Trwa ładowanie...

Ojcostwo jest dyskryminowane. Rozmowa z Piotrem Czerwińskim

 Ewa Rycerz
14.11.2020 21:09
Ojcostwo jest dyskryminowane. Rozmowa z Piotrem Czerwińskim
Ojcostwo jest dyskryminowane. Rozmowa z Piotrem Czerwińskim

- Wojowanie o prawa ojca jest jak walka z wiatrakami. Jak jakiś horror z najczarniejszych czasów ultrakomunizmu, gdzie czarne było białe, a białe było czarne. Nie wymyśliłby tego Franz Kafka - mówi Piotr Czerwiński, autor książki "Zespół ojca". Rozmawiamy z nim o prawach ojców, ich dyskryminowaniu i obecnej sytuacji.

WP parenting: W dzisiejszych czasach nie warto zostawać ojcem - pisze pan w swojej najnowszej książce. Ojcostwo jest przestarzałe?

Piotr Czerwiński: Przede wszystkim warto zastrzec, że to słowa nie tyle moje, co bohatera powieści, którego ze mną samym i moimi poglądami utożsamiać nie należy. Narracja „Zespołu ojca” jest jedynie prowadzona w pierwszej osobie.

Ja sam uważam ojcostwo za cud i, odpukać, nie mam z własnym ojcostwem żadnego większego kłopotu. To dlatego zaznaczam na wstępie książki, że ta opowieść jest fikcyjna, nie ma się nijak do mojej rodziny i nie ma charakteru autobiograficznego. Jest jednak wielu ludzi, którzy o swoim ojcostwie już nie mogą wypowiedzieć się tak spokojnie.

Zobacz film: "Pomysły na wspólne, rodzinne spędzanie czasu"

Wspomniane słowa to autentyczny cytat, który wypożyczyłem do powieści. Wypowiedział je jeden z „ojców wyklętych”, bo tak ich w modny ostatnio sposób nazywam, a spotkałem ich wielu przygotowując się do napisania tej książki. To człowiek, który prawidłowo i z oddaniem sprawował swoje obowiązki rodzicielskie, po czym przy okazji rozwodu został potraktowany jak zło konieczne. Jego sens życia ograniczono do niezbędnego minimum w postaci dwóch weekendów w miesiącu i sowitych alimentów. Mam na myśli dwa weekendy z dzieckiem, oczywiście.

Wśród „ojców wyklętych”, przynajmniej w Irlandii, to sformułowanie funkcjonuje na zasadzie mantry. „Two weekends, maintenance” (dwa weekendy, alimenty – tłum. red.) - po tym każdy „swój” poznaje „swego”, to hasło wyjaśnia wszystko. Poznają się po naklejce na tylnej szybie samochodu, z napisem: „A dad is for a lifetime, not just for a weekend” (Tata jest na całe życie, nie tylko na weekend). Ojcostwo nie jest przestarzałe, jest zwyczajnie dyskryminowane i niedoceniane.

„Ojcowie wyklęci”? Mówi pan tak, jakby ograniczanie kontaktów z dzieckiem po rozwodzie było społeczną normą, która powoduje, że mężczyźni „wpychani są” do bliżej nieokreślonej grupy ojców wyjętych ze społeczeństwa i zsuniętych na margines.

Niestety, wiele wskazuje na to, że to jest społeczna norma. Rozwód dla ojca oznacza przegraną, autentycznie staje się „ojcem wyklętym”. Pod warunkiem, że jest to dobry ojciec, oddany i świadomy swoich obowiązków rodzicielskich. Bo nie wątpię, że są i tacy, dla których to ulga, że kontakt z dziećmi ograniczył im się do niezbędnego minimum.

Przeczytaj koniecznie

Ja terminem „ojcowie wyklęci” określam głównie jedną dość charakterystyczną grupę ojców, którzy zostali nimi w Irlandii przed rokiem 2015 i nie mieli ślubu z matkami dzieci. W myśl prawa, nie mieli i nie mają do nich żadnych praw rodzicielskich, o ile nie upomną się o takowe w sądzie. A nawet wtedy wyrok sądu, który owszem, prawa im przyzna, może być krzywdzący w ustaleniu opieki i kontaktu.

Żeby było zabawniej, nawet ojciec, który z jakiegoś powodu nie dostał swoich praw, też musi płacić alimenty. I w dodatku nie dostaje nic w zamian, nawet prawa do widzenia się ze swoim dzieckiem. Rozwodnicy, nawiasem mówiąc, nie mają lepiej i dotyczy to zarówno Irlandii, jak i Polski. Bo rozwód to nie tylko wojna o dziecko, to cała gehenna podziału majątku, spłat kredytów..

„Ojcostwo to wydanie na siebie zaocznego wyroku, zmarnowanie życia” - pisze pan w dalszej części. Czy to oznacza, że ojcowie są niepotrzebni?

W wielu przypadkach ojcostwo, które dla mężczyzny stanowi rację istnienia, dla reszty świata nie ma większego znaczenia. I taki ojciec dowiaduje się, że był praktycznie dawcą spermy, od biedy potrzebnym do odchowania dziecka przez najtrudniejsze pierwsze trzy lub cztery lata, a potem jest wyrzucany na śmietnik, kończy jak pies, który był prezentem choinkowym dla rozkapryszonego nastolatka, po czym został przywiązany do drzewa przy autostradzie. Tak to wygląda oczami wielu rozczarowanych ludzi, których zwyczajnie się pozbyto.

A może to jakiś głębszy, złożony i indywdualny problem każdej z par?

Z psychologicznego punktu widzenia to dość prosty proces: kiedy kobieta odchodzi, chce uwolnić się od swojego męża czy partnera na dobre, zerwać z nim wszelkie kontakty. Często też obwinia go o zmarnowane lata, życiowe niepowodzenia, usiłuje wywołać w sobie niechęć do niego, a w ostateczności obrzydzenie i nienawiść, która pomaga zabić w sobie poczucie winy. Jeżeli mają dziecko, dopóki mąż ten będzie miał cokolwiek wspólnego z dzieckiem, będzie też musiał mieć coś wspólnego z nią, a zatem plan pozbycia się go jest mało realny.

Stąd ta notoryczna tendencja do odebrania albo ograniczenia ojcowskich praw rodzicielskich i horrory rozwodowe, którym towarzyszą przeróżne techniki - od manipulacji aż po symulowanie przemocy domowej, a nawet bezpodstawne zarzuty pedofilii, byle tylko pozbyć się ojca raz na zawsze.

To musi powodować emocjonalną huśtawkę i rozgoryczenie.

Mówiąc bez ogródek: prowadzi w prostej linii do depresji. Jeśli dobrze ustaliłem, zdecydowana większość ojców po rozstaniu z matkami ich dzieci – a tym samym z dziećmi – niemal obowiązkowo zaczyna sięgać do kieliszka, popadając przy tym w coraz głębszą depresję, którą niewielu ma odwagę leczyć. Jadą więc po równi pochyłej.

Sytuacja ojców, szczególnie w kontekście rozwodów i rozstań małżonków czy partnerów, jest dość trudna. A system w większości staje po stronie matek. To budzi lęk? A może sprzeciw?

To jest zwyczajnie nielogiczne, irracjonalne. Zadziwia mnie ta zbieżność interesów matek i wyroków systemu. Teoretycznie wszystko to ma obracać się wokół interesów dziecka i dziać się dla jego dobra. A dziecko ma dwoje rodziców, którzy jednakowo je kochają.

Piękno ojcostwa utrwalone na zdjęciach
Piękno ojcostwa utrwalone na zdjęciach [11 zdjęć]

Ojciec odgrywa bardzo ważną rolę w życiu swojej pociechy, która nie należy do najłatwiejszych. Jest

zobacz galerię

Jeżeli nie ma żadnych przeciwwskazań natury prawnej lub medycznej, jedynym logicznym rozwiązaniem, najlepszym dla dobra tego dziecka, jest opieka łączona, zwana też naprzemienną. Rodzice dzielą się potomkiem po połowie - każde spędza z nim połowę czasu w miesiącu, połowę wakacji, po połowie dzielą koszty jego edukacji i tak dalej. Uważam, że to jedyny sposób, by wychować „dziecko rozwodowe” bez żadnej skazy, urazu psychicznego ani syndromu rozbitej rodziny.

Niestety to jest logiczne tylko dla mnie oraz dla tysięcy ojców, którzy bezskutecznie proponowali opiekę łączoną w sądzie rodzinnym. Zbierając materiały do powieści tę historię słyszałem tyle razy, że stała się nawet dość banalna: „proponowałem pół na pół, ale to marzenie ściętej głowy”.

Czyli tak szeroko omawiane w ostatnim czasie „dobro dziecka” nie istnieje?

