Trwa ładowanie...

Krwawa demonstracja przy szkole w Oleśnicy. Dzieci płaczą i wymiotują

Avatar placeholder
Maja Leśniewska 21.12.2023 15:11
Krwawa demonstracja przy szkole w Oleśnicy. Dzieci płaczą i wymiotują
Krwawa demonstracja przy szkole w Oleśnicy. Dzieci płaczą i wymiotują (East News)

W Oleśnicy trwa spór pomiędzy działaczami antyaborcyjnymi z Fundacji Pro - Prawo do życia a miejscowym szpitalem. Ci pierwsi protestują przeciwko aborcjom, jakie przeprowadza placówka - zresztą jako jedna z niewielu w Polsce. Na wszystko patrzą dzieci ze szkoły podstawowej mieszczącej się naprzeciwko szpitala.

spis treści

1. Drastyczne zdjęcia pod szkołą

Plakaty z zakrwawionymi płodami i antyaborcyjne hasła wykrzykiwane przez megafon to codzienność uczniów ze Szkoły Podstawowej nr 1 w Oleśnicy. To efekt pikiety Fundacji Pro - Prawo do życia, która za cel obrała sobie mieszczący się naprzeciwko szkoły szpital. Przeprowadza się w nim legalne aborcje i to właśnie nie podoba się demonstrantom.

Z kolei dzieciom, a także ich rodzicom, nie podoba się sama pikieta. Problemem jest nie tylko przechodzenie obok szpitala, ale też prowadzenie lekcji, bo mimo zamkniętych okien, do sal wdziera się głos z megafonu.

Zobacz film: "Cechy, które dziedziczymy po mamie"

Jak donosi "Gazeta Wyborcza", drastyczna demonstracja nie pozostaje bez wpływu na psychikę młodych ludzi. Nie chcą patrzeć na plakaty, boją się. Jedno wymiotowało, inne zaczęło się moczyć w nocy. Klara Staniszewska, szkolna psycholożka, przyznaje, że dzieci chowają się przed plakatami czy autem Fundacji, niektórzy uczniowie mają przez nie problemy z koncentracją, są płaczliwe.

- Mnie nie chodzi o aborcję. To nieważne, czy jestem za, czy przeciw. Ja po prostu sobie nie życzę, żeby tego typu protestowanie odbywało się kosztem zdrowia i bezpieczeństwa naszych dzieci. Mam prawo do tego, żeby moja córka nie bała się chodzić do szkoły. Ona tego nie rozumie. Widzi zakrwawione plakaty, ten mężczyzna mówi o zabijaniu dzieci, więc córka myśli, że i ją może zabić. Na jednym z nagrań mówił, że jedzie pod szkołę edukować dzieci. Do jasnej cholery, kto mu dał takie prawo? Jak będę chciał uświadomić swoje dziecko w sprawie aborcji, to zrobię to w odpowiedni sposób, kiedy córka będzie w adekwatnym wieku. A teraz za każdym razem, gdy ona to słyszy, wraca zapłakana i przerażona - opowiada "Wyborczej" Marcin Kolenda, którego ośmioletnia córka chodzi do oleśnickiej podstawówki.

Mężczyzna udał się po pomoc do mec. Katarzyny Politańskiej-Torz, która ma poprowadzić sprawę pro bono. Skierowała już do sądu pozew, w którym zarzuca fundacji zakłócanie spokoju publicznego i narażenie małoletnich dzieci na niebezpieczeństwo uszczerbku na zdrowiu psychicznym.

Prawniczka zwraca też uwagę na kwestię znieważenia zwłok przez manifestantów.

- Zwłoki niemowlęce zasługują na ochronę prawną i nie mogą być formą kampanii antyaborcyjnej. Żadna kobieta nie chciałaby, żeby jej martwe dziecko było na billboardzie - mówi.

Pełnomocnictwo podpisało już ponad 200 rodziców.

2. Historia ciągnie się od miesięcy

Już wcześniej przeciwko manifestacjom działali aktywiści i politycy, a także rodzice ze szkoły podstawowej. Ostatecznie burmistrz nie wydał zgody na kolejne manifestacje, ale auto ze zdjęciami zakrwawionych płodów i antyaborcyjnymi hasłami wciąż jeździ po mieście.

W grudniu urzędnicy pojawili się na demonstracji i poinformowali o jej rozwiązaniu. Uczestnicy nie chcieli jednak odpuścić i zostali ukarani mandatami. Rodzice mówią, że działania fundacji są "sekciarskie".

- Tak naprawdę my tu niemal wszyscy jesteśmy przeciwni działaniom tej fundacji, ciągle się o tym mówi na wywiadówkach, ale nie każdy chce, żeby jego dane były pod pozwem. Ludzie się boją, że będą chodzić po sądach, przeraża ich powaga sytuacji. Mam jednak nadzieję, że ostatecznie będzie nas jeszcze więcej - mówi jedna z matek, której córka boi się przechodzić obok szpitala.

- Jestem głęboko zbulwersowana jako rodzic, ale też jako kobieta. Dziesięć lat temu leżałam w tym szpitalu na podtrzymaniu ciąży. To są sytuacje dramatyczne, ale nikt nie robi nic niezgodnego z prawem. Te kobiety i tak przeżywają stres, a jeszcze im się dokłada. To, co wyprawiają ci ludzie, jest karygodne - dodaje.

Kobieta przyznaje, że gdy zawozi córkę do szkoły, podjeżdża od drugiej strony, by dziecko nie patrzyło na zdjęcia.

- Ci ludzie, walcząc o nienarodzone dzieci, kompletnie nie myślą o tych, które już są na świecie. Klapki na oczach - mówi.

Sześcioletni syn Gęsickiego pytał, czy to prawda, że w szpitalu zabija się dzieci i czy na plakatach jest krew. Ośmioletnia córka opowiadała, że "znowu był ten pan od zabijania dzieci".

- Dużo rozmów za nami. Dzieci kiedyś pytały, czemu jest tam martwy dzidziuś - opowiada inna matka.

Dziennikarka "Gazety Wyborczej" wysłała do fundacji Pro - Prawo do Życia pytania o protesty w Oleśnicy.

"Wielokrotnie mieliśmy okazję przekonać się, że dzieciom, którym udało się urodzić, obrazy ofiar aborcji nie szkodzą, a nawet rozwijają ich wrażliwość. Natomiast dzieci, które w najbliższej przyszłości zostaną rozszarpane na strzępy, żyją. Staramy się je uratować. Czy 'Gazeta Wyborcza' zamierza zaprzestać promowania mordów na dzieciach poczętych?" - odpisał Mariusz Dzierżawski, członek zarządu fundacji.

Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl

Rekomendowane przez naszych ekspertów

Polecane dla Ciebie
Pomocni lekarze