Halli Galli (recenzja)
Halli Galli to gra karciana dla dzieci do szóstego roku życia, choć - jak wykazało nasze doświadczenie - po pewnych modyfikacjach można w nią grać także z trzylatkiem. Do gry w Halli Galii potrzebnych jest 56 kart i... dzwonek. Taki, jaki stoi zazwyczaj na kontuarze w recepcji w niedużych hotelach. Karty przedstawiają owoce: banany, truskawki, śliwki i limonki. Na każdej jest od jednego do pięciu owoców (zawsze jednak jednego gatunku).
Po rozdaniu wszystkich kart między graczy, po kolei wykładają oni po jednej karcie ze swojego stosu na stół. Jeśli na wyłożonych obrazkami do góry kartach jest w sumie dokładnie pięć owoców jednego rodzaju, zawodnik powinien uderzyć dłonią w dzwonek. Ten z graczy, który zrobi to jako pierwszy, zgarnia wszystkie karty, jakie zostały wcześniej położone obrazkami do góry. Wygrywa ten zawodnik, który zdobędzie największą liczbę kart.
Jak się łatwo domyśleć, w Halli Galli mogą grać osoby, które w miarę biegle dodają w zakresie do pięciu. Napisaliśmy "w miarę biegle", bo tak naprawdę właśnie ta gra może nauczyć dzieci dodawania. Tak było z nasza córeczką pięcioipółletnią Ulą. Podczas którejś kolejnej rozgrywki sama zwróciła uwagę, że pięć jednakowych owoców pojawia się na stole, gdy na jednej z kart są dwa, a na drugiej trzy, albo gdy na jednej znajdują się cztery, a na kolejnej jeden taki sam owoc. Jeśli jednak nasze dziecko ma z tym kłopoty, możemy przyjąć, że owoców na wyłożonych kartach ma być nie pięć, ale cztery lub trzy. Ten ostatni wariant zastosowaliśmy początkowo w grze z Ulą i trzyletnim Szymonkiem.
To uproszczenie okazało się jednak zupełnie zbyteczne dla obojga naszych dzieci. Jak już wspomnieliśmy, Ula i tak doskonale dawała sobie radę w podstawowej wersji, a Szymonek nie radził sobie nawet w tej uproszczonej wersji. Zdecydowaliśmy się więc na kolejną modyfikację: różne zasady dla Szymonka i dla innych graczy. Nasz synek uderzał w dzwonek, gdy tylko na którejkolwiek z kart pojawiał się banan. Pozostali gracze postępowali zgodnie z dołączoną do gry instrukcją. Dzięki temu mogliśmy grać wszyscy razem. Problem w tym, że Szymon najczęściej zgarniał karty. Szanse graczy wyrównały się dopiero, gdy Szymon po uderzeniu w dzwonek zabierał tylko te karty, które leżą na wierzchu (po jednej od każdego z graczy).
Gdyby na kartach były owoce nie tylko jednego gatunku, byłaby to gra atrakcyjna również dla dzieci starszych. My natomiast polecamy grę jako wspaniałą rozrywkę rodzinną!