Koronawirus. "Moje 14 dni z COVID-19 w Polsce" - mama trojaczków opowiedziała o zakażeniu wirusem SARS-CoV-2
- Jeśli ktoś znajdzie się w podobnej sytuacji, musi wiedzieć, że z wieloma decyzjami pozostanie sam. Nie pomoże mu ani lekarz, ani sanepid - mówi pani Dagmara Hicks, blogerka, żona, mama trojaczków, która przeszła zakażenie koronawirusem. W rozmowie z WP parenting mówi, jak radziła sobie z wirusem dzień po dniu.
Artykuł jest częścią akcji Wirtualnej Polski #DbajNiePanikuj
Pani Dagmara Hicks to mama trojaczków i autorka popularnego bloga Calareszta.pl. Jest bardzo aktywna i ma wiele pasji. Bierze udział w maratonach, dba o zdrowie i aktywność fizyczną. Do października nie przypuszczała, że zarazi się koronawirusem SARS-CoV-2, a choroba przykuje ją do łóżka i spowoduje, że trudno będzie jej wytrzymać kilka minut na stojąco. "Jestem silna i zdrowa. Jeśli się zakażę, najprawdopodobniej przejdę to bez objawów" – myślała. Nawet wtedy, gdy poczuła się gorzej. Zmęczenie i ból głowy ustąpiły jednak następnego dnia, więc nie wzbudziły niepokoju. Ze zdwojoną siłą powróciły jednak o kilku dniach.
Dzień 1: "To na pewno jeden z gorszych dni"
- Był 6 października. Nagle poczułam ból głowy, który zdawał się nie ustępować pomimo połknięcia środków przeciwbólowych. Pomyślałam: to na pewno jeden z gorszych dni, więc go zbagatelizowałam. Mężowi i dzieciom nic nie było, więc kompletnie nie zakładałam możliwości, że to COVID-19. Ale jak? Niby ja? Nigdy niechorująca, wysportowana i biegająca w maratonach? W takim przeświadczeniu żyłam do następnego poranka, a konkretnie do momentu kąpieli.
Dzień 2: Kwarantanna przez chorego nauczyciela i nagła utrata węchu
7 października pani Dagmara wraz z dziećmi i mężem rozpoczyna kwarantannę, która ma trwać 6 dni. U nauczyciela, który pracuje w szkole, gdzie uczęszczają trojaczki, potwierdzono zakażenie koronawirusem. Dzieci odbywają lekcje online, a mama i tata pracują zdalnie. Ból głowy pani Dagmary nie minął, a tego samego ranka doszły kolejne objawy.
- Pamiętam, że po porannym biegu brałam prysznic i wtedy, w jednej sekundzie, jak gdyby ktoś nagle zgasił światło - straciłam węch. Odczułam to wyraźnie, bo przestał pachnieć borówkowy peeling do ciała, którego zapach zwykle roznosi się po całym domu. O nie, to pewnie zatoki - pomyślałam. A może to nie zatoki, skoro tracę węch? Ta myśl mnie jednak nie przekonywała. Najlepiej będzie, jak zadzwonię do lekarza, on na pewno będzie wiedział, co mi jest.
Tego samego dnia pani Dagmara umówiła się na teleporadę w prywatnej przychodni. Opowiedziała lekarzowi o swoich objawach i dostała natychmiastową odpowiedź: "Ma pani typowe objawy dla COVID-19. Musi pani wykonać test".
- Lekarz z prywatnej placówki nie zlecił mi testu, ponieważ nie ma do tego uprawnień. Zgłosił mnie jedynie do sanepidu jako podejrzaną o zakażenie SARS-CoV-2. Musiałam zatem umówić się na teleporadę do lekarza pierwszego kontaktu. Ku mojemu zdziwieniu telefon zwrotny dostałam w ciągu kilku minut. Bardzo życzliwa pani doktor stwierdziła, że ze względu na typowe dla COVID-19 objawy, muszę wykonać test. Rzeczowo poinformowała mnie o procedurach, z którymi przyjdzie mi się zmierzyć. To był jeden z niewielu pozytywnych aspektów mojej historii z COVID-19.
