Trwa ładowanie...

Polowanie na robale (recenzja)

Avatar placeholder
Bartłomiej Mayer 26.01.2015 12:19
Polowanie na robale (recenzja)
Polowanie na robale (recenzja)

Nazwa brzmi może nieco odstręczająco, a dla niektórych nawet obrzydliwie. Ale bez obaw. Sama gra jest bardzo miła i z całą pewnością nadaje się dla ośmiolatków, a być może – jak wskazuje nasze doświadczenie - nawet dla nieco młodszych dzieci.

Zresztą u nas w domu przyjęła się inna, znacznie sympatyczniejsza nazwa – „gąsieniczki”. W taki właśnie sposób grę, spojrzawszy tylko na jej opakowanie, ochrzcił nasz trzyletni synek Szymon.

Celem gry jest zgromadzenie jak największej liczby tytułowych pasożytów, których wizerunki widnieją na, podobnych do klocków domina, żetonach. Na początku każdej rozgrywki 16 takich żetonów (ponumerowanych od 21 do 36) układa się na środku stołu. Im wyższy numer klocka, tym więcej jest na nim robali (czy - jak kto woli – gąsieniczek). Na tych z niskimi numerami jest po jednym robaku, na tych z najwyższymi po cztery.

Następnie gracze rzucają po kolei kośćmi. Jest ich w sumie osiem, a tym różnią się od tradycyjnych kostek do gry, że na jednej ze ścianek zamiast sześciu oczek widnieje robal. Od tego, ile oczek (każdy z robali wyceniany jest na pięć) się wyrzuci, zależy to, który z żetonów się zdobywa. Nie jest to jednak typowa gra losowa, nie mniejsze znaczenie ma w niej taktyka. Po każdym rzucie gracz wybiera bowiem i pozostawi na stole część kości. Za każdym razem są to wszystkie, na których wypadła taka sama liczba oczek (np. wszystkie z piątkami, wszystkie z czwórkami czy też wszystkie z robalami).

Zobacz film: "Ile i co powinien jeść przedszkolak?"

Pozostałymi kośćmi rzuca się raz jeszcze, a następnie ponownie dokonuje wyboru. Nie można jednak pozostawić na stole kości z taką samą liczbą oczek co poprzednio. Ważne jest, aby przynajmniej na jednej z wybranych kości widniał robal – tylko wtedy gracz może wziąć ze stołu żeton. Kolejne zdobyte żetony ustawia się w stosik przed sobą, przy czym zawsze ten ostatnio wzięty ze stołu jest na samej górze.

Może się więc zdarzyć np. tak, że w pierwszym rzucie gracz wyrzucił i pozostawił na stole dwie kości z piątkami, w drugim – dwie z robalami, w trzecim – jedną z trójką, a w czwartym – jedną z czwórką. Jeśli na tym poprzestał, nie rzucając już piąty raz pozostałymi dwiema kośćmi, upoważnia go to do wzięcia ze stołu żetonu z numerem 27 lub – jeśli takiego już nie ma – kolejnego z niższym numerem np. 26. Może też spojrzeć na to, jakie żetony zgromadzili jego przeciwnicy i jeśli żeton z numerem 27 znajduje się na górze stosiku, którego z nich również może go zabrać (w tym przypadku nie może to być żeton o niższym numerze).

Może się jednak zdarzyć tak, że rzuty będą nieudane. Np. gracz nie wyrzuci lub nie wybierze po żadnym z kolejnych rzutów kości, na których jest wizerunek robala lub po którymś z rzutów na kościach będą wyłącznie te liczby oczek, które wybrał już poprzednio. W tej sytuacji odkłada na stół we właściwe miejsce ostatnio zdobyty żeton, a żeton z najwyższą liczbą odwraca tyłem do góry (w tej rozgrywce nie będzie już można go zdobyć). Przy pierwszym rzucie prawdopodobieństwo, że będzie on nieudany (wypadną same tylko piątki, same czwórki itd.) jest minimalne - wynosi mniej niż 0,00003 proc. Jednak z każdym kolejnym rzutem jest coraz większe. Jeśli np. pozostała nam jedna tylko kość, którą możemy rzucać, a wciąż nie mamy robala, prawdopodobieństwo nieudanego rzutu wynosi już ponad 87 proc.

Jeśli uznamy, że ryzyko nieudanego rzutu jest za wysokie, lecz to, co zgromadziliśmy dotychczas na kościach nie daje nam możliwości wzięcia ze stołu (lub ze stosu, któregoś ze współgraczy) żetonu, możemy powiedzieć „pas” i więcej nie rzucać. Nie będziemy musieli wtedy oddawać żadnego ze zdobytych już żetonów ani odwracać „na plecy” żetonu z najwyższą dostępną liczbą (jak w przypadku nieudanego rzutu).

Zasady, choć mogą się początkowo wydawać skomplikowane, są w gruncie rzeczy dość proste. Najlepiej świadczy tym fakt, że chwyciła je w lot chwyciła nasza niespełna sześcioletnia córka Ula, którą gra w „gąsieniczki” bardzo wciągnęła. Podobnie zresztą jak wcześniej nas – jej rodziców. Ula radziła sobie dzielnie z sumowaniem kolejnych wyrzuconych oczek, sama decydowała, które kości pozostawi na stole, a którymi będzie dalej rzucać i zbierała kolejne żetony. Choć obrała dość ryzykowna strategię, szczęście jej sprzyjało i udało jej się nawet wygrać. Później jednak zbytnie szarżowanie skończyło się tym, że musiała z powrotem odłożyć na stół kilka kolejnych żetonów. To już przekroczyło granice psychicznej odporności sześciolatki i Ula rozpłakała się. Szybko wszakże otarła łzy i wróciła do gry.

Polecane dla Ciebie
Pomocni lekarze