Trwa ładowanie...

To miał być najlepszy czas w życiu. "Znalazłam się w centrum koszmaru"

 Anna Klimczyk
09.03.2024 10:11
Mama 3-latki napisała już list na jej 18. urodziny
Mama 3-latki napisała już list na jej 18. urodziny (archiwum rodzinne )

Sandra ma 33 lata, męża, dziecko i nowotwór jelita grubego w czwartym stadium. Z chorobą zmaga się już prawie cztery lata. Lekarze sądzili, że kobieta cierpi na nowotwór jajnika. - Straciliśmy masę cennego czasu przez niewłaściwą diagnozę - opowiada w rozmowie z WP Parenting.

spis treści

1. "Czy pani wie, że ma pani guza?"

W 2019 roku wreszcie wszystko w życiu Sandry Gliszczyńskiej zaczęło się układać.

- Wzięłam ślub, kupiliśmy z mężem mieszkanie, a pewnego dnia na teście ciążowym zobaczyłam dwie kreski. Byłam przeszczęśliwa. Jeszcze wtedy nie wiedziałam, że za chwilę mój świat rozpadnie się jak domek z kart - opowiada 33-latka.

Ciąża przebiegała książkowo, aż do rutynowego badania, podczas którego wykryto u kobiety torbiel na jajniku.

Zobacz film: "Cyfrowe drogowskazy ze Stacją Galaxy i Samsung: część 3"

- Jednak lekarze powiedzieli, że mam się tym nie martwić. Pojechaliśmy więc z mężem nad morze, odpocząć. Zaczęłam krwawić. Pomocy szukaliśmy w szpitalu w Pucku. Byłam przerażona, a gdy przekroczyłam próg placówki, znalazłam się w centrum koszmaru. Oddział jak z horroru, tak samo opieka medyczna. Od pielęgniarki usłyszałam, że "pewnie podczas podróży wytrzepałam sobie ciążę". Dodała, że nie powinnam podróżować w "takim stanie". Tłumaczyłam, że mój ginekolog nie widzi ku temu przeciwwskazań. Potem weszłam do gabinetu lekarskiego, a podczas badania lekarz powiedział do mnie: "czy pani wie, że ma pani guza?" - wspomina Gliszczyńska.

Sandra Gliszczyńska z córeczką
Sandra Gliszczyńska z córeczką (archiwum rodzinne )

Po powrocie z urlopu kobieta natychmiast udała się do prowadzącego jej ciążę ginekologa.

- Zalecił, abym zrobiła markery nowotworowe (test ROMA). Jednak ich wyniki go nie zaniepokoiły. Wtedy kamień spadł mi z serca. 16 kwietnia 2020 roku urodziłam zdrową córeczkę - Igę. Myślałam, że już wszystko będzie dobrze - opowiada.

Niestety nie było. A walka Sandry o zdrowie dopiero się zaczynała.

2. Szokująca diagnoza

- Słowo "nowotwór" pierwszy raz padło podczas kontrolnego badania USG po porodzie. Do dziś mam przed oczami twarz lekarza, który je wykonywał, jego zaniepokojone spojrzenie. Długo nic nie mówił. A potem z jego ust padły słowa: "ma pani ogromnego guza" - relacjonuje Sandra.

Zmiana była tak duża, że nie mieściła się w obrazie USG. Miała 25 cm.

- Dostałam skierowanie do szpitala. Musiałam zostawić w domu moją maleńką córeczkę. Nie wiedziałam, czy jeszcze ją zobaczę. Na szczęście operacja się udała. Lekarze usunęli guza wraz z jajnikiem. Na wyniki badania histopatologicznego czekaliśmy trzy tygodnie. Cały czas wypierałam myśl, że może to być coś złego - opowiada.

Niestety, wycięty guz okazał się nowotworem złośliwym jajnika.

- Tę straszną diagnozę przekazał mi mąż. Lekarz zadzwonił do niego i poinformował o wynikach badania. Gdy usłyszałam, że mam raka, mój świat się zawalił. Upadłam na ziemię i nie miałam siły wstać. Wpadłam w szał. Płakałam i krzyczałam. Gdy otrząsnęłam się z pierwszego szoku, wiedziałam, że muszę walczyć. Przecież miałam dla kogo żyć - wspomina.

Onkologiczna maszyna ruszyła.

- Kilka dni później odbyło się konsylium lekarskie. Nagle stałam się numerkiem. Kolejnym przypadkiem. Nie wspominam tego dobrze. Lekarze byli dla mnie bardzo oschli. Przekazali, że muszę rozpocząć chemię, a po czterech cyklach czeka mnie radykalna operacja i kolejna chemia. Usłyszałam także, że to może nie być pierwotny nowotwór - mówi kobieta.