"Dobro dziecka" bywa bardzo względnie rozumiane i to jest najbardziej dyplomatyczne określenie, na jakie mnie stać.

Tutaj (w Irlandii – przyp. red.) dziecko przyznawane jest matce niemal obowiązkowo, bez względu na okoliczności. Najbardziej przerażającym przykładem tego jest historia pewnego irlandzkiego kulturysty, człowieka ze wszech miar porządnego i takiegoż ojca, którego partnerka uzależniła się od narkotyków i wyprowadziła się wraz z ich kilkuletnim dzieckiem do meliny w centrum miasta. Przyznano jej opiekę nad dzieckiem. Mało tego, choć ojciec dostał prawo do widzeń, nie otwierała mu drzwi, a policja, do której zgłaszał się po pomoc, twierdziła, że oni się do takich rzeczy nie mieszają.

Niewiarygodne.

Ale prawdziwe. Człowiek ten jest legendą jednego z tutejszych stowarzyszeń obrony praw ojca.

Jak się skończyła jego historia?

Jest bardzo możliwe, że nie zdołał zmienić swojej sytuacji i choćby nie wiem jak ją nagłaśniał, nie zmieni jej ani trochę.

Nie wiem, jak tłumaczą to sądy rodzinne w Polsce, ale w Irlandii, jak ustaliłem, przyznając opiekę bazuje się na testach psychologicznych, przeprowadzanych bodaj przed czterdziestoma laty.

Jaka jest skala tego problemu w Irlandii? I co ojcowie tak naprawdę mogą zrobić, by zmienić rzeczywistość?

To dobre pytanie, bo ojcowie w Irlandii, podobnie jak na całym cywilizowanym świecie, walczą o swoje prawa od zawsze i nie przynosi to żadnego skutku. Gościłem niedawno w programie, gdzie prowadzący słusznie zauważył, że o prawach ojca słyszy przez całe swoje dorosłe życie. I że nic się w tym temacie nie zmienia. Mogłem mu tylko przytaknąć.

Wojowanie o prawa ojca jest jak walka z wiatrakami. Jak jakiś horror z najczarniejszych czasów ultrakomunizmu, gdzie czarne było białe, a białe było czarne. Tu przytoczę cytat z „Zespołu ojca”, też zapożyczony od jednego z ojców, z którymi rozmawiałem: „Nie wymyśliłby tego Franz Kafka”.

Może przyczyn tego stanu rzeczy należy szukać w historii...

Pół wieku temu w tym kraju podział ról w rodzinie był jednoznaczny: ona siedziała w domu, wychowując coraz większą gromadkę dzieci, on zarabiał na tę gromadkę, niejednokrotnie wyjeżdżając w tym celu za granicę. W interesie dziecka niemal aksjomatyczne wydawało się pozostać przy matce. Niestety mamy obecnie wiek dwudziesty pierwszy. Czasy i obyczaje odrobinę się zmieniły. Szkoda, że nie w każdej sferze.

To irlandzkie prawo, według którego nieślubny ojciec nie ma praw do dziecka, w 2015 roku zostało zmienione. Jednak setki ojców rozdzielono z dziećmi.

Irlandzkie prawo rodzinne utknęło za króla Ćwieczka, w czasach, kiedy nieślubne dzieci pochodziły niemal wyłącznie z gwałtów albo pijackich wpadek. To się zasadniczo zmieniło wraz z przybyciem w te strony obcokrajowców oraz ze spadkiem popularności religii. Coraz więcej ludzi zakładało rodziny bez ślubu, albo nie przywiązując wagi do „papierka”. Rodziców nie informowano o tym, że taki stan nie zapewnia ojcowi praw rodzicielskich. Do dziś nie wiem dlaczego.

W myśl prawa był obcym człowiekiem dla własnego dziecka, nawet jeśli nosiło jego nazwisko i było przez niego wychowywane, choćby nie wiem jak dobrze i kochane żarliwie. W teorii mógł nabyć takie prawa za zgodą matki, ale ponieważ prawie nikt nie wiedział, że w ogóle znajduje się w takiej sytuacji, prawie nikomu nie przyszło to do głowy.

I nagle nastąpił boom, a Irlandia zaroiła się od tysięcy mężczyzn porzuconych przez byłe narzeczone.

One ich wystrzeliły na orbitę. To właśnie ich nazywam „ojcami wyklętymi”. Rzecz jasna nabycie praw za zgodą nie wchodziło już w rachubę. Można się o takie prawa ubiegać w sądzie, ale od momentu złożenia wniosku do czasu rozprawy zwykle mija kilka miesięcy, które wystarczają w zupełności, by matka wraz z dzieckiem zupełnie legalnie wyjechała z kraju i zatarła po sobie wszelkie ślady.

Odnalezienie jej jest wtedy bardzo trudne, kosztowne i czasochłonne, a czasem w ogóle niemożliwe. Nie dość powiedzieć, że dochodzenie swoich praw do dzieci w takiej sytuacji to praktycznie sprawa beznadziejna i skazana na oczywiste niepowodzenie. „Zespół ojca”, książka która zaczyna się jako opowieść o podstarzałych facetach, zakładających zespół rockowy, zmienia front, kiedy główny bohater rozstaje się ze swoją francuską narzeczoną. Ta zaś ucieka do Francji, zabierając mu syna, który był jego oczkiem w głowie. Ten wątek oparłem na autentycznej historii Polaka, którego spotkałem w Dublinie. Miał dziecko z Francuzką, która po kilku latach, wykorzystując prawnie zagwarantowaną swobodę działania, czmychnęła z tym dzieckiem za granicę. Człowiek z dnia na dzień stracił sens życia.

W końcu prezydent Michael Higgins podpisał poprawkę do ustawy o prawie rodzinnym, która położyła kres temu idiotyzmowi. Od października 2015 roku, każdy ojciec, który nie ma ślubu z matką swojego dziecka, ale mieszka z nią i dzieckiem, tworząc normalną rodzinę przynajmniej przez rok, automatycznie nabywa swoje prawa rodzicielskie. Niestety prawo to nie działa wstecz.

Z pana książki wyłania się obraz zupełnie innego ojcostwa niż ten, o którym słyszało się jeszcze kilkanaście lat temu. Teraz ojciec jest zaangażowany, świadomy i - zaryzykuję - bardziej spełniony rodzicielsko niż matka. Role się zmieniają? A może to naturalny proces?

Nie wiem, jaki obraz ojcostwa uznawano wcześniej za kanon w literaturze czy nawet ze społecznej perspektywy. Ja zostałem wychowany w rodzinie, gdzie ojcostwo miało taką samą rangę jak macierzyństwo. Mój ojciec i moja matka byli równoważni, oboje tak samo zaangażowani i świadomi. Jestem im za to po stokroć wdzięczny, bo taki model rodziny przejąłem i ja. Dla mnie to jedyne racjonalne rozwiązanie.

Moje ojcostwo jest świadomym wyborem, świętą życiową misją. Ma rangę taką samą jak macierzyństwo – jeśli ktoś tej misji nie czuje, nie jest gotowy na to poświęcenie, niech nie zakłada rodziny. Uniknie wtedy niepotrzebnych stresów.

Faktycznie, spotykam sporo matek, które są przerażone swoim macierzyństwem. Najczęstszy model jest taki, że ciąża była efektem „tykającego biologicznego zegara”, tyle, że nie przełożyło się to nijak na zegar psychiczny, bo przecież to niemożliwe, żeby po dziecku nie móc już szaleć, używać życia, znikać na noce i tak dalej.

A rodzicielstwo, niestety, jest gigantycznym wyrzeczeniem. Dopiero po porodzie zaczynają się bezsenne noce, narastająca rutyna, zmiany pieluch, kąpieli i zalewania mleka w proszku, a potem syndrom oczu w plecach, kiedy latorośl zaczyna najpierw raczkować, potem zaś biegać po domu.

A wracając do ojcostwa, nie uzurpuję sobie rzecz jasna prawa do tytułu superrodzica. Ojcostwo to tylko połowa rodzicielstwa należnego dziecku. Bo dziecko, o ile nie jest półsierotą, by wychować się na normalnego człowieka, potrzebuje jednakowo i ojca, i matki. Jeśli te proporcje zostaną zaburzone, wyprodukujemy człowieka rozchwianego emocjonalnie, pełnego kompleksów, fobii i uprzedzeń. Pozostawiam ten fakt pod rozwagę wszystkim, od których zależy podjęcie decyzji w sprawie przyszłości takich dzieci. One same niestety nie mają tu głosu, choć niejednokrotnie to one krzyczą najgłośniej, że chcą tak samo mieć mamę, jak i tatę.

Polecane dla Ciebie
Pomocni lekarze