Mama do ministra: niech mi pan obieca, że mój syn jest w szkole bezpieczny
Szanowny panie ministrze Piontkowski, czy jest pan pewien tego, co pan robi? Jako matka mówię: sprawdzam!
Oddaję panu to, co mam najcenniejsze: moje dziecko. Oddaję, bo nie mam wyjścia. Oddaję mimo wielu wątpliwości, których pan jako minister nie umiał rozwiać. Boję się ja, boi się moje dziecko. I nie przyjmuję do wiadomości, że szkoła mojego syna może być nieprzygotowana, bo to igranie z życiem i śmiercią.
Umówmy się, że dziewięciolatek to samodzielnie myślący młody człowiek. On słyszy i widzi to, co dzieje się wokół niego. Widzi, ale nie rozumie. Zadaje mnóstwo pytań, na które ja, matka nie umiem coraz częściej odpowiedzieć. Już słyszę ten chór oburzonych: nie można mieszać dziecka w politykę. Mogę pana zapewnić: nikt go nie miesza, to polityka upomniała się o niego.
Sytuacja nr 1. "Mamo, a słyszałaś, że ten minister co odszedł, to pojechał gdzieś za granicę na wakacje, a mówił, że nigdzie nie pojedzie?"
Sytuacja nr 2. "Mamo, a dlaczego prezydent robi sobie selfie z ludźmi, skoro nie można się zbliżać do nikogo na dwa metry?"
Sytuacja nr 3. "Mamo, a dlaczego jak była matura to wszyscy dostali przyłbice. My też dostaniemy?"
Gdyby zapytał mnie pan, jakie jest moje zdanie na temat powrotu dzieci do szkoły 1 września, odpowiedziałabym: nie wiem. Nie jestem specjalistą. Nie muszę tego wiedzieć. Ale chciałabym mieć pewność, że pan, podejmując jakiekolwiek działania, robi to w oparciu o wiedzę i doświadczenie najlepszych ludzi w tym kraju i na świecie. A tej pewności nie mam w ogóle!
Nie potrafił wytłumaczyć mi pan, dlaczego dzieci mają nosić maseczki w sklepie, a w szkole nie muszą. Jak zamierza pan dopilnować nakazu trzymania dystansu społecznego? Czy naprawdę pan wierzy, że dziecko jest w stanie nie dotykać twarzy, oczu przez 5 godzin lekcji?! Jak wytłumaczy pan uczniom zachowania swoich kolegów, którzy każdego dnia wysyłają sprzeczne komunikaty dotyczące koronawirusa? "To opozycja jątrzy, a przygotowanie szkół to rola samorządów i dyrektorów" – zapewne odpowie pan.
Oglądałam ostatnio wywiad z dyrektorką jednej z warszawskich szkół. Opowiadała o stanie przygotowania swojej placówki. Pokazała kartony pełne przyłbic, rękawiczek jednorazowych, folię spożywczą, która będzie nakładana na klawiatury w salach komputerowych. Pomyślałam: dobrze to wygląda. A później usłyszałam, że wiele z tych rzeczy przynieśli rodzice i darczyńcy. Brawo dla pani dyrektor, dla jej zaradności.
A co jeśli mój syn ma pecha? A co jeśli w jego szkole dyrektor nie jest tak zaradny? Czy od tego ma zależeć bezpieczeństwo mojego dziecka? Nie zgadzam się na dowolność, na lokalną decyzyjność. Absolutnie w każdej szkole w Polsce dziecko ma mieć zapewnione takie samo bezpieczeństwo, niezależnie od tego, czy prezydent miasta, wójt, burmistrz są z PiS czy z PO, czy kasa samorządu świeci pustkami, czy stać go na kupienie przyłbic wszystkim uczniom.
Piszę do pana ten list z domu, z miejsca, gdzie mój syn spędził ostatnie pół roku. Z miejsca, gdzie czuł się bezpiecznie. Gdzie się spokojnie uczył, bo szczęście w nieszczęściu byłam na urlopie macierzyńskim i mogłam poświęcić mu ten czas w 100 proc.
Pan zdecydował, że dzieci wracają do szkoły. Ja zrobię wszystko, żeby mój syn do tego powrotu był przygotowany jak najlepiej. I nie myślę tu o kupieniu płynu do dezynfekcji czy o wyprawce. Wyciszę jego i swoje emocje. Odpowiem na każde trudne pytanie.
Ale pana – ojca dwóch synów, proszę o jedno, nie jako dziennikarka, ale jako matka, niech pan się zatrzyma! Niech pan przeanalizuje krok po kroku wszystko, co pan zrobił, aby przygotować dzieci na powrót do szkoły i niech pan z ręką na sercu obieca, że mój syn ma zapewnione najlepsze warunki do nauki. Jest pan w stanie to zrobić?
Życzę dużo zdrowia,