"Nie jesteście niewidoczni" - rozmowa z Agnieszką Boeske, która ratuje schronisko w Zielonej Górze
Jeśli region, w którym mieszka cała rodzina Boeske, nazywany jest szwedzką Laponią, to Agnieszka jest prawdziwym świętym Mikołajem w kobiecej postaci. Bezinteresowanie zaangażowała się w pomoc schronisku w Zielonej Górze i postawiła na nogi całą swoją intstagramową społeczność. Podczas wideo spotkania na Instagramie zapytałam ją o szczegóły całego zielonogórskiego przedsięwzięcia, jej sposoby na angażowanie setek osób do bezinteresownej pomocy oraz o to, jaki wpływ na to wszystko ma życie w Czerwonym Domku.
Kinga Olchowy: Dzisiaj (stan na 13.04.2021) schronisko zebrało ponad 447 tysiące złotych. Czy pamiętasz, ile było na początku, to znaczy, zanim jeszcze zaangażowałaś instagramową społeczność do pomocy?
Agnieszka Boeske (@kundelek.na.biegunie): Tak, nawet robiłam screeny - na początku, w lutym, to było 46 tysięcy.
Czyli różnica kolosalna!
Tak, ale nie wszystkie te wpłaty są zasługą moich obserwatorów, pochodzą na pewno z różnych źródeł. Natomiast ten jeden dzień, kiedy w ciągu kilku godzin zrobiliśmy taką spontaniczną akcję, gdzie na live była możliwość wpłacania pieniędzy bezpośrednio z Instagrama, pozwolił zebrać 15 tysięcy.
Live był o tym, że opowiadaliśmy sobie o naszych zwierzętach - czyli najprzyjemniejszy możliwy temat ze wszystkich. Ja się łączyłam z moimi obserwatorami, patrzyliśmy na te psiaki, kociaki - to było przepiękne! I wtedy włączyłam zbiórkę w live Instagram, bo to jest teraz możliwe i kilka osób, wiesz, zaczęło wpłacać, aż skończyło się na czterdziestu osobach. To było z samego live'a i Konrad nagle stwierdził, że może w takim razie zrobimy jakiś prezent od nas za tę pomoc.
Od tego czasu cały czas wpływają wpłaty z podpisem #teamkundelek, od Kundelka, etc. Dlaczego akurat to schronisko? Spośród tylu miejsc i zwierząt, które potrzebują pomocy, wybrałaś akurat Zieloną Górę.
To też była trochę zawiła historia, bo na początku znalazłam inne schronisko - ktoś mi je podesłał. Natomiast tam ogromna ilość pieniędzy z ogromnej sumy już była zebrana i rozmawiając ze znajomym weterynarzem, stwierdziliśmy, że może lepiej będzie znaleźć coś zupełnie nowego na akcję.
On porozmawiał ze swoją przyjaciółką, która w tych tematach "co i gdzie w Polsce jest najbardziej potrzebne w świecie schronisk" bardzo dobrze się orientuje. Wie też, które z tych organizacji rzeczywiście w 100% fair działają na rzecz zwierząt, nie ma tam żadnych pobocznych korzyści, wyciągania dla organizatorów czy właścicieli schroniska. Więc kiedy polecono mi, to wiedziałam, że za tym stoi 100% ludzi, którzy walczą o te zwierzęta. No, i sprawdzając to wszystko, potwierdziło się, że to pół miliona to jest tylko początek.
Chciałabym wejść trochę z butami w waszą szwedzką codzienność. Mieszkacie na północy, w Laponii. D Czerwonym Domku, macie w tym momencie osiem adoptowanych zwierząt, żyjecie w kontakcie z naturą. Wiem też, że prowadzicie sklep (Feels Like North), z którego część zysków idzie na pomoc zwierzakom, a wy sami nie macie z tego finansowych korzyści, bo to, co zostanie, idzie na materiały, sprzęt, etc. Jak się hoduje takie dobre serce?
Trzeba się urodzić w domu, gdzie są zwierzęta. Trzeba się urodzić przy mamach, które przygarniają te zwierzęta z ulicy. Myślę, że to w naszym przypadku zadziałało. I myślę też, że jedna wizyta w schronisku to jest też coś, co w człowieku zostaje na zawsze. To nie do końca jest tak, że Ty stajesz się dobry, tylko zdejmujesz klapki z oczu i widzisz, jak dookoła jest źle. Myślę, że nie ma człowieka na Ziemi, którego by nie ruszyła wizyta w domu dziecka czy schronisku.
Czy my mamy dobre serce? My po prostu kochamy zwierzęta, dobrze się wśród nich czujemy. One nas bawią, są świetnymi przyjaciółmi. To jest przyjemność w ogóle, że...
...że ta świadomość pomagania jest taka oczyszczająca?
