W jednej chwili Andrzej stracił wszystko. Na jego oczach zginęła ukochana żona i córeczka
37-letni Andrzej Rodak z Gilowic opowiedział, jak na jego oczach zginęły najbliższe mu osoby. Zrozpaczony mężczyzna codziennie odwiedza grób swojej żony Gosi i córeczki Laury, które zginęły w wypadku samochodowym.
1. Młody wdowiec opowiada, jak na jego oczach zginęła ukochana żona i córeczka
W październikiu ubiegłego roku Andrzej Rodak z Gilowic musiał pochować swoją 36-letnią żonę Małgorzatę i 3-letnią córeczkę Laurę. O swojej historii opowiedział w rozmowie ”Faktem”.
Andrzej i Małgorzata byli małżeństwem od 4 lat i spodziewali się kolejnego dziecka. Kobieta i dziewczynka zginęły pod kołami rozpędzonego auta, które prowadził 68-letni Krzysztof S. z sąsiedniej miejscowości Łodygowice.
Kierowca pracował w szpitalu w Suchej Beskidzkiej jako laryngolog i spieszył się do swoich pacjentów. Lekarz miał przed sobą godzinę drogi, a chciał zdążyć do szpitala w pół godziny.
Jak opowiada Andrzej, szedł ze swoją żoną i córeczką na kawę do sąsiadki. Jego żona była w drugim miesiącu ciąży i cała trójka cieszyła się z nowego członka rodziny, który niebawem miał przyjść na świat.
Jak mówił w wywiadzie, przeszli tylko 15 metrów poboczem, kiedy nagle pojawił się pędzący Hyundai Tucson. Auto przejechało rowem 25 metrów i otarło się o drzewo, a następnie uderzyło w betonowy przepust i wbiło się w ziemię.
Zrozpaczony mężczyzna opowiadał, że jego żona Małgorzata znalazła się pod maską samochodu i została przygnieciona do drzewa. Auto potrąciło również małą Laurę. Kiedy kierowca wyszedł z samochodu powiedział do pana Andrzeja, żeby ten "dał mu w pysk za to, co zrobił".
Małgorzata zginęła na miejscu, a Laura umarła w szpitalu po czterech dniach. Dziewczynka miała rozległe obrażenia wewnętrzne i rozległe urazy czaszki. Pan Andrzej wyznał w wywiadzie, że w listopadzie zeszłego roku lekarz napisał do niego list. Prosił w nim o wybaczenie i zaproponował mu po 5 tys. za śmierć córki i żony jako zadośćuczynienie. Andrzej Rodak uważa, że laryngolog zrobił to tylko po to, żeby uniknąć więzienia.
Krzysztofowi S. za spowodowanie wypadku grozi 8 lat pozbawienia wolności. Sprawa jest w toku.