Trwa ładowanie...

Kwantyfikacja przyjemności

Avatar placeholder
13.03.2015 13:22
Kwantyfikacja przyjemności
Kwantyfikacja przyjemności

Dzieciaki obserwują nas codziennie. Widzą, jak płacimy rachunki i dyskutujemy o tym, ile zostało na koncie, widzą, jak rozmawiamy o tym, ile udało się przepłynąć basenów, ile kilometrów zrobiliśmy samochodem w zeszłym tygodniu. To liczbowe odnoszenie się do życia przekłada się także na rozrywkę.

spis treści

1. Im szybciej, tym lepiej

Dzieci generalnie uwielbiają rywalizację, ale tylko wtedy, gdy są w czymś najlepsze. Problem pojawia się jednak w chwilach, gdy trudno określić, kto był lepszy, a kto gorszy, co zwykle kończy się karczemną awanturą podwórkową. Z pomocą współczesnemu dziecku przychodzi w takich chwilach technologia. Wyścigi rowerowe albo bieganie to rzecz, którą bardzo łatwo zmierzyć za pomocą stopera, ale dzisiejszy świat ma jeszcze więcej sposobów na demonstrowanie osiągnięć człowieka.

W zeszłym tygodniu byłem z całą rodziną na nartach. Dzieci lubią jeździć i idzie im to coraz lepiej, ale zaczęło iść jeszcze lepiej, gdy na telefonie kolegi mojego syna zainstalowaliśmy program do mierzenia prędkości maksymalnej, czasu jazdy oraz jeszcze paru innych rzeczy. Owszem, dzieciaki rozumiały, że GPS, za pomocą którego aplikacja wszystko mierzy, jest w wersji cywilnej dosyć niedokładny i wyciąganie z jego wskazań tak pochopnych wniosków jak prędkość maksymalna nie ma większego uzasadnienia, ale w ogóle im to nie przeszkadzało. Jechałem pięćdziesiąt na godzinę! – oświadczył Jasiek i co zjazd sprawdzał, czy całkiem abstrakcyjna dla niego liczba rośnie czy maleje, jednocześnie starając się ją poprawić. I faktycznie zaczął jeździć lepiej!

2. Gamifikacja życia

Zobacz film: "Cyfrowe drogowskazy ze Stacją Galaxy i Samsung: część 3"

Tym sposobem moje dziecko zgamifikowało swoją własną przyjemność. Zamiast po prostu zjeżdżać i starać się robić to jak najlepiej, zaczęło pilnować jednej liczby, do której po chwili doszły kolejne. Wszak lepszy jest ten, kto się mniej wywraca, więc maluchy zaczęły liczyć pilnie, ile razy nie zapanowały nad nartami. Dzisiaj tylko siedem wywrotek, o dwie mniej od Sebastiana! Czysta rozrywka zmieniła się w rywalizację napędzaną punktami. Nic dziwnego, bo w obecnym świecie mamy coraz więcej takich zjawisk.

Czy to źle, że moje dziecko postanowiło liczyć swoją przyjemność? Moim zdaniem zupełnie nie, bo nadało głębszy sens czynności skądinąd błahej, polegającej na szuraniu dwoma deskami po śliskim śniegu. Oczywiście, że można to robić dla czystej przyjemności, ale skoro już żyjemy w świecie, gdzie wszystko dokładnie liczymy, to co złego jest w odniesieniu tego świata do rozrywki? W ekstremalnym przypadku oczywiście może się okazać, że takie przykładanie miar i wag do wszystkich czynności spłyca je i sprawia, że dziecko gubi ich sens, ale z drugiej strony to do nas, rodziców, należy ocena, które działania powinny wiązać się z jakimiś wskaźnikami.

Ze zjawiskiem mierzenia przyjemności mój syn spotyka się od najmłodszych lat, a dokładnie od chwili, w której zaczął grać w gry dla dzieci na Xboxie 360 i PlayStation 3. Od samego początku koniecznie chciał wiedzieć, co oznaczają wyskakujące na ekran powiadomienia, na konsoli Microsoftu opatrzone wskaźnikiem liczbowym. Osiągnięcia i trofea (bo tak nazywają się te wirtualne zdobycze) ciągnęły go od samego początku i dzisiaj często po skończeniu ostatniego etapu jakiejś gry czyta, co należy zrobić, żeby te zdobycze odblokować – wyłącznie po to, żeby je mieć na swoim koncie. Nie jest to przesadna obsesja, raczej nieszkodliwy sposób na przedłużenie sobie czasu spędzanego z daną grą. Część osiągnięć i trofeów wymaga bowiem określonych, nierzadko dość dziwacznych działań. To dokładnie ten sam mechanizm, jaki występuje w wypadku jeżdżenia na nartach z aplikacją w kieszeni: wyznaczamy sobie jakiś cel i do tego celu dążymy, mimo tego, że sam w sobie nie ma on większego sensu ani znaczenia. Ważne jest jednak, aby kryteria osiągnięcia tego celu były jasno określone.

3. Metody wychowawcze?

Współczesny świat musi sobie zadać pytanie, czy z takich obserwacji jak powyżej nie powinno się wyciągnąć wniosków w szerszym kontekście – chociażby edukacyjnym. Moje dziecko dostaje oceny w szkole, ale same w sobie oceny nie stanowią już dla współczesnego dzieciaka celu. On chciałby, żeby gdzieś na końcu drogi znajdowała się jakaś abstrakcyjna, ale w pełni kwantyfikowalna nagroda. Dziś kryteria oceny klasówek są za mało przejrzyste. Jednemu dziecku nauczycielka obniży ocenę za pismo, drugie skrytykuje za nieprawidłową (jej zdaniem) interpretację wiersza... nawet oceny klasówek z matematyki nie są wolne od błędów. Dziecko, mając porównanie ze światem aplikacji i gier, szybko się zniechęca, zauważając, że jego ocena w pewnym stopniu nie zależy od niego samego, bo nie ma wyraźnych i nieprzekraczalnych kryteriów jej przyznawania. Co więcej, na końcu nie czeka żadna wyraźna nagroda, a rywalizacja z innymi dziećmi – właśnie przez częściową uznaniowość – jest od razu instynktownie uznawana za niesprawiedliwą i bezsensowną. Usunięcie elementów uznaniowych powinno znacznie zwiększyć dziecięcą motywację, ale oczywiście wymaga to zmian na ogromną skalę, od samego sposobu nauczania zaczynając.

Póki co musimy zdać się zatem na kwantyfikowalne metody motywowania naszych dzieci w zaciszach naszych domów. Jeśli zjesz zupę do końca, zarobisz dodatkowe trzydzieści minut gry w tym tygodniu. Jeśli odrobisz lekcje w przeciągu najbliższej godziny, będziesz mógł pójść do kolegi. Robimy to instynktownie od lat, ale jeśli będziemy zdawać sobie sprawę z tego, jak bardzo dziecko lubi jasne i przejrzyste zasady, będziemy robić to lepiej.

Polecane dla Ciebie
Pomocni lekarze