumandthecity.pl"
Ilona Kostecka założycielka bloga "mumandthecity" w rozmowie z WP parenting opowiada o macierzyństwie i trudach z nim związanych. Blogerka obala mit macierzyństwa jako "błogosławieństwa".
Nie wstydzi mówić się o strachu, zagubieniu, skrajnym zmęczeniu, samotności i niepewności, czyli o tym wszystkim, co towarzyszy matkom po porodzie i do czego często nie mają odwagi się przyznać. Kostecka apeluje też do kobiet o akceptację swojego ciała i przekonuje, że piękno popularyzowane na Instagramie tak naprawdę nie istnieje.
Katarzyna Gałązkiewicz, WP parenting: Jest pani założycielką bloga parentingowego "mumandthecity.pl". Co było motywacją do jego założenia?
Ilona Kostecka, "mumandthecity.pl": Bloga założyłam 7 lat temu. Urodziłam wtedy pierwsze dziecko i... poczułam się oszukana! To były inne czasy niż teraz, o macierzyństwie mówiło się w samych superlatywach. Pytane o poród matki odpowiadały: "no, boli, ale szybko się o tym zapomina" albo "uśmiech dziecka wszystko wynagradza". Nie wypadało narzekać, bo taka kobieta z automatu dostawała łatkę złej matki. Że sobie nie radzi albo nie kocha swojego dziecka. Ewentualnie słyszała: "A nasze babki rodziły w polu i nie narzekały!".
Mitem jest zatem stwierdzenie, że macierzyństwo to najpiękniejszy okres w życiu kobiety?
- Macierzyństwo jest piękne, ale bywa też piekielnie trudne. Świeżo upieczona mama urodziła dziecko i jest to mały cud. Tymczasem, zamiast rozpływać się nad nim w zachwycie, zamyka się w łazience pod prysznicem, bo tam nikt jej nie usłyszy, i "chlipie". Czuje się strasznie, gdy inne mamy roztaczają przed nią wizję różowego, pełnego brokatu i jednorożców życia z dzieckiem. Myśli sobie: "Co ze mną nie tak?" Nic. Wszystko w porządku. Przecież przechodzi właśnie największą w swoim życiu burzę hormonalną po porodzie! A do tego: rana ciągnie, piersi puchną, nie dosypia, nie dojada, nie ma czasu umyć włosów, mąż cały dzień poza domem, a społeczeństwo stawia jej poprzeczkę tak wysoko, że łatwiej pod nią przejść niż ją przeskoczyć… Byłam jedną z pierwszych blogerek, które mówiły o tym głośno. Żeby inne mamy nie były zaskoczone tak jak ja. Ale przede wszystkim, żeby wiedziały, że to, co właśnie czują - a często jest to strach, zagubienie, skrajne zmęczenie, samotność, niepewność - jest NORMALNE. Każda z nas ma dokładnie tak samo.
Otwarcie mówi pani o tym, że bycie matką nie jest najważniejszą rolą w pani życiu. Co zatem nią jest?
- To nie tak. Bycie mamą jest jedną z najważniejszych ról w moim życiu. Matki często mówią: "Dziecko jest całym moim światem". To ja tak nigdy nie miałam. Albo jak patrzę na dziecko i ono robi coś po raz pierwszy, na przykład stawia pierwszy krok albo recytuje pierwszy wierszyk na akademii. Owszem, jestem dumna, ale z dziecka, a nie z siebie, że takie wspaniałe istoty mi "wyszły". Mamy często patrzą na swoje dzieci jak na dzieło swojego życia. Stroją je na przykład albo cisną o szóstki w szkole, żeby mieć się kim pochwalić. Dla mnie dzieci to zupełnie osobny byt. Mam własne dokonania i wspaniałych dzieci nie zaliczam do życiowych sukcesów. Bardzo ważna jest dla mnie samorealizacja: ja się dusiłam, kiedy zajmowałam się tylko dzieckiem, gotowałam obiady, sprzątałam dom na powrót męża z pracy. Na urlopie macierzyńskim miałam wrażenie, że wszystko robię dla innych, a nic dla siebie. Wiem, że są mamy, które się w tym spełniają, ale ja nie potrafię. Dlatego zaczęłam pisać bloga i wydaję właśnie moją pierwszą książkę dla dzieci. W planie mam całą serię z bardzo ważnym dla mnie, ale przede wszystkim dla następnych pokoleń, przesłaniem. Ale nie mogę zdradzić szczegółów.
Motto, które umieściła pani w opisie swojego profilu, brzmi: "Gdy wszyscy mówią nam, jak być dobrą matką i żoną, ja mówię: BĄDŹ DOBRA DLA SIEBIE!". Czy Polki trzeba wciąż uczyć takiego myślenia?