Sandra Gliszczyńska
Sandra Gliszczyńska (archiwum rodzinne )

- Lekarze sugerowali, aby sprawdzić jelita. Podkreślali, że mogę być obciążona genetycznie, bo na raka jelita grubego zmarł mój ojciec. Jednak kolonoskopia nie wykazała niczego niepokojącego. Po badaniu wzięłam pierwszą chemię, która była dla mnie bardzo trudnym przeżyciem. Czułam się osłabiona, włosy wypadły mi garściami. Musiałam je zgolić. W grudniu przeszłam kolejną operację - wycięto mi macicę, drugi jajnik i wyrostek robaczkowy - wylicza Gliszczyńska.

3. Błędna diagnoza

Po zabiegu przyszedł czas na kontrolne badanie PET.

- Zaświeciło w dwóch miejscach w jelitach. Lekarze ponownie skierowali mnie na kolonoskopię. Tym razem znaleźli polip i wzięli wycinek do badania. Badanie histopatologiczne wykazało, że jest to nowotwór złośliwy. Okazało się, że to było pierwotne ognisko raka, a jajnik był przerzutem. Przez cały czas byłam źle diagnozowana. Dowiedziałam się, że muszę przejść operację wycięcia części jelita grubego - opowiada 33-latka.

Niestety lekarze nie byli w stanie usunąć wszystkich zmian.

- Okazało się, że rak zaatakował też otrzewną. Kolejny raz musiałam przejść chemioterapię tym razem celowaną w jelito. Czułam się zdecydowanie gorzej niż po poprzedniej. Po ostatnim cyklu chemii lekarze skierowali mnie na tomografię komputerową. Badanie wykonane w sierpniu pokazało, że jest czysto. Natomiast kolejne wykonane w grudniu, że są zmiany w otrzewnej - tłumaczy i dodaje:

- Wtedy lekarze powiedzieli, że zmiany są nieoperacyjne. Jednak ja wiedziałam, że nie mogę się poddać. Konsultowałam mój przypadek z wieloma lekarzami. Zmieniłam szpital. Rozpoczęłam kolejną chemię. Tym razem w Brzezinach pod Łodzią. Jednak rak był cały czas krok przede mną.

Jeden z lekarzy zasugerował, aby wykonać badania genetyczne.

- Okazało się, że mam mutację genu KRAS. Obecnie przyjmuję immunoterapie. Ze względu na ostatnie wyniki, w których była progresja choroby lekarz zmienił leczenie. Wcześniej przez 1,5 roku otrzymywałam chemioterapię paliatywną. Niedawno dowiedzieliśmy się, że na nowotwór jelita grubego choruje też moja mama. Rak wymierzył nam kolejny cios - mówi.

4. Napisała list na 18. urodziny córki

Leczenie jest bardzo drogie.

- Utrata pracy, przejście na rentę, przeniesienie leczenia do Brzezin oraz wdrożenie leczenia wspomagającego, które kosztuje około 10 tys. zł. To zaczęło nas przerastać. Ze względu na kończące się środki na zbiórce byliśmy zmuszeni do zmniejszenia kosztów leczenia wspierającego do kwoty 3,5 tys. zł. Dlatego jestem zmuszona, by prosić o pomoc. Przecież mam dla kogo żyć - przekonuje Sandra.

Kobieta nie ukrywa, że ma żal do lekarzy.

- Wiem, że gdybym miała na początku mojej choroby wiedzę, którą mam teraz, zupełnie inaczej podeszłabym do leczenia. Mam pretensję do lekarzy, że straciliśmy masę cennego czasu przez niewłaściwą diagnozę. Może gdyby wcześniej odkryli, że pierwotne ognisko nowotworu jest w jelicie, to choroba nie byłaby tak zaawansowana? - mówi i dodaje:

- Gdy zachorowałam, napisałam list do mojej córki na 18. urodziny. Włożyłam go do koperty i zakleiłam. Mam nadzieję, że wygram z chorobą i otworzymy go razem - podsumowuje.

Jeśli chcesz pomóc Sandrze w walce z chorobą, możesz zrobić to TUTAJ.

Możesz także przekazać swoje 1,5%. Numer KRS to 0000396361.

Anna Klimczyk, dziennikarka Wirtualnej Polski

Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl

Rekomendowane przez naszych ekspertów

Polecane dla Ciebie
Pomocni lekarze