Autorka bloga SuperStyler, Marta Lech-Maciejewska: "Baby blues sprawił, że zamiast miłości czułam tylko strach i przerażenie"
- Mój pierwszy syn był bardzo wyczekiwanym dzieckiem, ale mimo to dopadł mnie potworny baby blues. Zamiast miłości czułam tylko strach i przerażenie. Wyjść z depresji pomogła mi moja własna mama - opowiada w rozmowie WP parenting Marta Lech-Maciejewska, autorka bloga SuperStyler oraz mama 6-letniego Mieczysława i 3,5-letniego Zygmunta.
Tatiana Kolesnychenko, WP parenting: Czy zmieniły się twoje relacje z własną matką po urodzeniu dzieci?
Marta Lech-Maciejewska: Zmieniły się i to bardzo. Dopiero kiedy pojawili się chłopcy, zaczęłyśmy z mamą budować prawdziwą przyjacielską relację.
Wcześniej był między nami spory dystans. Mama zawsze była dla mnie wzorem do naśladowania – perfekcyjną kobietą, która była aktywna zawodowo, a przy tym w domu lśniło, codziennie był ugotowany trzydaniowy obiad. Mama znała odpowiedzi na wszystkie pytania, zawsze wiedziała, jak trzeba się zachować. Była dla mnie kryształową postacią.
Mój pierwszy syn był bardzo wyczekiwanym dzieckiem (pierwszą ciążę straciłam), ale mimo to, po porodzie dopadł mnie okrutny baby blues. Nie przystawałam do obrazu idealnej matki, bo na początku zamiast miłości czułam tylko strach i chęć powrotu do poprzedniego życia.
Kiedy wyznałam to na głos, byłam przekonana, że mama mnie skrytykuje. Powie coś w stylu: jak możesz opowiadać, że nie pokochałaś własnego dziecka? A mama totalnie mnie zaskoczyła. Nie podejrzewałam jej o to, ale wykazała się ogromnym zrozumieniem. To właśnie ona uświadomiła mi, że muszę dać sobie czas na wejście w macierzyństwo.
To był pierwszy raz w życiu, kiedy poczułam, że mam w matce partnera. Zaczęłyśmy ze sobą szczerze rozmawiać. Opowiedziałam jej, że nie radzę sobie ze sobą, swoim ciałem, swoją psychiką. Wtedy mama się przyznała, jak często sama czuła się bezsilną, jak bardzo się bała o mnie i mojego brata.
Dzisiaj mogę jej powiedzieć absolutnie wszystko i wiem, że mnie zrozumie.
Czy po porodzie zmieniłaś podejście do swojego ciała?
Moja droga do życia w zgodzie ze swoim ciałem była długa i wyboista. Urodziłam się z dużą wadą wzroku, więc miałam zwolnienie z lekcji wf-u. Byłam jak taka "królewna z drewna”, nigdy nie biegała, nie wspinała się na drzewa.
Kiedy zaszłam w pierwszą ciążę, przytyłam prawie 30 kg! Oczywiście, można byłoby to zwalić na hormony, ale prawda jest taka, że po prostu objadałam się bez opamiętania. Dałam sobie totalny upust. Pamiętam, że lekarz prowadzący moją ciążę podczas ostatniej wizyty zważył mnie i powiedział: "Pani Marto, z tą wagą to już przesada".
Dotknęło mnie to niesamowicie, bo lekarz w dodatku był mężczyzną w moim wieku, więc postrzegał mnie nie tylko jako pacjentkę, ale i kobietę. Płakałam całą drogę do domu, myśląc: "Boże, co ty zrobiłaś ze swoim ciałem".
Dalej było tylko gorzej. Po urodzeniu dziecka nie byłam w stanie wejść na drugie piętro bez zadyszki. Stawałam przed lustrem i patrzyłam na siebie z obrzydzeniem, czułam się dosłownie jak "sprany wór".
Miałam 29 lat, minęło równo 6 tygodni od porodu i właśnie wtedy po raz pierwszy zainwestowałam w siebie. Stwierdziliśmy z mężem, że nie pojedziemy na wakacje, ale ja zacznę trenować z trenerem personalnym. To dużo kosztowało, ale przyniosło efekty. W ciągu trzech miesięcy takich treningów zrzuciłam 32 kg. Oczywiście, cały czas karmiłam piersią, dziecko dosłownie wysysało ze mnie wszystko. Oprócz tego stosowałam dietę.
Teraz, kiedy nauczyłam się walczyć o swoje ciało i czerpać z tego ogromną satysfakcję, wiem, że przez 30 lat żyłam bezwiednie. Po urodzeniu dwójki dzieci jestem najszczuplejsza w całym swoim dorosłym życiu. Teraz ćwiczę trzy razy w tygodniu, a moje ciało stało się moją maszyną i moim żołnierzem. Mam do niego ogromny szacunek. Nie ma być piękne, tylko zdrowe i pełne energii.
Nie narzekam na zmiany, jakie zaszły w moim ciele po porodach. Nie przeszkadza mi, że po karmieniu moje piersi bardzo zmalały albo że zrobiły mi się "pelikany" na ramionach. Dbam o swoje ciało, bo nie ukrywam, że w przyszłości myślę o trzecim dziecku.
