Protesty na Białorusi. Matka przez tydzień szukała porwanej przez służby córki. "Kazali im rozebrać się do naga i pochylać"
Dla 19-letniej Dariny Reut z Mińska to miały być pierwsze w życiu wybory. Dziewczyna zgłosiła się jako niezależna obserwatorka społeczna. Z lokalu wyborczego została dosłownie uprowadzona przez milicję. Matka przez tydzień nie mogła ustalić, co się stało z córką. Teraz Darinie grozi wyrzucenie z uczelni.
1. Wybory na Białorusi 2020
- Kiedy Darina poszła do liceum, miałam nadzieję, że jak wielu innych młodych Białorusinów zdecyduje się na studia za granicą. Ale ona szła w zaparte, że chce mieszkać we własnym kraju - opowiada w rozmowie z WP Parenting Irina Reut, mama Dariny.
Darina Reut jako ambitna i bardzo aktywna studentka prawa nie mogła się doczekać wyborów prezydenckich na Białorusi. Po raz pierwszy w życiu mogła oddać głos, ale i też zobaczyć z bliska jak działa kodeks wyborczy. Dlatego wraz z grupą przyjaciół ze studiów zgłosiła się jako niezależna obserwatorka (obserwator społeczny - red.). Przez cały tydzień przyglądali się najpierw przygotowaniom, a potem wczesnemu głosowaniu w lokalu wyborczym N50 w Mińsku, który mieścił się w byłej szkole Dariny.
Obserwatorzy od początku przeszkadzali komisji wyborczej. Przepędzano ich przy każdej okazji. Niemniej jednak studentom udało się odnotować całą serię naruszeń, w tym nawet 4-krotne zawyżanie frekwencji. Studenci nie kryli tego, że z tymi informacjami zamierzają udać się do prokuratury i złożyć skargę.
8 sierpnia, w przeddzień głównego głosowania, Darina siedziała z dwójką innych obserwatorów w szkolnym holu. - Byli zajęci swoją rozmową, nawet nie wiedzieli, że od tyłu skradają się funkcjonariusze OMON-u ubrani po cywilnemu - opowiada Irina.
Pozostałych dwóch obserwatorów "złapano" na szkolnej werandzie. Wszystkich siłą zawleczono do busów.
2. Porwania z lokali wyborczych
Całe szczęście w nieszczęściu było takie, że Darinie pozwolono wykonać telefon do matki. Powiedziała tylko krótko, że została zatrzymana i że prawdopodobnie trafi do Centrum Izolacji Przestępców (CIP) przy ul. Akreścina w Mińsku. Zmartwiona matka popędziła do szkoły, żeby wyjaśnić, co się mogło stać. Z relacji stróża i pracowników stołówki wynikało, że OMON wszedł tylnymi drzwiami i brutalnie aresztował studentów. Nie byli ubrani w mundury, więc Darina zażądała okazania legitymacji. Oczywiście nikt nie pokazał jej odznaki.
- To było po prostu porwanie w biały dzień - opowiada Irina. Trzy kolejne dni były dla niej istnym piekłem, ponieważ bez skutku próbowała ustalić miejsce pobytu córki. - Bombardowaliśmy telefonami milicję i areszty, ale nikt nie chciał nam powiedzieć, gdzie mogą przetrzymywać Darinę. Nie chcieli też przyjąć naszego zgłoszenia o porwaniu - opowiada kobieta.
W końcu udało się wyjaśnić, że Darina niebawem stanie przed sądem.
- Nie udzielili nam żadnych konkretnych informacji. Kazali czekać w sądzie, bo możliwe jest, że córkę przywiozą 11 sierpnia na rozprawę - opowiada Irina.
Kiedy 19-latkę przyprowadzono na salę rozpraw, matce pękło serce. Zamiast pełnej życia dziewczyny, zobaczyła wystraszoną i przygnębioną córkę. - Wyglądała na bardzo zmęczoną. Była ubrana w ten sam podkoszulek, w którym cztery dni temu wyszła z domu - opowiada Irina.
Zobacz także: Protesty na Białorusi. Nauczyciel angielskiego z Warszawy opowiada o bestialskim traktowaniu zatrzymanych
3. Sfabrykowany proces
Jak mówi matka dziewczyny, sąd okazał się wielką farsą. Darinie, jak i innym obserwatorom zarzucono "chuligaństwo i nieposłuszeństwo podczas zatrzymania". Rodzinie nie dano żadnych szans na przygotowanie obrony, ponieważ nie wiadomo było, kiedy i czy w ogóle odbędzie się proces. Mama Dariny jedynie zdobyła z uniwersytetu pochlebną opinię studentki oraz oficjalny list z komisji wyborczej, że jako obserwatorka nie zakłócała procesu wyborczego.
Sędzia odmówiła rozpatrzenia tych dokumentów, ale wysłuchała zgodnej relacji świadków, którymi byli dwaj milicjanci z jednostki specjalnej oraz mężczyzna, który ich wezwał. Był nim były nauczyciel Dariny, który w dodatku nadzorował lokal wyborczy, ale nie ten, w którym Darina była obserwatorką.
Po szybkiej rozprawie zapadł werdykt: 15 dni aresztu. Darinę wyprowadzono z sali sądowej i znowu wywieziono w nieznanym kierunku.
- Ani sąd, ani policja nie były w stanie podać informacji o miejscu jej pobytu. Więc nic innego nam nie pozostawało jak jeździć od jednego aresztu do drugiego, ale nigdzie nie mogliśmy jej zlokalizować - opowiada Irina.
Z informacji, które rodzice Dariny uzyskali od wolontariuszy - jedyne źródło informacji w tamtych dniach - wynikało, że córka z powrotem trafiła do aresztu przy ul. Akreścina. To miejsce okrywało się coraz czarniejszą sławą. W nocy z 9 na 10 sierpnia w Mińsku rozpoczęły się protesty przeciwko nieuczciwym wyborom. Masa ludzi została dotkliwie pobita i zatrzymana. Aresztowani trafiali m.in. do tego aresztu, gdzie byli torturowani i poniżani.
Zobacz także: Koronawirus na Białorusi. Aktywista opowiada, jak zwykli Białorusini uratowali system opieki medycznej
4. Areszt przy ul. Akreścina. Relacja Dariny
- To, że zostałam zwolniona przedwcześnie i 14 sierpnia wyszłam na wolność, było cudem - opowiada Darina. W tym momencie więzienia i areszty już pękały w szwach, więc część zatrzymanych wypuszczano przy warunku podpisania oświadczenia, że jest się świadomym, że kolejne aresztowanie poskutkuje odpowiedzialnością karną. W praktyce oznacza to ostrzeżenie, że następnym razem karą może być nie kilka dni, lecz miesięcy albo nawet lat.
Darina pamięta, że wyszła z aresztu kompletnie oszołomiona. Natychmiast zaopiekowali się nią wolontariusze, którzy koczowali pod aresztem okrągłą dobę i byli gotowi nakarmić, napoić i udzielić pomocy medycznej wszystkim wypuszczonym. Tej nocy Darina wróciła do domu i przez następne dni dochodziła do siebie. - To, czego doświadczyła, wstrząsnęłoby każdym dorosłym, nie mówiąc o nastolatce - opowiada Irina.
Pierwsza noc w areszcie przy ul. Akreścina była "pestką", bo Darina trafiła do celi z trójką innych obserwatorek, ale już następnej nocy do zakładu zaczęły trafiać tłumy ludzi. W końcu w czteroosobowej celi stłoczonych zostało ok. 30 osób. Wszystkie zostały zatrzymane w związku z wyborami. - Były to studentki, wykładowczynie, tłumaczki, wykształcone kobiety i nastolatki. Jedna z nich nawet nie uczestniczyła w protestach, tylko wyszła kupić karmę dla kotów, a OMON zapakował ją do busa - opowiada Irina.
Stłoczone w małej celi, przy ciągle włączonych ostrych światłach nie miały dostępu ani do jedzenia, ani do podstawowych środków higieny, jak papier toaletowy. Darina wspomina o nieznośnym fetorze i karaluchach. Raz na jakiś czas strażnicy wrzucali do celi kilka bochenków chleba. Jednak najgorsze, że w tak zatłoczonym pomieszczeniu nie było, jak oddychać, dlatego kobiety zgodnie doszły do wniosku, że będą milczeć, żeby oszczędzać tlen.
Przez całą noc z dziedzińca aresztu było słychać bicie i krzyki. - Wszędzie na korytarzach było widać krew - wspomina Darina. Przemoc fizyczną najczęściej stosowano wobec mężczyzn. Kobiety natomiast poniżano i gnębiono.
- Kazano im się rozbierać do naga i pochylać. Przy tym obecni byli mężczyźni - opowiada Irina. - Inne zatrzymane w tym samym czasie kobiety, opowiadały o groźbach gwałtu ze strony strażników.
5. Białoruś. Represje opozycji
Na tym niestety horror Dariny się nie kończy. Dziewczyna prawdopodobnie zostanie wyrzucona z uczelni. W przeszłości taki los spotykał wielu białoruskich studentów, którzy brali udział w antyrządowych protestach.
Darina jednak nie zamierza się poddawać. Jak podkreśla, teraz najważniejsze jest walczyć z reżimem swoimi sposobami. Mimo że nie dostała żadnych dokumentów z procesu i aresztu, zamierza wejść na ścieżkę sądową i odwołać od wyroku sądowego.
Irina kibicuje córce, ale jak przyznaje, sama straciła jakąkolwiek wiarę.
- W tym kraju władze nie przestrzegają konstytucji, nie ma praw człowieka. Szukając Dariny, chodziliśmy od jednej do drugiej instytucji i wszyscy mówili nam wprost: teraz żadne prawo nie obowiązuje - opowiada Irina.
6. Do Polski przyjadą studenci z Białorusi?
Teraz Białorusini mają pełną świadomość tego, że jeśli Aleksander Łukaszenka nie podda się i nie odejdzie dobrowolnie, w kraju mogą zacząć się masowe represje. Dla studentów, którzy brali udział w pokojowych demonstracjach i zostali zatrzymani, oznacza to jedno - koniec nauki. Sądowy wyrok za "chuligaństwo" może być wystarczającym powodem do wyrzucenia z uczelni.
W Polsce dla takich studentów już jest przygotowany Program Stypendialny im. K. Kalinowskiego. Jest to największy w Europie program skierowany specjalnie do Białorusinów. Powstał on w 2006 roku, kiedy po wyborach prezydenckich w Mińsku doszło do masowych protestów pod nazwą "Dżinsowa rewolucja". Od tego czasu ponad 1 tys. studentów z Białorusi, którzy zostali poddani represjom we własnym kraju, mogło dokończyć naukę w Polsce.
Jak poinformowano WP Parenting w Studium Europy Wschodniej przy Uniwersytecie Warszawskim, które nadzoruje program, po wydarzeniach z ostatnich tygodni podjęto decyzję o dodatkowym naborze studentów. - Na razie nie mamy żadnych szacunków, o jaką liczbę studentów może chodzić. Nabór startuje 31 sierpnia i potrwa do wyczerpania limitu miejsc — powiedziano nam w sekretariacie uczelni.
Zobacz także: Koronawirus na Białorusi. Łukaszenka ma swój sposób na koronawirusa: wierność, sport i wódka
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl