Trwa ładowanie...

Protesty na Białorusi. Nauczyciel angielskiego z Warszawy opowiada o bestialskim traktowaniu zatrzymanych

Avatar placeholder
24.08.2020 15:31
Paweł Czuduk. Protesty na Białorusi 2020
Paweł Czuduk. Protesty na Białorusi 2020 (Inatagram)

- To była upiorna noc - opowiada w rozmowie WP parenting Pavel Chuduk, białoruski opozycjonista i nauczyciel języka angielskiego w Warszawie. Paweł został zatrzymany w pierwszy dzień protestów na Białorusi i spędził noc w areszcie. Widział na własne oczy, jak milicja tłukła pałkami protestujących.

1. Protesty na Białorusi

Pavel Chuduk mieszka w Warszawie od 12 lat. Do pierwszej emigracji, jak przyznaje, został zmuszony po wyborach parlamentarnych na Białorusi w 2010 roku. Wtedy Pavel zgłosił się jako niezależny obserwator i oficjalnie dołączył do opozycyjnej partii. To wystarczyło, żeby Czuduk został wyrzucony z drugiego roku teologii na Białoruskim Uniwersytecie Państwowym. Pavel otrzymał stypendium w Polsce i tu skończył studia z tytułem magistra.

Paweł Czuduk
Paweł Czuduk

Przez ostatnie lata Pavel prowadził szkołę języka angielskiego w Warszawie. Niestety, epidemia koronawirusa sprawiła, że musieli tymczasowo zawiesić działalność. Pavel zdecydował się wrócić na jakiś czas na Białoruś. 9 sierpnia, kiedy stało jasne, że Alaksandr Łukaszenka znowu z nieprawdopodobnie wysokim wynikiem wygrał wybory prezydenckie, Pavel wraz z setkami innych Białorusinów wyszedł na centralny plac Mińska, aby zamanifestować swoje niezadowolenie.

Zobacz film: "Jak dzieci tracą odporność?"

- Około drugiej w nocy wraz z przyjaciółmi szliśmy w kierunku dworca, żeby stamtąd udać się do domu. Byliśmy w osiem osób, szliśmy spokojnie, nie skandując żadnych haseł. Nagle drogę zajechało kilka busów, z których wyskoczyli nieumundurowani milicjanci. Zapewne byli to funkcjonariusze jednostek specjalnych typu OMON lub Ałmaz. Część osób została od razu zatrzymana i zawleczona siłą do autobusów, ja wraz z innymi pobiegłem przed siebie, ale i tak wszyscy zostaliśmy powaleni twarzą na ziemię i zakuci w kajdanki - opowiada Pavel.

Według Pavla każdy, kto w nocy z 9 na 10 sierpnia był w ścisłym centrum Mińska, bez względu na to, czy uczestniczył w proteście, czy po prostu się przechadzał, był zatrzymywany. - W mieście urządzono łapankę. Zablokowano wszystkie ulice tak, że nie było jak przedostać się poza centrum. Wtedy jednostki specjalne zaczęły odławiać protestujących — opowiada Pavel.

2. Porażenie paralizatorem

Według Pavla najprawdopodobniej jednostki specjalne od razu "segregowały" protestujących. Ci, którzy stawali opór i podejmowali próbę walki, byli bici ze szczególnym okrucieństwem. Jak mówi Pavel, sam od początku miał dużo szczęścia, bo został potraktowany "dosyć łagodnie". Po zatrzymaniu zawieziono go pobliskiej siedziby głównej dyrekcji ds. zwalczania zorganizowanej przestępczości i korupcji. Są przypuszczenia, że właśnie w tym budynku mieściło się jedno z centrum dowodzenia całą operacją przeciwko protestującym.

Paweł podczas protestów w Mińsku
Paweł podczas protestów w Mińsku

Pawła znowu rzucili na ziemię, wtedy poczuł nagły i ostry ból.

- Zostałem pięć razy porażony paralizatorem w okolicach nerek. To urządzenie nie pozostawia żadnych śladów, ale po porażeniu prądem przez dłuższą chwilę nie możesz się ruszyć ani wydobyć z siebie żadnego dźwięku. Przez kolejne dni prawie nie czułem szyi, a także żuchwy - opowiada Pavel. - Tymczasem milicjant stanął nade mną i krzyczał: "I jak, podoba się? Chcesz jeszcze? Będziesz kolejny raz protestować?" - relacjonuje Pavel.

Zobacz także: Koronawirus na Białorusi. Aktywista opowiada, jak zwykli Białorusini uratowali system opieki medycznej

3. Protestujący trafiali do aresztu przy ul. Akreścina

Później Pavla znowu wsadzili do radiowozu, który był przepełniony innymi zatrzymanymi.

- Przestrzeń była podzielona na boksy 1x1 m. W takim jednym tłoczyło się 6 osób. Podróż trwała około 40 minut. Co jakiś czas robiono postoje, w których trakcie wyłączano klimatyzację. Wtedy wszyscy się dusili - relacjonuje.

Pavel trafił do Centrum Izolacji Przestępców (CIP) przy ul. Akreścina w Mińsku. To było jedno z głównych miejsc, gdzie trafiali zgarniani z ulic protestujący.

- Wprowadzono nas na dziedziniec aresztu, gdzie na moje oko tłoczyło się ok. 150 osób. Wszyscy albo leżeli odwróceni twarzami w dół albo klęczeli na kolanach. Niektórych okładano pałkami, wszędzie było słychać specyficzny głuchy dźwięk uderzenia o żebra - opowiada Pavel.

Sam został zmuszony przez strażników do wykonywania "korków". To w języku białoruskich mundurowych oznacza pozycję, w której zatrzymany "stoi" na kolanach, trzyma ręce za głową, a czołem dotyka podłogi.

- Mniej więcej co 20 minut zmuszano nas do zmieniania pozycji albo kazano czołgać się na kolach z jednego końca dziedzińca na drugi — opowiada Pavel. Według jego relacji, pod areszt kilkakrotnie przyjeżdżała karetka pogotowia. - Z pewnością były osoby, które potrzebowały lekarskiej pomocy. Wcześniej widziałem wielu rannych po granatach hukowo-błyskowych, które wrzucano w tłum. Strażnicy jednak odesłali medyków, wzięli tylko sole trzeźwiące — wspomina Pavel.

W pewnym momencie przyjechał kolejny konwój. - Słyszałem, jak rozmawiali strażnicy. Mówili, że przyjechało kolejnych 110 osób, ale nie było gdzie ich umieścić, więc zostali odesłani do innego aresztu — opowiada 30-latek.

4. Niebawem nadejdą represje opozycjonistów?

O świcie zatrzymanych podzielono na grupy i zaprowadzono pod cele.

- Moja cela była przeznaczona dla 6 osób, ale stłoczono w niej 25, w tym dwóch niepełnoletnich chłopaków w wieku 17 i 16 lat. Wszystkich złapano w centrum miasta - opowiada Pavel. - Cały czas świeciło mocne, oślepiające światło, nie było mowy o jedzeniu czy o pomocy lekarskiej, ale i tak można powiedzieć, że nasze warunki były "luksusowe". Mieliśmy dostęp do ubikacji i wody, co raczej tej nocy było wyjątkiem niż regułą — dodaje.

O poranku pod aresztem już stała spora gromada kobiet, wiele przyszło z dziećmi. Przez całą noc próbowały wyjaśnić, co się stało z ich mężami i synami. Krążyło wiele plotek o okaleczonych i zabitych. Oczywiście oficjalnych informacji czy listy zatrzymanych nie było. Wszystko, czym dysponowano, to informacje, które przekazało szanowane na Białorusi Centrum Praw Człowieka "Wiasna".

Raisa Czuduk, matka Pavla, zadzwoniła do syna około północy, bo zobaczyła w wiadomościach, że trwa łapanka protestujących. Usłyszała, że jest w centrum i niedługo wraca do domu. Później telefon Pavła był wyłączony.

- Zgłosiłam się na pogotowie, ale nie udzielili mi żadnej informacji. Poszłam więc na milicję, żeby złożyć zgłoszenie o zaginięciu. Nie wiedziałam, co robić dalej - opowiada Raisa.

Jako pierwszych z aresztu wypuszczono niepełnoletnich, potem przyszła kolej na "niegroźnych". Pavła wypuścili następnego dnia o godz. 17. Na "do widzenia" strażnicy rzucili groźbę, że jeśli jeszcze raz trafi do aresztu, to już nie wyjdzie.

Teraz Pavel czeka na sąd. Jak wielu protestujących został oskarżony o udział w niedozwolonej akcji protestacyjnej. Jak poważne będą tego konsekwencje, jeszcze się okaże. Najmniejszą karą będzie grzywna. Niewykluczone, że po procesie Pavel dostanie 15 dób aresztu. Najczarniejszy scenariusz jest taki, że prokurator "udowodni", że w tym roku to drugi protest Pavła. Wówczas zgodnie z białoruskim prawem, sprawa trafia do sądu karnego.

- Teraz siedzę na walizce, w każdej chwili gotowy uciekać do polskiego konsulatu. Niestety atmosfera strachu staje się coraz silniejsza na Białorusi. Oczekujemy, że w następnych dniach nasilą się represje przeciwko opozycji. Może to spowodować dużą falę emigracji - opowiada Pavła.

Zobacz także: Koronawirus na Białorusi. Łukaszenka ma swój sposób na koronawirusa: wierność, sport i wódka

Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl

Polecane dla Ciebie
Pomocni lekarze