Trwa ładowanie...

Piractwo i dzieci technologii

Avatar placeholder
Jakub Kowalski 13.03.2015 10:21
Piractwo i dzieci technologii
Piractwo i dzieci technologii

Dziecko chodzi do szkoły i prędzej czy później (chociaż raczej prędzej) będzie miało kontakt z piractwem. Przerobione konsole u kolegów, wymienianie się nagranymi płytami to chleb powszedni niemal wszystkich dzieciaków powyżej czwartej klasy podstawówki. Jeśli zależy nam na tym, aby nasze dziecko nie poruszało się w szarej i czarnej strefie praw autorskich, musimy zacząć od podstaw.

spis treści

1. Przecież jak kopiuję, to nie kradnę

Internet jest pełen dyskusji na temat piractwa i nie warto zaczynać kolejnej z nich. Wystarczy powiedzieć dziecku, że w większości wypadków posługiwanie się skopiowanymi grami, muzyką czy filmami jest niezgodne z prawem i że sobie tego nie życzymy. Oczywiście dalsze negocjacje są nieuniknione i prędzej czy później dojdziemy do tego, że przecież „wszyscy mają kopiowane gry”. Ten argument łatwo zbić tym, że po pierwsze nie wszyscy, a po drugie – prędzej czy później wymarzoną (zazwyczaj nową) grę będzie można albo kupić taniej, albo pożyczyć od znajomych.

Dzieciakom oczywiście trudno zrozumieć, dlaczego nie mają dostępu do tych gier, filmów i płyt, o których rozmawiają ich rówieśnicy i wprawdzie daleko w takim wypadku do efektu społecznego wykluczenia, ale faktycznie w niektórych sytuacjach może się pojawić ostracyzm ze strony kolegów i koleżanek z klasy. Nic na to nie poradzimy poza zaciśnięciem zębów i spełnianiem wybranych próśb naszego dziecka, ale z drugiej strony nigdy nie uda się nam dorównać tym dzieciakom, które wszystko na potęgę ściągają z Internetu albo kopiują od siebie nawzajem. Tę świadomość musi mieć też nasze dziecko: nie ogląda tych wszystkich filmów, nie gra we wszystkie te gry i nie ma tych wszystkich płyt, które mają jego rówieśnicy – ale to dlatego, że koledzy i koleżanki mają do nich dostęp, łamiąc przyjmowane przez nas zasady. Na tej samej zasadzie można wytłumaczyć, czemu podczas jazdy na Mazury nie wyprzedzamy na podwójnej ciągłej linii, mimo że po horyzont nie widać samochodu jadącego z naprzeciwka. Nie i już.

2. Tańszy dostęp

Zobacz film: "Pomysły na rodzinną aktywność fizyczną"

Oczywiście nie jesteśmy skazani na łaskę i niełaskę kolegów naszego dziecka pod względem dostępu do dóbr kultury popularnej. Jeśli nie stać nas na kupowanie wszystkiego w premierowych cenach (a mało kogo stać), wystarczy zwykle poczekać dwa czy trzy tygodnie, a potem kupić używaną płytę muzyczną czy grę na Allegro. Jeśli chodzi o gry, dobrym wyjściem jest czyhanie na promocje w sklepach internetowych. Przeceny w takich miejscach jak Steam czy Gamersgate potrafią zadziwić, warto też obserwować półki sklepowe, bo polscy wydawcy bardzo lubią obniżać ceny gier, jednocześnie przenosząc je do tańszych serii.

Miłośnicy konsol też nie mają źle: poza przecenami w sklepach (dotyczącymi głównie jednak gier na PlayStation 3, xboxowe tanie serie to rzadkość) na PlayStation 3 jest jeszcze jedno kapitalne wyjście w postaci abonamentu PS Plus. W jego ramach kupujemy niespodziankowego kota w worku: co miesiąc w ramach abonamentu możemy ściągnać kilka pełnych wersji gier, ale nie wiemy jakich. Gry są dostępne do momentu, w którym przestaniemy płacić abonament, ale uwaga: jednocześnie aktywnych jest tylko kilka tytułów (każdy z nich przez około miesiąc) i jeśli ich wtedy nie ściągniemy, nie będziemy mogli do nich wrócić! Gry w PS Plus to najwyższa półka, trafiają tu takie przeboje jak Sleeping Dogs, Dead or Alive 5 czy rewelacyjne The Cave – oczywiście przed ściągnięciem gry warto sprawdzić, czy nadaje się dla dziecka. Abonament w PS Plus kosztuje około 60 złotych za kwartał i obejmuje wiele więcej – na przykład full game trial, czyli pełne wersje gier, w które możemy grać przez 60 minut. To niezły sposób na przekonanie się, czy konkretny tytuł spodoba się dziecku.

3. Muzyka na wyciągnięcie ręki

W analogiczny, abonamentowy sposób można poradzić sobie z piracką muzyką, z jeszcze większą skutecznością. Serwisy Spotify oraz Deezer w zamian za niewygórowany abonament (rzędu 10-20 złotych miesięcznie) dają nieograniczony dostęp do setek tysięcy piosenek – całkowicie legalnie! Oba serwisy mają swoje aplikacje, które instalujemy na smartfonach (nawet na większości tych za złotówkę) i które w zależności od opłaconego abonamentu potrafią albo ściągać całe piosenki na telefon, albo tylko je streamować (czyli przesyłać wprost z serwera, gdy sobie tego zażyczymy). W mojej rodzinie wybraliśmy Spotify w wersji ze ściąganiem piosenek – dzięki temu nasz syn zgrywa sobie w domu piosenki na telefon, a potem już nie musi się martwić, czy ma odpowiedni zasięg na streamowanie. Jak na razie jeszcze nie trafiła się piosenka, której by w tym serwisie nie było.

Tak więc mamy gry na abonament i muzykę na abonament, a co z filmami? Tu niestety rozkładam ręce. Branża filmowa okazuje się najbardziej odporna na nowe czasy i wprawdzie na Zachodzie mamy już stacje telewizyjne, które w ramach abonamentu potrafią udostępniać arcydzieła (jak firma Netflix i jej serial „House of Cards”), ale daleko im jeszcze do rozmachu PS Plus, czy zwłaszcza Spotify i Deezera. Pozostaje wyczekiwanie na pojawienie się filmu w tańszej serii albo w wersji dodawanej do pisma.

Mimo tej słabości branży filmowej, na powyższych przykładach widać jednak, że alternatywą wobec kupowania wszystkiego w pełnych cenach wcale nie musi być piractwo. Istnieje wiele tańszych metod i warto ich poszukać, jeśli chcemy świecić dziecku przykładem.

Polecane dla Ciebie
Pomocni lekarze