Pechowy rocznik. Egzamin kończący gimnazjum przebiega w tym roku w atmosferze niepokoju
Do ostatniej chwili nie było wiadomo, czy egzaminy gimnazjalne się odbędą. Ważny test kończący etap edukacji sam w sobie jest stresujący. Czy tegoroczna niepewność połączona z większą niż zwykle dyskusją o przyszłości polskiej edukacji nie zaszkodzi egzaminowanej dziś młodzieży?
W trzecim dniu strajku nauczycieli, bodaj największego zresztą w historii polskiego szkolnictwa, o wyjątkowości sytuacji nie trzeba nikogo przekonywać. Co roku w dniu rozpoczęcia egzaminów gimnazjalnych media mają do powiedzenia mniej więcej to samo: tylu a tylu gimnazjalistów przystąpi dziś do egzaminów; spodziewane są takie to a takie pytania; od tego, jak sobie poradzą, zależy ich przyszłość.
1. Wielka niepewność
W tym roku jest inaczej. Do ostatniej chwili publikowaliśmy analizy, czy uczniowie rzeczywiście przystąpią do egzaminów. Jak informowaliśmy, większość szkół objęta jest strajkiem, który sprawia, że ich uczniowie w szkołach się nie pojawiają lub objęci są opieką, ale nie edukacją.
Ale co z abiturientami? Ostatecznie z większości szkół do zarządzających nimi organów napłynęła informacja, że egzaminy jednak się odbywają. Podziękowania za zaangażowanie spłynęły do nauczycieli, którzy spotkali się z zarzutem łamania strajku, a także emerytowanych pedagogów i innych osób nie wykonujących na co dzień zawodu nauczyciela.
Niepewna do ostatnich chwil sytuacja wydawała się największym problemem zwłaszcza dla mających przystępować do egzaminów gimnazjalistów. Ich życie było i bez tego pasmem niekoniecznie miłych niespodzianek, a przede wszystkim ciągłego pytania: co teraz?
Kiedy w 2017 roku trwała dyskusja o reformie oświaty, nic przecież nie było jasne od razu. Ciągłe oczekiwanie na decyzje, które skończyły się ostatecznym ustaleniem: to będzie ostatni rocznik gimnazjalistów.
Dziś, kiedy młodzież kończy gimnazjum, do szkół średnich konkurują także ósmoklasiści. Czy egzaminy w ogóle się odbędą, a jeśli tak, to kto będzie pilnował piszących i kto sprawdzi ich prace?
2. Stresujące jak rozwód
Sytuacja niepewności do ostatniej chwili w potocznym rozumowaniu musi się wiązać ze stresem. W latach 60. dwóch psychiatrów badających to zjawisko, Thomas Holmes i Richard Rahe, opracowało listę sytuacji, które wpływają na nasz poziom stresu. - Zakończenie nauki znalazło się na tej liczącej 44 pozycje liście z wynikiem 26 punktów w skali, na której pełne sto otrzymała śmierć współmałżonka.
Czy dziś, kiedy do ostatniej chwili nie wiemy, co się wydarzy, a egzamin gimnazjalisty mógł równie dobrze się nie odbyć, można powiedzieć, że skala stresogenności tego wydarzenia wzrosła?
- Jako psycholog powinnam chyba powiedzieć "to zależy" – mówi psychoterapeutka Eliza Istynowicz, pracująca w Klinice Stresu. – I to od wielu czynników. Jednym z najważniejszych jest to, jakie znaczenie sama osoba nadaje swojej sytuacji.
Psycholożka podkreśla, że choć lista tzw. stresorów Holmesa i Rahe jest w nauce akceptowana, to nie wszystkim z wymienionych na niej zdarzeń przypisujemy taki sam ciężar. Po ciężkich chorobach, rozwodach, stracie bliskich czy pobycie w więzieniu wysoko znajdują się na niej też np. ślub (7. miejsce) czy przejście na emeryturę (10. miejsce).
- Oznacza to, że zestawione są tam obiektywnie ciężkie, stresujące wydarzenia i przełomy, które nie powinny mieć ogromnego znaczenia – mówi Eliza Istynowicz. Zauważa też, że większość z nas ma za sobą jakiś egzamin, choćby maturalny. Byłoby dziwne, gdybyśmy masowo przechodzili je co roku w sposób porównywalny do traumy związanej z utratą
O stresie związanym z egzaminem mówi się wszak czasem w pozytywnym kontekście. Można spotkać się ze stwierdzeniem, że pewna dawka takiego stresu jest potrzebna, by zmotywować nas do działania.
- Jest nawet taka teoria, która mówi, że w zależności od natężenia możemy mówić o dystresie (złym) lub eustresie (dobrym). W zależności od poziomu tego wewnętrznego napięcia odpowiedź naszego organizmu może być albo motywująca, albo demotywująca – tłumaczy psychoterapeutka.
Podkreśla jednak, że jest jeszcze jeden, głębszy wymiar sytuacji.
- Żeby jakkolwiek zareagować na ten stres, trzeba mu nadać jakieś znaczenie. A zatem w zależności od tego, jaką presję odczuwają młodzi ludzie podchodzący do egzaminów i z jakimi oczekiwaniami zewnętrznymi i wewnętrznymi on się wiąże, mamy różne reakcje ich organizmów i psychiki.
Będzie to więc albo lęk, poczucie rozbicia, czasem objawy somatyczne (np. bóle głowy), albo motywacja i niższy poziom stresu – tłumaczy.
3. Rozmowa o egzaminach
Jednak to o czym mówimy stosunkowo najrzadziej, to nie wpływ stresu na nas, ale wpływ innych na nasz stres. I tu ujawnia się jedna z najważniejszych prawd. Eliza Istynowicz mówi, że sama w swojej praktyce spotyka młodych ludzi przygotowujących się do egzaminów.
Obserwuje wtedy, jak wielkie znaczenie ma presja rodziców. To przecież oni wnoszą do życia swoich dzieci bardzo wiele emocji.
Znamy to wszyscy. Wściekły ojciec czy zatroskana matka wzdychająca: "Biedne dziecko! Że też na ciebie akurat trafiło". I odwieczny matczyny lament: "Co to z robą będzie?".
- Ja to nazywam zarażaniem lękiem. Musimy wziąć pod uwagę, że dzieci nie do końca same znają świat, a rodzice są dla nich układem odniesienia. Jeśli rodzice reagują lękiem albo narzekaniem, to jasne jest, że dzieci będą się nastawiały na podobne emocje.
Sytuacja w edukacji jest dziś nietypowa. Niepewność może się oczywiście przyczynić do podniesienia poziomu stresu, paradoksalnie może jednak sprawić, że po raz pierwszy od lat młodzież będzie podchodzić do egzaminu z mniejszym poczuciem presji właśnie dzięki poczuciu wyjątkowości momentu.
To kolejny dowód, że czas strajku nauczycieli może być dla szkoły czasem konstruktywnym. Jeśli zrozumiemy i odpowiednio przedyskutujemy – zwłaszcza ze starszymi uczniami – znaczenie tego kryzysu, postulatów nauczycieli i znaczenia oraz funkcji szkoły w naszym życiu, po raz pierwszy mają szansę zacząć postrzegać swój egzamin w szerszym kontekście systemu edukacji, a nie tylko "babka będzie pytać".
To kolejny sposób, w jaki edukacja może wyjść z kryzysu obronną ręką.