Biorą kredyty, żeby mieć dziecko. "20 tysięcy złotych to bardzo niewiele"
Dotychczasowy brak rządowej refundacji in vitro sprawił, że niepłodne pary musiały pokrywać wydatki związane z leczeniem z własnej kieszeni. Nie wszystkich było na to stać. - Pragnienie dziecka jest tak silne, że mimo wysokich kosztów wiele par łapie się różnych możliwości. Czasem wiąże się to z zaciągnięciem kredytu, podjęciem dodatkowej pracy, wyjazdem za granicę. Bywa, że na leczenie metodą in vitro zrzuca się cała rodzina - wylicza Marta Górna ze stowarzyszenia "Nasz Bocian".
1. Koszt bycia rodzicem
22 listopada odbyło się pierwsze czytanie Obywatelskiego Projektu Ustawy "Tak dla in vitro". Od 2016 roku, kiedy Prawo i Sprawiedliwość zawiesiło rządowe wsparcie Narodowego Programu Leczenia Niepłodności Metodą Zapłodnienia Pozaustrojowego, pary starające się o dziecko mogły liczyć na dofinansowanie in vitro jedynie w wybranych miastach. Tych z mniejszych miejscowości i wsi, mniej zamożnych, nie było stać na leczenie.
Kontrą dla projektu "Tak dla in vitro" ma być propozycja PiS w postaci wprowadzenia bonu rodzicielskiego w wysokości 10-20 tysięcy złotych, który zaproponował premier Mateusz Morawiecki. Środki miałyby otrzymywać rodziny z problemami prokreacyjnymi i to od nich zależałoby, na co wydadzą pieniądze. Jedną z możliwości, na które mogliby je przeznaczyć, byłoby in vitro.
- 10 czy 20 tysięcy złotych to bardzo niewiele. To zaledwie dofinansowanie do leczenia, na pewno nie pełne pokrycie kosztów nawet w przypadku tylko jednej procedury in vitro, której koszt to średnio kilkanaście tys. zł. A zwykle potrzeba dwóch, trzech lub więcej procedur, zanim para doczeka się narodzin wyczekiwanego dziecka. Dlatego nawet 20 tys. zł nie wystarczy większości par na to, by dzięki in vitro zostać rodzicami - wyjaśnia Marta Górna ze stowarzyszenia na rzecz leczenia niepłodności i wspierania adopcji "Nasz Bocian".
Tym, co mogło szczególnie zelektryzować pacjentów leczących się w związku z niepłodnością, są słowa ministra edukacji Przemysława Czarnka, który zapowiedział, że nie poprze finansowania in vitro z budżetu państwa.
- In vitro w Polsce jest legalne. Jeśli ktoś chce z niego korzystać - proszę uprzejmie. Nie widzę przeszkód - powiedział w programie "Gość Radia Zet".
Tymczasem przeszkody są, a główną stanowią pieniądze. Jak zauważa Górna, in vitro, mimo że legalne, jest metodą dla wielu nieosiągalną.
- Nie wystarczy, by in vitro było legalne, musi być jeszcze dostępne. Wiele par nie może z niego korzystać, bo ich na to nie stać - tłumaczy.
Zanim pary podejmą próby in vitro, przechodzą liczne badania i zabiegi, które też pochłaniają dużo pieniędzy. Ci, którzy nie mają wystarczających funduszy, próbują sobie radzić na różne sposoby.
- Pragnienie dziecka jest tak silne, że mimo wysokich kosztów wiele par łapie się różnych możliwości. Czasem wiąże się to z zaciągnięciem kredytu, podjęciem dodatkowej pracy, wyjazdem za granicę. Bywa, że na leczenie metodą in vitro zrzuca się cała rodzina - wylicza Górna.
2. Upragnione dziecko
Paula Rutkiewicz z Łodzi starała się z mężem o dziecko przez pięć lat. Dzięki in vitro są teraz rodzicami półtorarocznej Wandy. Mieli szczęście, bo mogli skorzystać z miejskiego dofinansowania do leczenia niepłodności metodą zapłodnienia pozaustrojowego. W ich przypadku udało się zajść w ciążę już przy pierwszej procedurze.
- Bez refundacji z miasta nie wiem, czy zdecydowałabym się na in vitro. Pewnie myślelibyśmy o wzięciu kredytu lub pożyczki u rodziny. Inaczej musielibyśmy długo odkładać pieniądze, a tu przecież liczy się czas - mówi Paula Rutkiewicz.
Mimo pomocy miasta Łodzi, które refunduje in vitro w kwocie 5 tys. zł za procedurę, wiele badań i zabiegów para musiała pokryć z własnej kieszeni.
- Za trzy próby inseminacji (w naszym przypadku nieudane) i poprzedzające je badania zapłaciliśmy około 4 tys. zł. Kwalifikacja do in vitro i kolejne badania pochłonęły około tysiąc złotych. Dzięki temu, że udało się za pierwszym razem, do procedury dołożyliśmy ok. 3,5 tys. zł - wylicza Rutkiewicz.