- Tak, bo my tego nie znamy z domów rodzinnych. A nawet słyszymy od mam czy teściowych: "Ale masz wspaniałego męża! Przewija pieluchy TWOIM dzieciom!". Jakby to nie były jego dzieci. Więc myślenie o sobie nie przychodzi nam naturalnie, z automatu. Współczesne matki napatrzyły się na swoje matki na dwóch etatach: tym w pracy, i tym w domu.
Jaki jest ten obraz?
- To wiąże się z tym, o czym mówiłam na początku: matka w Polsce nigdy nie narzeka oraz matka w Polsce za dzieło swojego życia uważa dzieci. Bo na nic innego po prostu nie ma czasu. Wspiera męża w jego osiągnięciach, ale sama? Jeśli już, to wybiera raczej "nieangażujący" zawód, taki, który spokojnie można łączyć z macierzyństwem, bo ma wpojone, że to naturalne, że życie rodzinne jest na jej głowie. I nie powie głośno, że ledwo to dźwiga, żeby nikt nie pomyślał, że nie daje rady, że jest złą mamą, że może nie kocha własnych dzieci... Jakoś nasze babki potrafiły nawet w polu urodzić i iść dalej, krowy doić! Więc sama też zaciska zęby i jedzie z tym koksem.
Dlaczego warto przypominać matkom, że ich potrzeby są równie ważne, jak te dzieci?
- Bo nie rodzimy dzieci dla siebie, tylko dla świata. Kiedyś wyfruną z gniazda. Dobrze mieć własne życie, żeby im tego nie utrudniać. Dobrze mieć własne życie, żeby nie skończyło się w momencie, w którym dzieci przestają nas potrzebować. Kobiety często nie mają nawet szansy zastanowić się, czego właściwe same chcą, bo narzuca nam się jeden właściwy scenariusz: nauka, trochę pracy, mąż i dzieci. Chciałabym, żebyśmy wszystkie wiedziały, że nic nie musimy. A wszystko możemy.
Na pani Instagramie oprócz tematów związanych z wychowaniem dzieci, pojawiają się te dotyczące stosunku kobiet do własnego ciała.
- Kilka lat temu uprawiałam fatshaming i bardzo się tego wstydzę. Jednak te wpisy celowo zostawiłam na blogu, bo pokazują, jak długą drogę przeszłam od laski, która mówi kobietom: "Jesteś gruba, może w końcu coś z tym zrobisz?" do: "Polub siebie, bo tylko, gdy kogoś lubimy, chcemy dla niego jak najlepiej".
Czy można powiedzieć, że teraz działa pani zgodnie z myślą Body Positivity?
- Pewnie tak, chociaż ja aż tak bardzo tego ruchu nie śledzę i zawsze mi głupio używać właśnie tego sformułowania, bo mało na ten temat wiem. Robię po prostu to, co czuję.
Często podkreśla pani, że w dobie Instagrama i Photoshopa kobiety przestają akceptować swoje ciała.
- Żyjemy w czasach, w których ideał piękna został tak wyśrubowany, że... Ja nie wiem, czy w ogóle któraś z nas spełnia te kryteria? Wychodzę na ulicę i widzę zupełnie inne kobiety niż na ekranach, w gazetach, w reklamach czy na Instagramie. Czyli coś jest nie w porządku. Codziennie oglądamy ciała, które nawet nie występują w naturze, tylko są dziełem: trenerów, dietetyków, chirurgów plastycznych, kosmetyczek, fryzjerów, oświetleniowców, a na końcu grafików. Te ciała komuś się opłacają, pewnie najlepiej sprzedają produkty, bo kto by nie chciał tak wyglądać? Tylko że zwykły odbiorca tego nie wie.
Stara się pani tłumaczyć, że piękne ciało nie ma jednej definicji.
- W instagramowym świecie, w którym wszyscy starają się pokazać siebie z jak najlepszej strony, ja pokazuję, jak wyglądam naprawdę. Ćwiczę i zdrowo się odżywiam, ale kiedy usiądę, mam fałdy na brzuchu! Jak każda kobieta, modelki też. Chciałabym, żebyśmy mogły w końcu odetchnąć i na ekranach częściej widziały to, co w lustrze.
Czy pani od zawsze w pełni akceptowała siebie i swoje ciało? Czy dystans i wyrozumiałość i nieporównywanie się z innymi przyszły wraz z wiekiem?