Czy masz uczucie, że przez macierzyństwo ominęło cię coś w karierze zawodowej?
Teraz się zastanawiam, co ja takiego przed dziećmi robiłam, że byłam ciągle zajęta.
Najlepsze rzeczy w karierze spotkały mnie dopiero po urodzeniu dzieci. Ich pojawienie się w moim życiu spowodowało, że niesamowicie się ogarnęłam. Kiedyś wydawało mi się, że rzeczy dzieją się przez przypadek. Dzisiaj wszystko w moim życiu zawodowym jest konsekwencją przemyślanych decyzji i ciężkiej pracy.
To dzięki baby blues'owi odkryłam w sobie fajterkę. Nigdy wcześniej tak o sobie nie myślałam, zawsze byłam osobą mało asertywną i spolegliwą, łatwo mi można było wejść na głowę. Dopiero po porodzie zrozumiałam, że muszę ustawić granicę. Postanowiłam, że będę super mamą, ale też muszę mieć przestrzeń dla siebie, gdzie będę się rozwijać.
Gdy urodził się mój pierwszy syn, dostałam propozycję krótkiego wyjazdu do Nowego Jorku. Wiedziałam, że otwiera to przede mną wiele nowych możliwości. Mąż mnie wsparł, mimo że nasz syn był wcześniakiem i miał ledwie dwa miesiące. Zamroziłam kilka litrów pokarmu, spakowałam walizkę i wyjechałam. Nie było mnie w domu pięć dni i ani razu nie poczułam wyrzutów sumienia. Ten czas był mi potrzebny.
Oczywiście później spotkałam się na blogu z dużym ostracyzmem. Ale gdybym słuchała innych ludzi, nigdy nie dotarłabym do miejsca, w którym jestem teraz. Trzeba słuchać, co podpowiadają nam serce i rozum, a nie ludzie dookoła.
Więc nie poświęciłam nic dla dzieci, ale to była świadoma decyzja. Musiałam się ogarnąć i nauczyć efektywnie wykorzystywać czas. To nie jest coś, co łatwo przechodzi. O to trzeba stale walczyć.
Czy kiedy sama zostałaś mamą, zmieniło się twoje podejście do innych dzieci?
Kiedy z moim mężem zaczynaliśmy być razem, wspólnie podjęliśmy decyzję, że nie będziemy mieć dzieci.
W moim przypadku wynikało to z tego, że mam o osiem lat młodszego brata. Ponieważ wychowywaliśmy się w małej miejscowości, nie było czegoś takiego jak niania. Więc w wakacje, kiedy moja mama i tata byli w pracy, ja musiałam zajmować się młodszym rodzeństwem. Pewnie przez to miałam awersję do małych dzieci.
Cudze dzieci nigdy mnie nie irytowały, ale i też nie wywoływały jakiegoś zachwytu. Teraz kocham swoich synów, uwielbiam z nimi spędzać czas. Uważam, że jeśli stajemy się rodzicami, nie oznacza to, że zaczynamy nagle kochać wszystkie dzieci na świecie.
Czy jest coś, co ciebie zaskoczyło albo rozczarowało w macierzyństwie? Dokończ proszę zdanie: Nie tak to sobie wyobrażałam…
Wszystko. Dosłownie nie tak sobie wyobrażałam absolutnie wszystko.
Baby blues kompletnie zakrzywił mi rzeczywistość. Myślałam, że po porodzie jakimś magicznym cudem zaleje mnie miłość do dziecka, że zamieszkają ze mną tęczowe jednorożce i codziennie będzie się sypał brokat z sufitu. Taki przynajmniej obraz macierzyństwa wyłaniał się wtedy z mediów.
Więc na początku wszystko mnie rozczarowywało. Do dziś zastanawiam się, dlaczego nikt mi nie powiedział, że poród jest piekłem, że karmienie piersią jest bolesne, że nocne wstawanie do dziecka jest wykańczające. Nikt mnie nie uprzedził, co się dzieje, kiedy dziecko ma kolkę i płacze przez całą noc.
Muszę powiedzieć, że bardzo rozczarowały mnie też inne młode mamy. W moich wyobrażeniach matki miały się wspierać nawzajem. Ale okazuje się, że szczególnie w internecie rządzą tak zwane #dylemadki. Czyli kobiety, które mają problem i dylemat z moim życiem, a nie ze swoim. Ciągle oceniają i krytykują.
Bardzo mnie to zaskoczyło i zdołowało, bo przecież kobiety, które mają większe doświadczenie, mogłyby pomóc innym matkom. Mnie osobiście po urodzeniu pierwszego dziecka po prostu zabrakło wsparcia ze strony innej dziewczyny, która miała to już za sobą. Wystarczyłoby, żeby powiedziała: spokojnie, daj sobie czas, to wszystko minie. Nie będziesz do końca życia zmieniać pieluch, chodzić z odrostem na włosach, nie będziesz wiecznie niewyspana.
Tekst jest częścią akcji WP parenting #ByłoWarto, w której pokazujemy blaski i cienie macierzyństwa.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl