Milicja porwała i więziła Darinę przez 10 dni. Teraz jest jedną z 400 białoruskich studentów, którzy uciekli do Polski
Kilka miesięcy temu opisaliśmy historię Dariny Reut, studentki z Mińska, która została porwana przez milicję i przetrzymywana w areszcie. Przez 7 dni rodzina nie wiedziała, co się działo z 19-latką. Teraz Darina jest w Łodzi i przygotowuje się do studiów na polskiej uczelni. Wraz z setkami innych białoruskich studentów wyrzuconych z uczelni lub prześladowanych przez reżim Alaksandra Łukaszenki, została stypendystką programu im. Konstantego Kalinowskiego.
1. "Dzisiaj nikt na Białorusi nie może czuć się bezpieczny"
Od sierpnia nie ustają protesty przeciwko nieuczciwym wyborom prezydenckim na Białorusi. Co weekend na ulicach dużych miast zbierają się tłumy manifestujących. Setki z nich trafia do aresztów tymczasowych. Większość opuszcza je, mając już wyrok bądź założoną sprawę. Białoruski wymiar sprawiedliwości pracuje na najwyższych obrotach. W sądach hurtowo odbywają się "procesy".
Wyroki są "hakiem" na protestujących, ponieważ mogą być podstawą do zwolnienia z pracy czy wyrzucenia z uczelni. Według różnych szacunków do tej pory za udział w protestach wydalonych zostało ponad 150 studentów. Wobec setek wszczęto sprawy karne, a kilkunastu studentów zostało uznanych za więźniów politycznych, ponieważ pozostają w miejscach pozbawienia wolności.
- Dzisiaj nikt na Białorusi nie może czuć się bezpieczny, a tym bardziej osoby, które uczestniczą w protestach - opowiada Darina Reut. - Mieszkamy w Mińsku niedaleko centrum. W ubiegły weekend na moim podwórku znowu była łapanka. Mogłam więc wyjść z psem na spacer albo do sklepu i znowu trafiłabym do aresztu. "Recydywa" mogłaby się zakończyć sprawą karną. Szanse na uczciwy proces w białoruskim sądzie są teraz równe zeru - opowiada 19-latka.
2. Albo do więzienia, albo do wojska
Reżim Łukaszenki uwziął się na studentów, kiedy we wrześniu na wielu uczelniach zaczęły formować się grupy protestujących, dołączali do nich również wykładowcy. Na tych uczelniach szybko przeprowadzono czystki, wymieniono rektorów i dodatkowo prowadzono stanowisko prorektora ds. bezpieczeństwa, które obsadzano emerytowanymi mundurowymi. Kiedy i to nie pomogło, Łukaszenka zalecił wyrzucać protestujący studentów. Dla osób płci męskiej to oznacza niemal natychmiastowe wcielenie do wojska (na Białorusi służba wciąż jest obowiązkowa, a odroczenie ze względu na studia można zyskać tylko raz).
W odpowiedzi na masowe represje studentów wiele europejskich krajów zaoferowało Białorusinom stypendia. Naukę na swoich uczelniach umożliwiły Ukraina, Litwa oraz Niemcy. Jednak najwięcej białoruskiej młodzieży przyjechało do Polski.
- W tym roku przyjęliśmy rekordową liczbę zgłoszeń, z czego stypendia otrzymało 400 osób - opowiedziano nam w biurze programu stypendialnego im. Kalinowskiego. Program ten został uruchomiony w 2006 roku przez rząd Kazimierza Marcinkiewicza. Wtedy na Białorusi również trwały protesty przeciwko Łukaszence i wielu studentów, którzy brali w nich udział, zostało relegowanych z uczelni.
3. Witajcie w Polsce
Stypendium jest przyznawane na okres do 5 lat. W trakcie nauki studenci będą otrzymywać 1240 zł miesięcznie na pokrycie kosztów utrzymania i zamieszkania.
- Ta kwota powinna wystarczyć, żeby pokryć koszt akademika oraz jedzenia, ale na razie jeszcze nie otrzymaliśmy żadnej wypłaty stypendium - opowiada Darina Reut. - Większość osób wciąż utrzymuje się z własnych oszczędności, które właśnie się kończą. Część ze studentów już zalega z opłatą za akademik (440 zł miesięcznie) i groziło im wyrzucenie. Musieliśmy w tej sprawie apelować do władz programu stypendialnego. Po ich interwencji groźba eksmisji się oddaliła - dodaje.
Wszyscy tegoroczni stypendyści przechodzą obecnie roczny kurs języka polskiego. Białorusinów przyjęły cztery uczelnie - Uniwersytet Łódzki, Uniwersytet Warszawski, UMCS w Lublinie oraz Uniwersytet Śląski w Katowicach.
Darina trafiła do Łodzi. Jak mówi, oprócz niej samej w mieście znalazło się trzydziestu innych studentów, którzy musieli wyjechać z kraju w związku z protestami.
- Część z nich została wyrzucona ze swoich uczelni lub otrzymała wyroki karne i musiała natychmiast wyjechać, ponieważ groziło im więzienie. Część z tych osób nie wie, kiedy będzie mogła wrócić do domu - opowiada Darina.
4. Najlepsi są wykładowcy
- Ciężko jest się przyzwyczaić do nowego kraju. Tym bardziej że wyjazd był wymuszony i wszystko działo się błyskawicznie - opowiada Darina. Epidemia koronawirusa dodatkowo utrudnia prowadzenie życia studenckiego, ponieważ zajęcia odbywają się tylko zdalnie, a i sami studenci są ostrożni.
Najbardziej Darina jest zadowolona z wykładowców.
- Mają zupełnie inne podejście, niż na Białorusi. Skracają dystans, są bardzo przyjacielscy i pomocni. Tłumaczą wszystko tak, aby każdy był w stanie zrozumieć - opowiada Darina.
Pod znakiem zapytania jest, czy we wszystkich przypadkach nauka będzie bezpłatna. Ustawa przyjęta w tym roku pozostawia uczelniom wolną rękę w decydowaniu, kogo zwolnić z czesnego, a kogo nie. To budzi dużą niepewność wśród stypendystów.
Darina ma nadzieję, że będzie mogła kontynuować studia z prawa międzynarodowego, które zaczęła na Białorusi.
Zobacz także: Koronawirus na Białorusi. Aktywista opowiada, jak zwykli Białorusini uratowali system opieki medycznej
5. Historia porwanej obserwatorki
Tegoroczne wybory prezydenckie na Białorusi były dla Dariny Reut szczególne, ponieważ po raz pierwszy mogła sama oddać głos i jako studentka prawa zobaczyć z bliska, jak działa kodeks wyborczy. Dlatego wraz z grupą przyjaciół ze studiów zgłosiła się jako niezależna obserwatorka (tzw. obserwator społeczny - red.) w lokalu wyborczym. Studenci odnotowali całą serię naruszeń, w tym nawet 4-krotne zawyżanie frekwencji. Zamierzali to zgłosić do prokuratury, ale nie zdążyli, ponieważ zostali porwani przez ubranych po cywilnemu funkcjonariuszy OMON-u.
Przewieziono ich do Centrum Izolacji Przestępców (CIP) przy ul. Akreścina w Mińsku. To miejsce zyskało szczególnie czarną sławę, ponieważ od początku protestów przeciwko sfałszowaniu wyborów prezydenckich na Białorusi, zwożono tam setki osób protestujących. Wielu dotkliwie bito, poniżano oraz przetrzymywano po kilkadziesiąt osób w 3-4 osobowych celach.
Matka Dariny przez 7 dni nie mogła się dowiedzieć, gdzie jest przetrzymywana jej córka. Po czterech dniach udało się jej ustalić, że Darina będzie sądzona. Studentkę prosto z aresztu przywieziono do sądu. Proces okazał się wielką farsą. Obserwatorom zarzucono "chuligaństwo i nieposłuszeństwo podczas zatrzymania". Jako świadkowie na procesie wystąpili dwaj milicjanci z jednostki specjalnej, którzy dokonali zatrzymania. Oczywiście rodzina nie miała żadnych szans na przygotowanie obrony.
Darina została skazana na 15 dni aresztu za chuligaństwo, na szczęście została zwolniona po 10 dniach. Wtedy postanowiła, że musi uciekać ze swojego kraju. Dziś czuje się szczęśliwa w Polsce, chociaż nie wie, kiedy znowu będzie mogła zobaczyć się z rodziną.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl