Trwa ładowanie...

Spraw z udziałem dzieci nie da się zapomnieć. "Wszędzie widzę miejsca zbrodni"

 Anna Klimczyk
06.05.2023 12:19
Mł. insp. Grażyna Broda
Mł. insp. Grażyna Broda (arch. prywatne)

Mł. insp. Grażyna Broda, emerytowana policjantka z prawie 30-letnim stażem, mówi, że spraw z udziałem dzieci nigdy się nie zapomina. - Proszę sobie wyobrazić, co czuje człowiek, który widział zgwałcone dziecko. Jego krew. Wie, przez co przeszło i ma w rękach sprawcę. To, co się dzieje wówczas w głowie, jest trudne do opisania - mówi w rozmowie z WP Parenting.

Oto #TopWP. Przypominamy najlepsze materiały ostatnich miesięcy.

Anna Klimczyk, dziennikarka Wirtualnej Polski: Zawsze marzyła pani o pracy w policji?

Mł. insp. Grażyna Broda, emerytowana policjantka z prawie 30-letnim stażem, wieloletnia komendant Komisariatu Szczecin-Niebuszewo i Szczecin-Pogodno, szefowa sekcji kryminalnej: - Nigdy nie bawiłam się lalkami. Zaczytywałam się w kryminałach, ciągnęło mnie do świata zbrodni. Chciałam walczyć ze złem. Jak prawdziwa bohaterka. Dlatego myśl o zostaniu policjantką pojawiła się dość wcześnie. W wieku 20 lat marzyłam o jednym: chciałam łapać przestępców. Wtedy kobiety w milicji nie były mile widziane, więc trafiłam do wydziału paszportowego. Tam spędziłam pięć lat.

Tych spraw nie da się zapomnieć
Tych spraw nie da się zapomnieć (Getty Images)

Potem przyszedł czas na dochodzeniówkę?

Po zmianie ustroju przeszłam weryfikację i wstąpiłam do policji. Nie obawiałam się. Wiedziałam, że nic złego nie zrobiłam. W 1989 roku zaczęłam służbę kryminalną. Przez prawie 30 lat walczyłam z przestępczością w Szczecinie. Dzięki ciężkiej pracy osiągałam kolejne stanowiska. Po kilku latach zostałam kierownikiem sekcji życia i zdrowia.

W tej sekcji bada się najcięższe przestępstwa: zabójstwa, gwałty. Jaka była pani pierwsza sprawa dotycząca dziecka?

- Śmierć łóżeczkowa. Mama uśpiła dzieci i poszła się wykąpać. Gdy ponownie zajrzała do ich pokoju, młodsze - chyba roczne - już nie żyło. Na miejsce przyjechał ojciec dziecka. Do dziś pamiętam wyraz jego twarzy. Siedziałam z nim na klatce schodowej. Płakał. Nie mógł poradzić sobie z wyrzutami sumienia. Ciągle powtarzał: "dlaczego wyszedłem, powinienem być wtedy w domu".

Wracałam z tego zdarzenia nad ranem własnym samochodem. Przed oczami cały czas miałam obraz tego martwego dzieciątka. W pewnym momencie zauważyłam błysk syren. Zatrzymał mnie radiowóz drogówki. Policjantka powiedziała, że przejechałam na czerwonym świetle. Byłam w szoku. Zawsze jeżdżę ostrożnie, więc to zachowanie było spowodowane wcześniejszymi emocjami. Na szczęście nie spowodowałam zagrożenia. Nigdy nie zapomnę tej sprawy.

A która była najtrudniejsza?

- Niestety każda z udziałem dzieci. Pamiętam wszystkie. Na Szczecin patrzę jak na miejsce zbrodni. Dlatego wyprowadziłam się z miasta. Gdy jadę jego ulicami, myślę sobie - tu zamordowali mężczyznę, tu zgwałcili dziecko. Z racji pełnienia kierowniczych stanowisk byłam na miejscach zdarzeń najcięższych przestępstw. Każde dziecko się pamięta, każde takie zdarzenie.

Taką sprawą była śmierć dwuletniego dziecka w placówce opiekuńczej w centrum Szczecina. Na miejsce, oprócz policji, przybyli przedstawiciele instytucji oświatowych, sanepid. Wszystkich nas łączyło jedno - smutek. Nigdy nie zapomnę widoku martwego dzieciątka leżącego na podłodze. Na miejscu były oględziny. Zostawiłam ciało tego malucha pod opieką policjanta. W jego oczach widziałam pustkę. Niedawno urodziło mu się dziecko. Po zakończeniu czynności powiedział mi: "patrzyłem na to dziecko i myślałem, a co gdyby to było moje".

Zdarzyło się, że płakała pani na miejscu zbrodni?

- Nigdy. Musisz zrobić swoje i tylko na tym się skupiasz. Nie myślisz, tylko działasz. Widziałam dramat tego policjanta, który patrzył na martwe dziecko. Widziałam dramat rodziców tego malucha. Jego dziadka, który odepchnął mnie, gdy nie pozwoliłam mu wejść do pokoju. Pamiętam kobiety z sanepidu. Były w opłakanym stanie. Ale ja w tamtym momencie musiałam dowodzić. Więc nie myślałam o policjancie, rodzicach, dziadku i paniach z sanepidu. Jednak gdy wróciłam do domu, wszystko uderzyło ze zdwojoną siłą. Czułam, jakby ktoś rzucił mi na klatkę piersiową ogromny głaz. Nie mogłam oddychać. Straszne uczucie. Emocje w tej pracy wkłada się do szuflady, którą otwiera się dopiero w domu.

A jak sobie z nimi poradzić, gdy się ją otworzy?

- Jest ciężko. Trzeba się nauczyć nad nimi panować i sobie radzić. Dlatego wielu policjantów korzysta z terapii. I ja korzystałam. To nie jest praca od 8 do 16. Policja to było całe moje życie. Komisariat był moim domem, dlatego ten własny trochę zaniedbywałam.

O trzeciej w nocy wróciłam do domu. Wykąpałam się i skończyłam kroić sałatkę. Tak wyglądało moje życie. Bez przerwy myślałam o pracy i wszędzie widziałam potencjalne zagrożenie.

Choroba zawodowa?

- Dokładnie. Wydaje mi się, że każdy policjant po kilku latach pracy ma w sobie taki zwiększony czynnik czujności. Czasami koleżanki, które są mamami, śmieją się, że ja widzę zagrożenia, o których nawet by nie pomyślały. Zwracam uwagę na różne szczegóły w zachowaniu dzieci znajomych. A rodzice niestety często tej czujności nie mają. Widać to szczególnie przy sprawach samobójstw dzieci. Wszystkie są podobne.

Na początku pojawia się niedowierzanie, potem wielki smutek, a na koniec pytania: "dlaczego to zrobiłeś, zrobiłaś?", "czego mu brakowało?", "dlaczego nic nie zauważyłem?".

Pamiętam szczególnie jedną sprawę. To była próba samobójcza. Młody chłopak. Z pozoru miał wszystko. Piękny dom. Na lodówce kartka: "zrobiłam owoce morza, podgrzej sobie". Ale ten chłopiec dawał znaki. Pamiętam, że w telefonie miał zdjęcie swojego pokoju. Na żyrandolu powiesił sznur zawiązany jak pętla wisielcza. Może nikt do tego pokoju wtedy nie wszedł? Nie winię rodziców, ale myślę, że warto o tym mówić. Dla młodego człowieka ważna jest obecność bliskich i spędzanie z nimi czasu. Samobójstwa to jedne z najtrudniejszych spraw. Musisz powiedzieć rodzicom, że ich dziecko nie żyje.

Jak wtedy zachować zimną krew?

- Nikt nas tego nie uczy, bo tego trudno nauczyć. Ważny jest takt, zrozumienie dla różnych zachowań. Mimo że człowiekowi pęka serce, łzy same napływają do oczu, musi zachować się profesjonalnie. Wypracowałam swój sposób. Robiłam to bardzo urzędowo. Starałam się bez emocji, z szacunkiem przekazać informację i czekałam na reakcję. I szczerze, byłam gotowa na wszystko. Czasami ta informacja nie docierała do rodziców, inni reagowali gniewem albo wielkim smutkiem. Niektórzy wyżywali się na policjantach. Wtedy trudno zachować spokój.

