Myślała, że to zwykła grypa. Dzieliło ją od śmierci 30 minut
Lily O'Connell z Paddington w Australii cieszyła się świętami z rodziną. Jednak wieczorem po kolacji zaczęła się źle czuć. Na początku myślała, że to grypa albo przeziębienie. Na jej twarzy pojawiła się niepokojąca wysypka. Dziewczyna zaczęła wymiotować.
- Włączyłam światło i zobaczyłam wysypkę na jej twarzy, która była tuż pod skórą - powiedziała mama Lily, Steph O'Connell.
Rodzice zabrali dziewczynę do szpitala. Na szczęście, lekarzom szybko udało się zdiagnozować chorobę. Przyczyną były meningokoki. Bakterie mogą zabić człowieka w czasie krótszym niż 24 godziny. Dziewczyna spędziła w szpitalu trzy tygodnie. Życie zawdzięcza matce, która szybko zareagowała. Lekarze twierdzą, że gdyby trafiła do szpitala 30 minut później, mogłaby nie przeżyć.
Niestety, bakterie zniszczyły nerki Lily. Jeździ codzienne do szpitalu na sześciogodzinne dializy. Niedługo przejdzie przeszczep - nerkę odda jej siostra.
- Jeśli wystąpią objawy, takie jak nagła gorączka, ból głowy, nudności, wymioty, sztywność karku, ból stawów lub wysypka czerwono-fioletowych plam, udaj się prosto do najbliższego oddziału ratunkowego po pomoc - mówi dr Kerry Chant.
Na chorobę meningokokową cierpią najczęściej dzieci lub osoby starsze. Przypadek Lily sprawił, że bakterią zainteresowały się władze. Gladys Berejiklian z Nowej Południowej Walii ogłosiła, że zostanie wprowadzony program szczepień skierowany dla uczniów wieku 10 i 11 lat. Jak się okazało, O'Connell w dzieciństwie dostała zastrzyk w kierunku meningokoków. Niestesty, nie było to szczepienie dla szczepu W. Ten rzadszy rodzaj jest najbardziej niebezpieczny.
Lily miała dużo szczęścia. Mieszkała 3 minuty od szpitala. Szybka reakcja matki uratowała jej życie.