Trwa ładowanie...

Uciekła, żeby ocalić dzieci. "W dramacie wojny to mój prawdziwy cud"

 Katarzyna Prus
Katarzyna Prus 16.06.2022 17:49
Tatiana i jej mąż Mykhailo z nowonarodzonymi dziećmi
Tatiana i jej mąż Mykhailo z nowonarodzonymi dziećmi (archiwum prywatne)

Tatiana Andriichuk, która uciekła przed wojną w Ukrainie, szczęśliwie urodziła bliźnięta. W Polsce znalazła troskliwą opiekę i pomoc, ale marzy o powrocie do domu. Jednak nie wszystkie mamy, którym udało się ocalić dzieci, mają do czego wracać. - Jedna z pacjentek tuż przed porodem dowiedziała się, że jej dom, za którym tak tęskni, właśnie został zniszczony - opowiada położna ze Szpitala Klinicznego nr 1 w Lublinie.

spis treści

1. Znalazła dom w Polsce, ale chce jak najszybciej wrócić do Ukrainy

- W tym dramacie wojny to mój prawdziwy cud - nie kryje wzruszenia Tatiana Andriichuk, która trzy miesiące temu uciekła przed wojną w Ukrainie, żeby ratować swoje nienarodzone dzieci. Dokładnie tydzień przed Dniem Matki na świat przyszły bliźnięta: Margerita i Roman. Urodziły się w Szpitalu Klinicznym nr 1 w Lublinie.

Tatiana i jej mąż Mykhailo z dziećmi
Tatiana i jej mąż Mykhailo z dziećmi (Archiwum prywatne)

- To wcześniaczki. Roman ważył zaledwie 1,1 kg, a Margerita 1,8 kg. Takie maluszki. Mogłam ich dotknąć i wziąć za rączkę dopiero następnego dnia po porodzie, bo od razu musieli być przeniesieni do inkubatora. Nie byli w stanie samodzielnie oddychać, co jest bardzo częste u wcześniaków. Teraz nie muszą już być podłączeni do aparatury, ale wymagają jeszcze opieki medycznej - opowiada kobieta.

- Mąż mógł przyjechać z Ukrainy na kilka dni i zobaczyć dzieci, przytulić. To było bardzo wzruszające spotkanie, dużo emocji, łez. Bardzo tęsknię za domem i rodziną. Chciałabym jak najszybciej tam wrócić. Zobaczymy jak to się ułoży, na razie dzieci wymagają jeszcze medycznej opieki. W Polsce znalazłam troskliwy dom, ale nigdy to nie będzie to samo, co ten prawdziwy dom w Ukrainie - przyznaje Tatiana.

2. Chciała ratować dzieci. Podjęła decyzję o ucieczce

Przez pierwszych kilka dni po wybuchu wojny, z powodu ostrzałów i bombardowań, rodzina Tatiany ukrywała się w piwnicy.

- Na początku nie myślałam nawet o wyjeździe za granicę, sądziłam, że jakoś to przeczekamy. Ale w piwnicy było bardzo zimno, bałam się, że przez takie warunki coś się stanie z ciążą. Sytuacja zaczęła się pogarszać, mówiło się, że Rosjanie mogą zniszczyć miasto. W ludziach narastał strach - wspomina kobieta.

Decyzja o ucieczce z Winnicy i rozłące z rodziną była dla niej bardzo bolesna.

- Wiedziałam już, że muszę ratować dzieci i urodzić w Polsce, ale miałam zostawić w Ukrainie męża i rodziców. Nie da się chyba dobrze opisać tego, co się dzieje z człowiekiem w takiej sytuacji - nie kryje emocji Tatiana.

Cztery dni po wybuchu wojny, przyjechała z siostrą i jej dzieckiem do Polski.

- Szczęśliwie udało nam się znaleźć na facebooku rodzinę w Żyrzynie, która zaoferowała nam dach nad głową. Od początku starali się, żebyśmy poczuły się jak u siebie w domu. Cały czas u nich mieszkamy, ta pomoc jest nieoceniona, jesteśmy im niezmiernie wdzięczne - dodaje kobieta.

3. Do szpitala w Lublinie trafiają kobiety w różnym stanie

Tatiana była jedną z pacjentek Kliniki Położnictwa i Patologii Ciąży SPSK1 w Lublinie, które uciekły przed wojną w Ukrainie.

- Po wybuchu wojny nie było dnia, żeby nie trafiła do nas jakaś pacjentka z Ukrainy. Teraz sytuacja trochę się ustabilizowała. Jednocześnie na oddziale leżą maksymalnie dwie-trzy kobiety, wcześniej było ich znacznie więcej - opowiada Iryna Meliukh, położna z Kowla, która od dwóch lat pracuje w lubelskiej klinice. Z Ukrainy przyjechała na studia.

- Nie sądziłam, że kiedykolwiek znajdę się w sytuacji, kiedy będę opiekować się pacjentami, którzy doświadczyli wojny. Trafiają do nas kobiety w bardzo różnym stanie psychicznym, zależy skąd i kiedy przyjechały, czego były świadkami. Często mają na wyjazd tylko chwilę, uciekają w pośpiechu, żeby ratować dzieci - opowiada Iryna.

Najczęściej nie mają ze sobą żadnych rzeczy, nawet karty ciąży.

- Nie mają jak się dostać do szpitala, żeby ją odebrać. Wiele szpitali w Ukrainie zostało także zniszczonych, więc jest to po prostu niemożliwe - dodaje położna.

4. Dom zrównany z ziemią

To wszystko dzieje się w ogromnym stresie i lęku o dzieci.

- Bardzo przeżyłam historię pacjentki, która trafiła do nas aż ze wschodniej Ukrainy, z okolic Doniecka. Jechała do Polski trzy dni w zaawansowanej ciąży. Okazało się też, że jest zakażona koronawirusem. Kiedy trafiła do szpitala, tuż przed porodem dowiedziała się, że jej dom został zrównany z ziemią, że nie ma do czego wracać - wzrusza się Iryna.

- To jest coś niewyobrażalnego. Świadomość, że nie ma czegoś, za czym tak tęsknisz. Bardzo długo rozmawiałyśmy, starałam się jej pomóc, jak tylko mogłam. Rozmowa, zwłaszcza w ojczystym języku, jest w takich sytuacjach bardzo ważna. Kiedy wchodzę do sali i witam się z pacjentkami po ukraińsku, od razu zaczynają się uśmiechać. Staram się, żeby chociaż na chwilę mogły oderwać myśli od dramatycznej sytuacji, w jakiej się znalazły - opowiada położna.

Katarzyna Prus, dziennikarka Wirtualnej Polski

Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl

Rekomendowane przez naszych ekspertów

Polecane dla Ciebie
Pomocni lekarze