- Nie akceptowałam. Co ciekawe, kiedy chodziłam do szkoły, słyszałam mnóstwo komplementów na temat swojego wyglądu i... to wcale nie dodawało mi pewności siebie! Wprost przeciwnie. Ciągle miałam w głowie: "O kurczę, a co, jak oni się dowiedzą, że nie jestem taka zgrabna, tylko mam cellulit?". I wkładałam dżinsy w 30-stopniowym upale. I się męczyłam. Dlatego uważam, że robimy ogromną krzywdę dziewczętom oraz kobietom, skupiając się tak bardzo na ich wyglądzie. Nawet jeśli podkreślamy ich walory. Ludzie myślą, że komplementy dla kobiet są miłe. I budujące. Nie są. Nadmierne przykładanie wagi do wyglądu nigdy nie jest dobre. To sprawia, że czujemy się jak rzecz na wystawie. Obserwowane. Dlatego wiele kobiet maluje się, nawet gdy idzie do sklepu po bułki. Albo na siłownię. Żeby nikt przypadkiem nie zobaczył ich prawdziwej twarzy i nie zmienił zdania na temat ich urody. Mnie osobiście bardzo pomogła świadomość, że wcale nie jestem na tym świecie po to, żeby się podobać.
Jak akceptacja swoich niedoskonałości może wpłynąć na samopoczucie?
- Ludzie myślą, że akceptacja swojego ciała polega na tym, że w końcu zaczynamy z przyjemnością patrzeć na nie w lustrze. Zresztą, taki dostajemy przekaz "z góry": jak zmniejszysz obwody, to zaakceptujesz siebie. Ale to nie jest akceptacja siebie. To walka ze sobą. Pamiętam, jak jakiś mężczyzna zapytał mnie kiedyś na Facebooku: "Ale podobasz się sobie?". Nie wiem. Ja się po prostu już nad tym nie zastanawiam!
Czym zatem jest dla pani samoakceptacja?
- Dla mnie samoakceptacja to właśnie odpuszczenie sobie. Odzyskujesz wtedy tę przestrzeń w mózgu, która wcześniej była odpowiedzialna za kontrolę. Już nie stoisz przed lustrem, oglądając się z każdej strony. Nie analizujesz, że nogi w sumie spoko, ale kostki mogłyby być szczuplejsze. Nie rozkminiasz, jak inni cię odbiorą. Nie przeglądasz się w napotkanych wystawach. Nie wkładasz czegoś, tylko dlatego, że wyglądasz w tym dobrze. Patrzysz, żeby było ci wygodnie. I nareszcie odzyskujesz kontakt ze swoim ciałem. Już nie jest twoim wrogiem, którego tu trzeba "ściachać", tam napompować. Doceniasz je, bo dobrze ci służy i... zaczynasz o nie dbać. Może inaczej, może nie katując się kolejnym treningiem mięśni brzucha, ale aktywnością, która autentycznie sprawia ci przyjemność? U mnie jest to bieganie, rolki i joga. Zupełnie nie analizuję, jak to wpływa na moje ciało, ponieważ czuję, że świetnie działa mi na duszę! I to jest ta chwila, kiedy odzyskujesz czas dla siebie. Kobiety mają go za mało, ponieważ za dużo energii poświęcają czynnościom, które mają sprawić, że siebie pokochają (staranny makijaż, fryzura, kosmetyczka, kolejna dieta, zakupy na poprawę humoru). A tak naprawdę wystarczy sobie odpuścić.
Czy udaje się pani budować w obserwatorkach pozytywny stosunek do swojego wyglądu?
- Tak! Bardzo często dostaję wiadomości: "Dzięki tobie już się nie maluję, kiedy wychodzę do sklepu za rogiem!". Dziewczyny widzą, że nie zawsze wyglądam idealnie. Chodzę w dresie. Mówię do nich nieuczesana. Nadal jestem fajna. I sobie też powoli, powolutku dają przyzwolenie na to, żeby poluzować trochę ten gorset, w którym własnoręcznie się zasznurowały.
Jakie dałaby pani wskazówki kobietom, matkom, które mają kompleksy, i patrzą na siebie bardzo surowo?
- Przesunąć ośrodek ciężkości z tego, jak wyglądam, na to, jaka jestem. Co robię. Co potrafię. Bo tylko na to mamy wpływ - na piękne nogi czy zgrabne nosy już niekoniecznie. Kobiety zbyt często pewność siebie wiążą z tym, jak wyglądają. Schudłam - jestem super; przytyłam - jestem do niczego. Włożyłam szpilki, pomalowałam usta - mogę podbijać świat; nie zrobiłam starannego makijażu - będę się teraz cały dzień ukrywać przed spojrzeniami innych. Tak jesteśmy wychowywane. I tak wychowujemy dalej swoje córki. Czas z tym skończyć. Prawdziwą pewność siebie daje świadomość, w czym jestem dobra, a nie, że ładnie dzisiaj wyglądam. Właśnie taki przekaz otrzymują nasi synowie. Ale córki też powinny!
Ilona Kostecka - filolożka, feministka, założycielka jednego z najpopularniejszych blogów parentingowych w Polsce oraz największej konferencji dla Influencerów - Influencers Live Wrocław.