Trwa ładowanie...

Gra za darmo, czyli droższa niż płatna

Avatar placeholder
21.06.2019 11:20
Gra za darmo, czyli droższa niż płatna
Gra za darmo, czyli droższa niż płatna (123rf)

Producenci gier odkryli ostatnio nową kopalnię złota. Już nie warto sprzedawać gry za prawdziwe pieniądze, znacznie lepiej wychodzi się na jej rozdawaniu, a potem zachęcaniu użytkownika do płacenia za udogodnienia. Okazuje się, że na tym modelu (zwanym mikrotransakcyjnym lub mikropłatnościowym - mimo że ceny nierzadko idą tu w dziesiątki dolarów) można się przejechać, zwłaszcza jeśli jesteśmy rodzicem maniakalnie grającego ośmiolatka.

spis treści

1. Apple oddaje pieniądze

System stał się głośny ostatnimi czasy, kiedy to wobec firmy Apple wytoczony został pozew zbiorowy, w którym grupa rodziców domagała się zwrotu pieniędzy wydanych przez ich dzieci podczas mikrotransakcji. Apple wyłgało się tanio, bo oddało kasę za pomocą bonów do swojego sklepu, ale sam fakt pojawienia się pozwu pokazuje, że problem narasta i dotyczy coraz większych ilości graczy, zwłaszcza najmłodszych.

Moje dzieciaki nie znają wprawdzie hasła do AppStore'a, ale od pierwszych chwil obcowania z morzem kolorowych, ślicznych gier z pieskami, kotkami, kucykami i krówkami mają przykazanie, że nie wolno kupować diamencików ani innych rzeczy, które daje się zdobyć jedynie lub głównie za prawdziwe pieniądze. Owszem, wymaga to chwili mojego skupienia nad każdą grą i zrozumienia, gdzie kryje się finansowy kruczek, ale po dojściu do pewnej wprawy zauważamy to niemal na pierwszy rzut oka.

2. Czas za pieniądze

Jak to właściwie działa? Mechanizm jest prosty, ale perfidny: przez pierwszych kilkanaście minut gry możemy robić wszystko. Tytuł prowadzi nas za rączkę, wyjaśnia podstawowe zasady, wprowadza nowe zależności i zasypuje nas nagrodami, wśród których trafia się okazjonalnie również waluta, na której producent zarabia. To wszystko ma w nas (a w dziecku zwłaszcza) wyrobić poczucie bezpieczeństwa. Aha, myślimy, gra jest faktycznie darmowa, gram w nią już od dwudziestu minut i cały czas robię to, na co mam ochotę.

Zobacz film: "Pomysły na rodzinną aktywność fizyczną"

Stopniowo jednak cały proces szybkiego i płynnego rozwoju zaczyna dostawać coraz większego tarcia. Posłużę się przykładem znakomitej gry Hayday (polecam, ale ostrożnie), traktującej o zarządzaniu farmą. Pierwsze zboża po zasadzeniu wyrastają tak szybko, że nawet nie ma kiedy zastanowić się nad czasem potrzebnym do zebrania plonów. W miarę zdobywania kolejnych ziaren okazuje się jednak, że trzeba czekać: na niektóre zboża kilka minut, na inne kilkanaście lub nawet pół godziny. Równolegle wszystkie czynności na naszej farmie zaczynają się ślimaczyć. Kury znoszą jajka po godzinie, produkcja paszy dla nich zajmuje kilkanaście minut... a zewsząd świecą nam w oczy diamenciki. Chcesz od razu zebrać jajka? Zapłać, to tylko kilka diamentów. Zasadziłeś wszystkie ziarna kukurydzy, a potem wyprodukowałeś z nich popcorn? Współczujemy, ale już za jeden diamencik możesz odbudować swoje kukurydziane zasoby! I pamiętaj, potrzebujesz kukurydzy i popcornu, żeby wykonać zadania, za które otrzymasz punkty doświadczenia i awansujesz na wyższy poziom!

3. Postęp wspomagany

Widać zatem na pierwszy rzut oka, że większość tytułów z mikropłatnościami bazuje na ludzkiej niecierpliwości - a z dziećmi pod tym względem mało kto jest w stanie konkurować. To stąd właśnie wzięły się pozwy wobec Apple'a: gry z mikropłatnościami w cyfrowym sklepiku pojawiają się w kategorii darmowej, a tymczasem dzieciaki powydawały w nich grube dziesiątki (w niektórych wypadkach nawet setki) dolarów wyłącznie dlatego, że były niecierpliwe.

Do niedawna zresztą mikropłatności nie wymagały podawania hasła do sklepu AppStore, co Apple już poprawiło i zanim wydamy kasę, aplikacja prosi o potwierdzenie, a potem jeszcze o hasło. Jeśli jednak postanowiliśmy zaufać dziecku i to hasło mu daliśmy, radzę przeprowadzić poważną rozmowę na temat tego, co wolno, a czego nie wolno robić w każdej z gier. Określenie wyraźnych granic to najskuteczniejsza metoda postępowania z młodzieżą, znacznie lepsza niż karanie za coś, czego do końca nie rozumieją. W pewnym wieku koncept pieniędzy jest jeszcze trudny do pojęcia, a jeśli producent gry w swoim sprycie przebrał prawdziwą gotówkę za diamenciki, dziecko nie będzie potrafiło odróżnić ich od innych elementów gry. Nie ma co też sprawy bagatelizować, bo mikropłatności mimo swojej zwodniczej nazwy potrafią generować makrokoszty. Koronny przykład to gra Smurfs' Village, gdzie największy pakiet waluty przyspieszającej (beczka smerfojagód) kosztuje 99 dolarów. Tak, ponad 300 złotych!

4. Mikropłatności na szeroką skalę

Większość gier służy zarabianiu pieniędzy i od tej myśli należy zaczynać każdą rozmowę z dzieckiem, które w coś gra i cieszy się, że jest za darmo. O mikropłatnościach najwięcej mówi się w kontekście gier mobilnych (na tablety i smartfony), ale i gry pecetowe nie są od tego wolne. Weźmy największy przebój ostatniego roku, czyli League of Legends - każdy nastolatek w to gra. Tutaj system jest uczciwszy niż w grach mobilnych, bo wydawanie pieniędzy niczego nie przyspiesza i niczego nie ułatwia - daje jedynie prawo grania określonymi postaciami oraz umożliwia zmianę wyglądu bohaterów. To ostatnie (tak zwane skiny) potrafi kosztować horrendalne pieniądze - na przykład 80 złotych. Oczywiście płatność jest tu dużo trudniejsza niż kliknięcie paru okienek i wpisanie hasła, ale niektóre dzieciaki mają awaryjną kartę kredytową z jakimś niewielkim limitem i warto wiedzieć, na co wydają swoje pieniądze.

Cały rynek zmierza w kierunku mikropłatności, co potwierdzają nawet słowa dyrektora finansowego koncernu Electronic Arts, który zapowiedział, iż w każdej nadchodzącej grze firmy pojawią się mikropłatności, bo gracze je uwielbiają. Warto mieć świadomość, z jakiego powodu je uwielbiają. I postawić jasne granice swojemu grającemu dziecku.

Polecane dla Ciebie
Pomocni lekarze