3. Kropla w morzu wydatków
O tym, że propozycja PiS związana z wprowadzeniem bonu rodzicielskiego w wysokości 10-20 tysięcy złotych jest niewystarczająca, mówi w rozmowie z WP Parenting Małgorzata Rozenek-Majdan, która prowadzi fundację MRM wspierającą rozwój nauki i wiedzy medycznej w zakresie leczenia niepłodności. Sama jest mamą trzech synów, którzy przyszli na świat dzięki metodzie in vitro.
- Kwota 10-20 tysięcy dla każdej pary starającej się o dziecko metodą in vitro to kropla w morzu wydatków. Średnio pary przeznaczają na to 125 tysięcy złotych i moje doświadczenia się z tym pokrywają. Skuteczność metody to średnio 37 proc. Bardzo często pary podchodzą do procedury trzy lub cztery razy (koszt jednej to 15-20 tys. zł), a sama procedura in vitro jest na samym końcu bardzo długiej i kosztownej diagnostyki. Pieniądze zaproponowane przez PiS byłyby więc często niewystarczającym wsparciem, a na pewno nie takim, jakim jest refundacja - wyjaśnia.
- PiS bardzo często rozumie politykę społeczną i prorodzinną jako rozdawanie pieniędzy. A to nie na tym powinno polegać. Kształtowanie polityki prorodzinnej polega na tym, by tworzyć sprzyjające warunki dla Polek i Polaków do zakładania rodzin. To jest dostępność przedszkoli, dostęp do lekarzy, do opieki medycznej na etapie starania się o dziecko i w ciąży, brak nakładania restrykcji karnych w przypadku usuwania ciąż zagrażających zdrowiu i życiu matki. Na tym polega odpowiedzialna polityka prorodzinna. Rozdawanie kolejnych pieniędzy trochę przypomina branie chwilówek - to w krótkim czasie rozwiąże jakiś problem, ale nie gruntownie - dodaje.
Małgorzata Rozenek-Majdan przypomina, że to PiS zlikwidował Narodowy Program Leczenia Niepłodności Metodą Zapłodnienia Pozaustrojowego, który funkcjonował w Polsce w latach 2013-2016 i dzięki któremu na świat przyszło ponad 22 tys. dzieci.
- Zamiast tego PiS zaproponował projekt naprotechnologii, który jest mniej więcej tym, czym nalepianie plastra na złamaną nogę. Z tego projektu w pierwszym roku zaraportowano około siedmiu ciąż, a później przestano raportować, bo uznano, że nie ma się czym chwalić - mówi.
4. W Polsce rodzi się coraz mniej dzieci
Podczas gdy przeżywamy poważny niż demograficzny, dotychczasowy brak rządowej refundacji leczenia niepłodności metodą zapłodnienia pozaustrojowego wydaje się być poważnym ciosem w kierunku dzietności w Polsce.
- Finansowanie leczenia niepłodności, szczególnie tak skutecznego jak in vitro, to najlepszy program prodemograficzny, jaki możemy sobie wyobrazić. W ciągu trzech lat programu rządowej refundacji, który kosztował ok. 240 mln zł., dzięki in vitro urodziło się ponad 22 tysiące nowych obywateli. Koszty tej metody dla przyszłych rodziców są często nie do przejścia, ale dla państwa w kontekście inwestycji w demografię koszty są niewielkie - przekonuje Górna.
Nadzieją na poprawę sytuacji niepłodnych par starających się o dziecko jest wspomniany już Obywatelski Projekt Ustawy "Tak dla in vitro", pod którym podpisało się ponad pół miliona osób. Zarówno Marta Górna, jak i Małgorzata Rozenek-Majdan wierzą, że w ten sposób zostanie przywrócona rządowa refundacja.
- Pierwszy rok od lat jestem pełna nadziei i oczekuję tego dnia, gdy będę mogła powiedzieć, że się udało, że przywróciliśmy refundację in vitro - mówi Górna.
- Nasz projekt zakłada przeznaczenie 500 mln złotych nie tylko na refundację procedury in vitro, ale również na wsparcie psychologiczne i specjalistyczną diagnostykę. Uważam, że to jest przy obecnych wynikach demograficznych odpowiedzialne myślenie o kwestii dzietności w Polsce - dodaje Rozenek-Majdan.
Kwestia jest paląca nie tylko dlatego, że dotyczy ok. trzech milionów niepłodnych osób w Polsce. Dla każdej z nich liczy się czas, a odwleczenie podjęcia procedury nawet o kilka miesięcy może przekreślić szanse na posiadanie dziecka.
- Gdyby nie in vitro, nie bylibyśmy rodzicami. Metoda dała nam upragnioną córeczkę. Wanda ma obecnie półtora roku, pięknie się rozwija i jest bardzo energiczną i ciekawą świata dziewczynką. Jestem wdzięczna za to, że ją mamy - mówi Paula Rutkiewicz.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl
Marta Słupska, dziennikarka Wirtualnej Polski