Nawet nie oczyszczająca, tylko po prostu na pewno każdy zna to uczucie, kiedy z przyjemnością patrzy się na kogoś, kto dostaje od nas prezent i jest tym ucieszony. I to jest takie uczucie. Mimo że ja nie widzę na przykład tych psów konkretnie, na które przelewam pieniądze, to ja wiem, że ich jakość życia jest w stanie się podnieść i to sprawia, że żyje im się lepiej. I to wystarcza.
A czy to też nie jest trochę tak - przynajmniej ja sobie to tak wyobrażam - że żyjecie sobie tam, pod Biegunem, macie stały kontakt z naturą i ze zwierzętami, nie tylko tymi, które z wami mieszkają, ale też z tymi, które są u sąsiadów, które przychodzą z lasu. Macie ogromny respekt wobec żywiołu, jakim jest śnieg. Zastanawiam się, czy takie spokojne życie z szacunkiem dla natury nie uczy was takiej pokory w sercu i bezinteresowności wobec tego, co mniejsze?
My znaleźliśmy tutaj dom, ale jesteśmy na terenie kogoś innego. Jesteśmy na terenie łosi, które przychodzą do naszego lasku; na terenie reniferów, które czasem tutaj błądzą i na terenie wszystkich małych zwierząt, które tu mamy. I to my przez ich terytorium prowadzimy drogi i to im podebraliśmy miejsce do żerowania, dlatego to, że żyjemy tutaj... nie wyobrażam sobie odebrać im więcej spokoju.
My studiowaliśmy w dużym mieście, a dorastaliśmy w bardzo małym i zawsze chcieliśmy uciec z tego małego miasta. Przeprowadzając się tutaj, trochę odczuwałam to jako taką porażkę, że znowu trafiłam do jakiegoś małego miasta. A tu znalazłam swój dom. Życie w spokoju nie zabiera ambicji, ale sprawia, że rzeczywiście łatwiej jest cieszyć się z takich małych rzeczy. Nadal masz ambicje i marzenia, ale potrzebujesz mniej na co dzień. Natura potrafi wynagrodzić dużo niedogodności.
Może rzeczywiście jest trudno ze śniegiem, bo trzeba zrzucać go z dachu, żeby nikogo przechodzącego nie zabił. Trzeba odśnieżać i podgrzewać samochody, ale za to jesteś w tak pięknym miejscu, masz wokół siebie ciszę i nagle się uczysz, że to wystarczy. Każdy ma inaczej - rozumiem ludzi, którzy kochają wielkomiejski tryb życia. Moje marzenie właśnie się spełnia, bo będę lecieć do Nowego Jorku, więc ja rozumiem tę drugą stronę. Ale też tutaj dopiero się nauczyłam, że kiedy nic się nie dzieje, to potrafi być wystarczające.
Przeczytaj więcej o szwedzkiej codzienności Agnieszki i Konrada
I to jest najważniejsze, chyba żeby znaleźć takie miejsce na Ziemi, w którym będziesz się czuć związana z tym miejscem pod każdym względem.
Każdemu tego życzę. Nie wiedziałam, że takie poczucie naprawdę istnieje, bo to tak brzmiało "o, swoje miejsce na Ziemi", ale trzeba to przeżyć, żeby wiedzieć, że to faktycznie istnieje.
Co było twoją motywacją - żeby to 500 tysięcy zebrać nie w ciągu trzech lat, ale jak najszybciej?
To było przerażające, jak przeczytałam, że te pół miliona chcą zebrać w 3 lata. Oni nie używali żadnych emocjonalnych odniesień, bardzo obrazowych, gdzie często przy opisie takich akcji czy adopcji ludzie mają tendencję sprawić, żeby jak najbardziej Cię zabolało i żebyś jak najbardziej chciała pomóc. A oni podeszli do tego bardzo racjonalnie - opisali, co konkretnie jest źle i dlaczego.
To jest tylko i wyłącznie na to, żeby szpitalik pozbawić pleśni, grzybów, skuć resztki kafelków, które tam pozostały, osuszyć podłogę, zrobić ogrzewanie, kupić stół w ogóle do operacji, kupić najpotrzebniejsze rzeczy.
Tam też jest taki problem, że powinna być wydzielona strefa dla psów, które są agresywne, a teraz nie ma też możliwości, żeby te zwierzęta miały zapewnioną terapię behawioralną. Na to niestety też brakuje funduszy.
One mają pobudowane boksy, gdzie są skierowane do siebie nawzajem, więc widzą się 24 godziny na dobę. Nie mają spokoju, cały czas ktoś tam krzyczy i agresja rośnie. Te zwierzęta też nie mają wytchnienia od tego, że widzą to wszystko, co się dzieje - też to, że inni ludzie przychodzą i zabierają psy na spacer.
Wróćmy jeszcze na chwilę do tego live'a, który zorganizowałaś. Nagle na czacie pojawił się komentarz od osoby, która jest na co dzień związana ze schroniskiem w Zielonej Górze i pamiętam twoją reakcję. Jak się czułaś wtedy, co było w twojej głowie?
Wiesz co, przestraszyłam się. Zaczęłam czytać jej komentarz i na chwilę wszystko we mnie zamarło, bo nie wiedziałam, czego się spodziewać. Nie oczekiwałam podziękowań, więc myślałam, że może coś źle przedstawiłam albo że za mało informacji podałam. No, ale doczytałam do końca i to, co ona napisała - że przez tyle lat oni się czuli niewidoczni - takie coś przebiło serce. Nie umiem sobie wyobrazić codziennej pracy tam, w tych warunkach, a co dopiero poczucia, że nikt o Ciebie nie walczy, nikt Cię nie widzi. Bardzo się cieszę, że się odezwała.
Czego się spodziewałaś po tym, jak przez te dwa tygodnie widziałaś zaangażowanie obserwatorów, twórców, dostawałaś informacje, oznaczenia w postach, etc.?
Na początku myślałam, że może uda się wejść w kilkadziesiąt tysięcy. Bałam się myśleć o tym, ale marzyłam, żebyśmy zebrali całą kwotę, a nawet i więcej. Nie byłam w stanie tego przewidzieć, ale byłoby pięknie. Finalnie zebraliśmy prawie wszystko! Podczas live'a z podsumowaniem brakowało tylko 90 tysięcy, a ponad 410 było już zebrane!
Zaangażowałaś mnóstwo ludzi, w ten czy inny sposób, do współpracy. Każdy zaoferował coś zupełnie bezinteresownie, w zamian za okazaną pomoc i serce. Jak udało Ci się zebrać grupę niemal 500 twórców internetowych? Widziałam też duże nazwiska, np. Maffashion zaangażowała się do pomocy. Powiedz, proszę, jak to się robi - jak się skupia taką grupę ludzi do bezinteresownej pomocy?
Na wszystkie osoby, z którymi się kontaktowałam, może trzy odmówiły. To jest szok, ale to też nie było trudne. Ja ich nie namawiałam. Powiedziałam, że jest taka akcja, w jeden dzień na spontanie zebraliśmy tyle, za miesiąc robimy kolejną akcję i czekam na inicjatywę. To była bardzo krótka wiadomość, nawet bez podania linku do zbiórki i wszyscy w to weszli. Jestem im bardzo wdzięczna i zaskoczona. Są osoby, które przekazują pocztówki, ale są osoby, które przekazują prezenty o wartości 1000 złotych. Są też osoby prywatne, które chcą zrobić paczkę ze słodyczami z jakiegoś miejsca na świecie, w którym teraz przebywają. Są osoby takie jak Maffashion - ona nawet o nic nie pytała, powiedziała "pewnie, przygotuję". Mamy więc tych twórców mnóstwo.
A zgłaszali się też sami?
Praktycznie od drugiego dnia, kiedy powiedziałam o tej akcji, już zgłaszali się sami. Nie nadążałam z zapisywaniem i wiedziałam, że nie zdążę ich wszystkich zaprezentować przed akcją. Co prawda nikt nie powiedział "to proszę mnie oznaczyć". Ja też nikomu nie mówiłam, że będę ich oznaczać, więc to, że ich prezentowałam, to dla nich niespodzianka. Też napisałam do moich znajomych i przyjaciół na zasadzie "hej, ile kilo rabarbaru możesz przygotować?". I dostałam odpowiedź "przekażę sto". Zapisuję! Mamy takie różnorodne prezenty, z jednej strony sto kilo rabarbaru z własnej uprawy, z drugiej konsultacja ze specjalistką od sztucznej inteligencji, ciuchy, biżuteria, rozmowa z książkoterapeutką - mnóstwo różnych rzeczy.
Dużo osób zgłaszało się z jakimiś swoimi handmade'ami - proponowali makramy, wyplataną biżuterię, ręcznie haftowane poszewki na poduszki i cieszy mnie to bardzo, że ten biznes robótek ręcznych jest coraz bardziej popularny i coraz lepiej się rozwija.
Jeszcze jak sobie pomyślisz "okej, dostałem makramę, ale za tą makramą stoi kilka czy kilkanaście godzin kogoś, kto to wyplatał z całą swoją miłością i talentem.
A co dalej? Co po Zielonej Górze? Kolejne schronisko?
O rany. Nie wiem. To zależy, bo jednak jestem dosyć... Nie jestem instytucją. Jestem ja i jestem czasem dość słaba psychicznie, więc nie mogę obiecywać, nie chcę brać na siebie zbyt dużej odpowiedzialności. To marzenie o tym schonisku jest na teraz i myślę, że cierpliwie będę do tego dążyć. Jeżeli się nie uda teraz, to mam pomysły - co dalej, co za miesiąc, itd. A potem? Zobaczymy.
Przeczytaj więcej: Dziewczyna ze Szwecji ratuje schronisko w Zielonej Górze
Cała zbiórka dostępna jest tutaj: Schronisko w fatalnym stanie, a w nim blisko 200 zwierząt