Pani zdarzyło się wybuchnąć?

- Nie. Ale wielokrotnie w tej kwestii bałam się o moich ludzi.

Mieliśmy sprawę kilkuletniej dziewczynki. Członek rodziny bardzo ją skrzywdził. Widziałam krew tego dziecka na kanapie. Pamiętam telefon od lekarza, który powiedział, że ta mała musiała przejść dwie operacje. Udało się zatrzymać podejrzanego. Bardzo bałam się tego, jak zareagują moi policjanci. Mieli dzieci w podobnym wieku. Wysłałam do nich naczelnika, który miał pilnować, żeby nie zrobili nic głupiego. Proszę sobie wyobrazić, co czuje człowiek, który widział to zgwałcone dziecko. Jego krew. Wie, przez co przeszło i ma w swoich rękach sprawcę. Takie sprawy pozostają w pamięci na zawsze. To, co się dzieje wówczas w głowie, jest trudne do opisania. Ale ja musiałam chronić zarówno moich ludzi, jak i podejrzanego.

Czy ludzie, którzy krzywdzą dzieci, jakoś się tłumaczą? Nie pytam o to, co zeznają do protokołu, ale co mówią nieoficjalnie?

- Nie przypominam sobie, by okazywali większe emocje. Nigdy nie spotkałam się z ogromną skruchą sprawców. Ale to nie oznacza, że jej nie mają. Pamiętam chłopaka, którego trzykrotnie zatrzymywałam za czyny lubieżne na dzieciach. Działał pod szkołami. Robił to, gdy przestawał brać leki. Na przesłuchaniu powiedział: "pani komendant, ja się tak dobrze poczułem, że już nie brałem lekarstw i to wszystko wróciło". Widać było, że żałuje.

Było pani czasem żal sprawców?

- Samych sprawców - nie. Żal mi ich straconego życia. Tego, co mogliby zrobić, gdyby nie decyzja o popełnieniu przestępstwa. Zawsze współczuję ofiarom. Naprawdę pamiętam każdą. Ofiary to również uczestnicy przestępstw. Pamiętam małego chłopca, bezpośredniego świadka zabójstwa matki. Gdy przyjechaliśmy na miejsce, był przerażony. Nie chciał z nikim rozmawiać. A musieliśmy go przesłuchać. Usłyszałam od jego siostry, że dużo gra na komputerze. Wtedy w wolnych chwilach grałam w grę Metin. Spytałam go, czy zna tę grę. Ożywił się i zdziwiony spytał, czy gram. Od tego momentu rozmawialiśmy już spokojnie.

25 kwietnia media obiegła informacja o zbrodni w Chodzieży. Pięć ciał, rany cięte, skrępowana młoda kobieta i kilkumiesięczne dziecko w łóżeczku, przykryte po wszystkim kołdrą. Czy takie sprawy jeszcze panią szokują?

- Szoku nie ma. W życiu zawodowym naprawdę wiele widziałam. Na takie sprawy patrzę oczami policjanta. Wirtualnie wchodzę na miejsce zbrodni. Widzę oględziny, które się tam dokonują. Widzę te ciała.

Mł. insp. Grażyna Broda
Mł. insp. Grażyna Broda (arch. prywatne)

Po takich doświadczeniach łatwo stracić wiarę w ludzi.

- Ja jej nie straciłam. Zawsze, gdy patrzę na sprawcę, staram się odpowiedzieć na pytanie: dlaczego? Nigdy ich nie usprawiedliwiam, ale próbuję znaleźć przyczynę ich zachowań. Wie pani, bez tego w tej pracy bym zwariowała. Przecież musimy wierzyć, że świat nadal jest dobry, mimo że policjanci widzą jego najczarniejsze strony.

Anna Klimczyk, dziennikarka Wirtualnej Polski

Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl

Rekomendowane przez naszych ekspertów

Polecane dla Ciebie
Pomocni lekarze