- Podczas teleporady dostałam numer ID testu, który predysponował mnie do wykonania go darmowo oraz informację, gdzie znajdują się 3 punkty w Krakowie, w których mogę wykonać test. Nikt jednak nie zasugerował mi, że może – ze względu na to, że przecież zarażam – nie powinnam jechać osobiście do punktu pobrań. Poinformowano mnie wręcz, że ponieważ nie jestem obłożnie chora, na test mam jechać własnym środkiem transportu. Ostateczną decyzję miałam podjąć sama. Wtedy jeszcze nie wiedziałam, że możliwe jest wykonanie testu w karetce wymazowej, która przyjeżdża do domu. Lekarz POZ nie przekazał mi tej informacji, choć widnieje ona na stronie rządowej.
Pani Dagmara dzwoniła do różnych punktów pobrań w Krakowie, ale na próżno. Nikt nie podnosił słuchawki.
- Czułam się kompletnie osamotniona i zdezorientowana wśród tych niejasnych procedur. Dochodziła jeszcze kwestia mojego samopoczucia...
Dzień 3: Walka o jak najszybsze wykonanie testu. "Czułam się coraz gorzej"
W końcu się udało. Pani Dagmara dostała termin wymazu. Był czwartek. Na test miała przyjść w niedzielę.
- Zaczęłam czuć się coraz gorzej. Ból głowy paraliżował, byłam bardzo słaba, zasypiałam na stojąco. Zadzwoniłam raz jeszcze do lekarza, aby poprosić o leki i radę, ale lekarz odparł, że nie może przepisać mi nic skutecznego, ponieważ na takie objawy COVID-19 nic działa. Pomyślałam wtedy: nie wytrzymam siedzenia w domu w takim stanie, na pewno nie do niedzieli...
- Pojechałam samochodem pod Tauron Arenę, gdzie wykonywane są testy bezkontaktowe. Siedzisz w samochodzie, a do okna, gdzie pobierany jest wymaz, podjeżdżasz. Z nikim nie masz kontaktu. Ta opcja wydawala mi się najbezpieczniejsza i najrosądniejsza. W kolejce ustawiłam się o godzinie 10:30. Po dwóch godzinach przesunęłam się do miejsca, skąd widoczny był pierwszy pracownik służby zdrowia. O 14:30 zrobiono mi test. Zapamiętam go jako bardzo nieprzyjemne uczucie. Patyczek wkładany jest do nosa tak głęboko, że masz wrażenie, jakby dotykał cię po mózgu. Na koniec dostałam kartkę z adresem strony internetowej, numerem mojego wyniku oraz informację, że wynik testu pojawi się do 72 godzin.
Dzień 5: Wynik
Po 48 godzinach, w sobotę, pani Dagmara mogła sprawdzić wynik w internecie. Był pozytywny.
- Po otrzymaniu pozytywnego wyniku policja była pod naszym domem tylko dwa razy w ciągu 10 dni. Kazali mi pokazać się w oknie, innym domownikom już nie. Przecież to kompletna niekonsekwencja - pomyślałam. Dzwonili natomiast codziennie, żeby zapytać, czy jestem w domu. Oczywiście byłam, wszyscy byliśmy, ale przecież ktoś inny, komu obojętne jest zdrowie swoje i innych, może przecież skłamać. Na własnej skórze przekonałam się, jak mało rysgorystyczny jest system testowania i kontroli kwarantanny w Polsce. Jestem przekonana, że wiele osób nie stosuje się do nakazu izolacji, tylko roznosi zakażenie. Wiem, bo po opublikowaniu mojej historii na blogu dostawałam od takich osób wiadomości. Kiedy mówiłam, że nie możemy wychodzić z psem, ktoś dziwił się i odpowiadał, że przecież tam, gdzie nie ma ludzi, można. Właśnie chodzi o to, że nie można.
- Zadziwiła mnie też postawa osób, którym mówiłam, że mam COVID-19. Nagle się okazało, że to temat tabu. Miałam wrażenie, jakbym nie miała wirusa, który obiegł cały świat, a jakąś wstydliwą chorobę, którą należy ukrywać.
- Pozytywne spostrzeżenia z okresu kwarantanny dotyczą działalności Miejskiego Ośrodka Pomocy Społecznej. Trzeba przyznać, że pracownicy socjalni dzownili do nas i pytali, czy nie potrzebujemy wsparcia, choćby w zakupach. Polcija również o to pytała. Akurat w naszym przypadku to nie było konieczne, bo sąsiedzi i przyjaciele wspierali nas, podrzucając zakupy pod bramę.
Dzień 7: Zadanie w aplikacji "domowa kwarantanna" i lepsze samopoczucie
- Dwa dni po wyniku dostałam powiadomienie SMS, że nie używam aplikacji "kwarantanna domowa", więc szybko ją pobrałam. Okazało się, że czeka tam na mnie zadanie do wykonania. Miałam zrobić sobie zdjęcie w miejscu, w którym aktualnie przebywam. Zrobiłam więc zdjęcie na sofie w salonie. Wtedy czułam się już trochę lepiej, przybywało sił. Dokuczliwe objawy trwały ok. 6 dni. Węch, jak nagle zniknął, tak nagle powrócił, a pewnego dnia po prostu obudziłam się bez bólu głowy.
Szperając w aplikacji pani Dagmara dowiedziała się również, że jej kwarantanna zostaje przedłużona.
- Kwarantannę przedłużono tylko w moim przypadku. Dzieci i męża nie uwzględniono, choć cały czas ze mną przebywali. Nikt też nie zalecił im wykonania testów. To do nas należała decyzja, co z tym zrobimy. Oczywiście wszyscy zostaliśmy w domu i na dwa tygodnie odizolowaliśmy się od świata zewnętrznego. Mój mąż przecież mógł przechodzić chorobę bezobjawowo, jechać do pracy komunikacją miejską i zarazić starszą osobę. W końcu, dla własnego i innych bezpieczeństwa, wykonaliśmy też testy całej rodzinie prywatnie, co kosztowało nas 65 zł od osoby. To nie majątek, ale przecież w takiej sytuacji testy dla rodziny i bliskich powinny być bezpłatne.
Dzień 13: Koniec kwarantanny
18 października aplikacja "domowa kwarantanna" powiadomiła panią Dagmarę, że to jej przedostatni dzień ścisłej izolacji. W sumie trawała ona prawie dwa tygodnie.
- Mimo że COVID-19 mam częściowo (podkreślam!) za sobą, każdy z powrotem staje się dla mnie potencjalnie niebezpieczny i chory. Dziś jestem święcie przekonana, że zachoruje większość społeczeństwa, tylko, że nie wszyscy będą mieli tyle szczęścia, co ja.
- Do sanepidu do dziś nie udało mi się dodzwonić ani sanepid nie dzwonił do mnie. Ta instytucja jest kompletnie niewydolna. Co ciekawe, decyzję o kwarantannie dzieci, która trwała od 2 do 11 października, dostaliśmy mailem 16 października. Czy to nie totalny absurd? Jeśli ktoś znajdzie się w podobnej sytuacji jak my, powinien kierować się rozsądkiem i odpowiedzialnością za siebie i innych, czyli zostać w domu – nie czekać na decyzję sanepidu. I co najważniejsze - wykonać testy, które są jednym potwierdzeniem choroby. Dopiero na ich podstawie powinniśmy podejmować kolejne decyzje dotyczące izolacji i kwarantanny.
Zobacz także: Podejrzewasz, że twoje dziecko jest zakażone koronawirusem SARS-CoV-2? Podpowiadamy, co robić, a czego unikać
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl