Trwa ładowanie...

Matki, którym zabrano dzieci. "Usłyszałam, że jestem nie do naprawy"

 Marta Słupska
22.05.2024 08:24
Straciły dzieci, teraz walczą o ich odzyskanie. "Usłyszałam od sądu, że jestem nie do naprawy"
Straciły dzieci, teraz walczą o ich odzyskanie. "Usłyszałam od sądu, że jestem nie do naprawy" (Getty Images / Materiały własne)

Trudny rozwód, problemy finansowe, alkohol - to tylko niektóre powody, przez które rodzinom odbiera się dzieci. Części z nich udaje się je odzyskać dzięki pracy nad sobą i wsparciu pedagogów rodzinnych. - Bez tego żyłabym na marginesie jako pijaczka, bez dzieci - mówi Ula, mama siedmiorga. Mało kto może jednak z tej pomocy skorzystać.

spis treści

1. "Już siódmy rok nie piję"

Siódemkę dzieci Uli odbierano dwa razy. Powód: alkohol. Za drugim razem napiła się z rozpaczy tuż po śmierci ojca.

- Wpadła kuratorka. Zobaczyła, że mam prawie 1 promil. Zdecydowała o odebraniu dzieci. Uciekły do wujka, który mieszkał obok. Nie było mowy, by poszły pod opiekę kogoś znajomego, by mnie na następny dzień wziąć na rozmowę, dać szansę, zapytać, dlaczego wypiłam. Dla dzieci to trauma, długo to przeżywały - opowiada w rozmowie z WP Parenting.

- Powinęła mi się noga. Dzieci były przy mnie zawsze zadbane, chodziły do szkoły. Mam poczucie, że odebrano mi je niesłusznie, jakby czekano, aż popełnię błąd - dodaje.

Zobacz film: "Cyfrowe drogowskazy ze Stacją Galaxy i Samsung: część 1"

Od sądu usłyszała, że jest niereformowalna. Nie do naprawy. Że dzieci i tak zostaną w pieczy. Chodziła na terapię AA, ale ta niewiele pomagała. W końcu trafiła pod skrzydła Zachodniopomorskiego Towarzystwa Przyjaciół Dzieci (ZTPD), które zapewniło jej m.in. opiekę pedagoga rodzinnego. To organizacja, która pomaga rodzinom biologicznym odzyskać dzieci lub udziela wsparcia w sytuacji, gdy istnieje ryzyko przeniesienia ich do pieczy.

- Dzięki pani Magdzie z ZTPD wyszłam na prostą, odzyskałam dzieci, zerwałam z alkoholem. Już siódmy rok nie piję. Pomogły mi rozmowy z nią, poczucie, że mogę zadzwonić z każdym problemem, nawet w nocy. Powiedziałam jej, że chciałabym mieć taką matkę - mówi.

Uli udało się dzięki ciężkiej pracy. Angelika Muchowska, rzeczniczka ZTPD, podkreśla, że jest wiele rodzin, które zasługują na taką szansę. Warunek jest jeden: muszą chcieć.

- Blisko 300 dzieci, które wróciły do domów w ramach naszych działań, pochodzą z rodzin, które chciały się zmienić, np. zrywały niewłaściwe relacje, odstawiały alkohol. To niesamowicie trudna praca - wyjaśnia Muchowska.

- Nie działamy cudów: są rodziny, którym się nie udaje. Zwykle nie umieją przezwyciężyć nawyków, poddają się - dodaje.

Ula (imię zmienione) ze swoją pedagog rodzinną Magdaleną Wilk
Ula (imię zmienione) ze swoją pedagog rodzinną Magdaleną Wilk ( Zachodniopomorskie Towarzystwo Przyjaciół Dzieci)

2. Zmniejszanie dopływu dzieci

Towarzystwo działa dzięki wypracowywanej latami metodzie łączącej nowy zawód rynkowy pedagoga rodzinnego z placówkami wsparcia dziennego, gdzie rodziny mają organizowane spotkania z pedagogiem, prawnikiem, kuratorem.

- Pedagog rodzinny zaczyna pracę z rodziną, gdy coś się zaczyna dziać, np. przechodzi trudny rozwód, w trakcie którego cierpi dziecko, zaczynają się problemy finansowe, z alkoholem czy niewydolności opiekuńczo-wychowawcze. Niektóre rodziny nie poradzą sobie bez wsparcia, ich kłopoty będą się pogłębiać i możemy się domyślać, czym mogą się skończyć - mówi Muchowska.

- Mnóstwo rodzin traci dzieci, bo np. ojciec trafia do aresztu, matka nie radzi sobie sama. Nie wiedzą, jak je odzyskać, nie znają procedur prawnych, ale są gotowe pracować - dodaje.

Muchowska zwraca uwagę na lukę w postępowaniach sądów.

- Dziecko może zostać odebrane z domu rodzinnego decyzją sądu, gdy wszystkie środki pracy z rodziną zostały wyczerpane. Jeśli nie zostało skierowane do pracy w placówce wsparcia dziennego, to często nie można mówić, że wyczerpano wszystkie możliwości - wyjaśnia.

Angelika Muchowska, rzeczniczka Zachodniopomorskiego Towarzystwa Przyjaciół Dzieci
Angelika Muchowska, rzeczniczka Zachodniopomorskiego Towarzystwa Przyjaciół Dzieci (archiwum prywatne)

Tymczasem w Polsce takich placówek wciąż jest za mało.

- Powinny być organizowane przez gminy. Według NIK obowiązek ten realizuje zaledwie 35 proc. z nich, a te, które istnieją, dublują zwykle pracę placówek wychowania pozaszkolnego, zapewniając tylko pracę z dzieckiem. Brakuje pracy z rodzicami - mówi WP Parenting prezes ZTPD Zygmunt Pyszkowski.

Dodaje, że placówki opłacają się i społecznie, i finansowo.

- Miesięczne utrzymanie dziecka w pieczy instytucjonalnej to koszt ok. 8-9 tys. zł. Rocznie - ponad 100 tys. zł, a dzieci pozostają w pieczy często do pełnoletności. A uruchomienie placówki wsparcia dziennego dla 30 dzieci to ok. 80-100 tys. zł - mówi.

Towarzystwo prowadzi prawie 300 takich placówek w Polsce, z czego ponad 100 na terenie województwa zachodniopomorskiego. W latach 2018-2023 prace zaowocowały licznymi powrotami dzieci z pieczy do rodzin biologicznych, a w przypadku blisko 2700 małoletnich - wstrzymaniem procedury odebrania.

Pyszkowski podkreśla, że system pieczy nie działa: wygasza się miejsca w pieczy instytucjonalnej kosztem zwiększenia liczby dzieci umieszczanych w rodzinach zastępczych, których od lat brakuje, a dzieci przybywa.

- Powinniśmy równolegle zmniejszać dopływ dzieci do pieczy i na tym się opieramy. Od lat staramy się upowszechnić nasz sposób działania w innych województwach. Wypracowaliśmy nowy zawód rynkowy: pedagog rodzinny, ale nie zyskał on akceptacji Ministerstwa Rodziny. Uznano, że dubluje on pracę asystenta rodziny. To nie jest prawda, ponieważ asystent wkracza, gdy już jest kompletny rozkład rodziny - mówi.

- Skoro wciąż wzrasta liczba dzieci w pieczy zastępczej i instytucjonalnej, to znaczy, że działania asystentów rodzin nie są efektywne. W 41,7 proc. przypadków przyczyną umieszczenia dzieci w pieczy są uzależnienia, a w 28,1 proc. - bezradność opiekuńczo-wychowawcza. W tych przypadkach potrzebna jest bezpośrednia praca z rodziną w zakresie profilaktyki i pomocy - dodaje.

Zygmunt Pyszkowski, prezes Zachodniopomorskiego Towarzystwa Przyjaciół Dzieci
Zygmunt Pyszkowski, prezes Zachodniopomorskiego Towarzystwa Przyjaciół Dzieci (ZTPD)

3. Niechęć do urzędników

Towarzystwo z powodzeniem współpracuje m.in. ze szczecińskim MOPR.

- Rodzice borykają się z różnymi problemami, nie radzą sobie z wychowaniem. Wspólne działania powodują, że dzieci progresują w rozwoju i są mniej zagrożone dysfunkcją związaną z brakiem prawidłowych wzorców, wchodzeniem w okres dojrzewania i buntu nastolatka - mówi w rozmowie z WP Parenting Alicja Szmeterowicz, kierowniczka Działu Wsparcia Rodziny z MOPR w Szczecinie.

- Na początku rodzice często mówią: "nic od was nie chcę, weźcie sobie te dzieci, wypad mi z domu". Nie ufają pracownikom ośrodków pomocy, nie wpuszczają ich do mieszkania. To jest pole do działań dla pedagoga rodzinnego, który nie chodzi do miejsca zamieszkania rodziny, ma być jej przyjacielem i powiernikiem - dodaje.

- Niektórzy bardzo się starają, ale wciąż słyszą od instytucji, że to wciąż za mało, by odzyskać dziecko. Dzwonią do pedagoga rodzinnego i płaczą, że już nie dadzą rady, że są załamani i może już lepiej będzie, jak się poddadzą i pójdą się napić. Ale mają do kogo zadzwonić i dostają wsparcie, ktoś je motywuje - mówi Muchowska.

- Pamiętam mamę dwójki dzieci, które trafiły do pieczy. Była uzależniona od narkotyków. Nie chciała pracować z MOPR. Została przez nas skierowana do TPD. Przeszła terapię, chodziła na spotkania dla rodziców. Udało jej się odzyskać dzieci. Teraz jest naprawdę fajną mamą. Myślę o tej historii ze wzruszeniem - opowiada Szmeterowicz.

Alicja Szmeterowicz, kierownik Działu Wsparcia Rodziny z MOPR w Szczecinie
Alicja Szmeterowicz, kierownik Działu Wsparcia Rodziny z MOPR w Szczecinie (archiwum prywatne)

O braku zaufania do asystenta rodziny opowiada też Agata. Kilka lat temu wraz z trójką dzieci musiała uciekać z domu przed przemocowym partnerem uzależnionym od alkoholu i narkotyków. Wcześniej kurator wystąpił o odebranie rodzinie dzieci.

- Większe wsparcie czułam ze strony pedagoga rodzinnego niż ówczesnej pani asystent rodziny. Wiedziałam, że pedagogowi mogę powiedzieć wszystko, to był mój powiernik. Asystentowi nie zawsze - mówi.

- Chodziłam do placówki TPD na spotkania i rozmowy z pedagogiem rodzinnym, prawnikiem, psychologiem, uczyłam się, jak pracować z dziećmi. Udało się, zostały przy mnie - dodaje.

Agata jest wdzięczna przede wszystkim za wsparcie przy jednym z synów, który po rozstaniu rodziców stał się agresywny.

- Stosował przemoc wobec mnie, rodzeństwa i rówieśników. Pedagog rodzinny bardzo mi pomógł, syn się zmienił - mówi.

- Asystent rodziny ma pod opieką 15 rodzin, stara się być powiernikiem i przyjacielem rodzin, ale jest też urzędnikiem pełniącym liczne obowiązki zawarte w ustawie. Nie jest z dziećmi całą dobę, odwiedza rodzinę raz czy dwa w tygodniu, bo zgodnie z ustawą realizuje zadania w miejscu zamieszkania rodziny. Dużą pomocą są placówki wsparcia dziennego prowadzone przez Centrum Opieki nad Dzieckiem w Szczecinie oraz organizacje pozarządowe, w których wychowawcy mają możliwość pracować z dziećmi codziennie po kilka godzin - mówi Szmeterowicz.

Agata (archiwum prywatne)
Agata (archiwum prywatne)

4. Wsparcie dla nielicznych

- Odebrać dziecko jest łatwo. W pieczy pozostaje wciąż ponad 70 tysięcy dzieci, ale ona nie jest z gumy. Jeśli nie będziemy podejmować działań profilaktycznych, będzie coraz trudniej - postuluje Muchowska.

Prezes Pyszkowski liczy, że nowe Ministerstwo Rodziny zainteresuje się metodą Towarzystwa.

- Mam ogromną nadzieję, że coś się zmieni, ale 19 stycznia 2024 roku wysłałem pismo do minister Dziemianowicz-Bąk z prośbą o spotkanie i rozmowę na temat pedagogów rodzinnych i zmniejszenie dopływu dzieci do pieczy. Dotąd nie dostałem żadnej odpowiedzi - podkreśla.

Na razie więc z pomocy pedagogów korzystają tylko rodziny z zachodniopomorskiego. Dla wielu to jedyna deska ratunku.

- Bez tej pomocy żyłabym na marginesie jako pijaczka, bez dzieci. Do dziś mam stały kontakt z pedagog rodzinną, a dzieci zapewnioną terapię psychologa - opowiada Ula.

- Dzięki placówce wsparcia i pomocy pedagoga rodzinnego jestem dziś tu, gdzie jestem. Obecnie samotnie wychowuję siedmioro dzieci. Bez wsparcia TPD nie wiem, czy dałabym sobie radę i czy dzieci zostałyby ze mną - kończy Agata.

Marta Słupska, dziennikarka Wirtualnej Polski

Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl

Rekomendowane przez naszych ekspertów

Polecane dla Ciebie
Pomocni lekarze