Biznes na macierzyńskim to nie jest różowa rzeczywistość
- Na początku pracowałam po nocach, by zarobić na ZUS. Brakowało czasu dla rodziny. Zjadał mnie stres, by ze wszystkim zdążyć - mówi Anna. Problemów z rozkręceniem własnego biznesu nie uniknęła też Anna Skórzyńska, produkująca popularne wśród rodziców misie Szumisie, która ma 2 dzieci. O tym, że własny biznes na macierzyńskim nie zawsze jest łatwy, opowiadają kobiety, które musiały wiele poświęcić, aby osiągnąć swój cel. Jaką cenę za niego zapłaciły?
1. "Nadal nie zarabiam"
Anna Bochniarz, zanim zaczęła tworzyć własny biznes, kilkanaście lat pracowała w koroporacji pnąc się po szczeblach kariery. Gdy jednak na świat przyszło jej szóste dziecko, po cichu zaczęła się zastanawiać nad założeniem firmy. Jej marzeniem było znalezienie pracy, która pozwoli jej zachować równowagę między życiem zawodowym a rodzinnym, na co w ówczesnej pracy nie miała szans.
Przeczytaj koniecznie
- Pediatra odpowie na Wasze pytania o dziecięce dolegliwości
- Te dolegliwości najczęściej dotyczą kobiet. Zobacz, jak sobie z nimi radzić
- Alergicy muszą robić to inaczej! Dowiedz się więcej na ten temat
- O tej piramidzie się nie mówi. Zobacz, co powinieneś wiedzieć
- Dzieciom z reguły nie smakuje. Jak to się dzieje, że dorośli tak ją uwielbiają?
- Czułam, że proporcje pomiędzy czasem dedykowanym pracy a tym dla rodziny są nieprawidłowe, ale brakowało mi odwagi do zmiany. W korporacji czułam się bezpiecznie, ale potrzebowałam oddechu – wspomina. I wtedy właśnie, przypadkowo, choć twierdzi, że w życiu przypadków nie ma, usłyszała o Fundacji Przedsiębiorczości Kobiet. - Z bardzo wstępnym pomysłem na biznes poszłam na niezobowiązujące spotkanie. I to właśnie ono stało się impulsem do zmian – relacjonuje kobieta.
Dostała się do programu, dzięki któremu dowiedziała się, jakich formalności musi dopełnić by założyć firmę, przyjrzała się innym projektom i otrzymała wsparcie w postaci mentoringu doświadczonej bizneswoman. I postanowiła zaryzykować. - Produkcja mebli nigdy nie była moim marzeniem, ale mimo to uwielbiam to robić, zawsze miałam predyspozycje, by bawić się wystrojem wnętrz, a co najważniejsze – efekt tych moich zabaw sprawdzał się w przypadku moich dzieci i podobał się znajomym i przyjaciołom. Pomyślałam wtedy: dlaczego właśnie tego nie spróbować? - opowiada Anna Bochniarz.
Bazując głównie na doświadczeniu związanym z użytkowaniem mebli przez swoje dzieci zaczęła projektować biurka, komody, regały, łóżka, ale także różne akcesoria. A wszystko to z rozwiązaniami, które zwiększają bezpieczeństwo i komfort użytkowania zarówno dziecka, jak i opiekuna. Własny biznes okazał się jednak bardzo wymagający. - Długo uczyłam się samodyscypliny. Wrażenie, że własna firma daje większe poczucie kontroli swojego czasu jest złudne. Wiele razy zamiast robić coś w firmie, wykonywałam różne prace domowe. I na odwrót – zamiast zajmować się dziećmi – musiałam pracować – przyznaje. Ale nie to okazało się największym problemem.
- Rynek meblarski jest bardzo trudny i wymaga sporo nakładów finansowych - na początku musiałam wykonać kosztowne prototypy. Na chwilę obecną stale dokładam do firmy, ale też inwestuję. Liczę, że za pół roku w końcu zacznę zarabiać – mówi właścicielka firmy Przytulne Mebelki. Przyznaje, że konkurować z koncernami meblarskimi nie chce. Liczy na rozważnego klienta, który doceni i pokocha drewniane meble z duszą.
2. Szumiący biznes z rozstaniem w tle
Była jedna z nocy w 2009 roku, a ona stała nad łóżeczkiem swojego synka z suszarką w ręku, bo tylko ten szum go usypiał. - I wtedy pomyślałam sobie, że przydałby mi się taki miś ze schowanym w środku mechanizmem wydającym dźwięk suszarki. Na początku nie był to poważny pomysł na firmę, a raczej alternatywa dla pracy na etacie – wspomina Anna Skórzyńska, pomysłodawczymi Szumisiów, które usypiają tysiące dzieci w Polsce i w Europie.
Początki były bardzo trudne. Gdy pomysł przerodził się w firmę, planowała produkować szumiące misie wspólnie z dwoma koleżankami. Pamięta jak dziś, gdy wysyłała do różnych firm mailowe pytanie o wyprodukowanie mechanizmu do misiów. W odpowiedzi wielokrotnie otrzymywała odpowiedzi, że załącznik jest uszkodzony, bo słychać tylko szum. Tymczasem to o ten szum chodziło.
Drogi wspólniczek szybko się jednak rozeszły, a Skórzyńska została z nazwą i bez pieniędzy na nowy biznes. Dziś nie chce wspominać tamtych chwil i liczyć zainwestowanych pieniędzy, przyznaje tylko, że "znalazła się poza firmą". - Miałam sporo szczęścia, bo właśnie wtedy spotkałam swojego obecnego wspólnika Marcina Gawrońskiego – przyznaje mama dwójki dzieci. On dała know-how, nazwę i prawa do nazwy, on zainwestował w interes 150 tys. zł i udostępnił swoją szwalnię. Razem z warszawską firmą opracowali szumiący mechanizm.
Skórzyńska dodaje, że gdy firma zaczynała ruszać, wielokrotnie miała łzy w oczach. - Gdy w tamtym czasie dzwonił telefon, paraliżowało mnie. To był czas, kiedy stale wisiałam na słuchawce, załatwiałam różne sprawy. W efekcie nie raz odmawiałam moim dzieciom spedzenia wspólnie czasu, bo musiałam pracować. Niejednokrotnie sadzałam je przed telewizorem i włączałam bajkę, a sama siadałam przed komputerem – wspomina z żalem.
Przez pierwsze miesiące od drugiego początku poświęciła się firmie całkowicie, bywały dni, że brakowało jej wolnego czasu tylko dla dzieci. - Nie umiałam planować czasu. Miałam chyba ze trzy kalendarze, zapełnione informacjami, ale zapominałam z nich korzystać – żartuje. - W końcu jednak doszłam do takiego etapu gdy zrozumiałam, że tak się nie da. Trzeba umieć postawić granice - dodaje.
Dziś marka Szumisie popularna jest niemalże w całej Europie, a Skórzyńska znalazła się na liście liderów innowacji New Europe 100. Docenił ją także miesięcznik gospodarczy Forbes.
70 proc. całej produkcji Skórzyńska eksportuje. Współpracuje też z 200 sklepami w całej Polsce, a w Warszawie niedawno otworzyła własną kawiarnię, w której można kupić szumiące przytulanki. Jej wynalazek usypia ponad 100 tys. dzieci w całej Europie.