Wypadek w Huskar Pit. Ile dzieci musiało zginąć, by wreszcie zakazano ich pracy w kopalniach?
W 1838 roku w kopalni koło miejscowości Silkstone doszło do tragedii. Ofiarami okazały się głównie dzieci, chłopcy i dziewczynki w wieku od ośmiu do szesnastu lat. Fakt, że to najmłodsi wykonywali tak niebezpieczny zawód, zszokował brytyjską opinię publiczną. Batalia o wprowadzenie zakazu pracy dzieci była jednak daleka od zakończenia.
Tamte dzieci… Dwadzieścia sześć sinoniebieskich ciał na ziemi. Równo ułożone. Po prawej dziewczynki, po lewej chłopcy. Nad nimi rodzice, matki zapłakane, ojcowie bladzi. Jak mają je rozpoznać, skoro nigdy nie widzieli ich twarzy tak czystych? (…)
Tamte dzieci z zalanej kopalni… Mówili, że zaczęło się od burzy. A przecież dzień był piękny i słoneczny od rana. Nagle zeszła taka ulewa, że nie można było wciągnąć górników na górę. Udało się tylko przekazać wiadomość, że mają czekać na dole, ale dzieci spanikowały i zaczęły uciekać. Szczególnie te najmłodsze.
Przepełniony strumień zalał szyb wentylacyjny, kiedy próbowały się wydostać. Woda wdarła się do tunelu i powaliła nawet najsilniejszych. Niektórym udało się przedrzeć naprzód, zanim poziom wody wzrósł tak bardzo, że nie dało się złapać już ani jednego oddechu. Skandal wybuchł, gdy wyciągnięto ciała na powierzchnię. Co te małe dziewczynki, co ci mali chłopcy robili pod ziemią? (…)
1. Sama królowa nie mogła uwierzyć
Po tym, co się stało tamtym maluchom, zaczęli przychodzić inspektorzy. Wypytywali dzieci i dorosłych. Schodzili pod ziemię, no może nie do ciasnych tuneli, ale tam, gdzie mieszczą się większe wózki i konie. Oglądali pompy, silniki, tory, wsporniki. Z trudem wchodzili po drabinkach. Zapisywali w notesach nawet to, co najmłodsze dzieciaki odpowiadały półsłówkami, bo nikt ich nigdy wcześniej o nic nie pytał.
Sama królowa Wiktoria wysłała tę komisję ‒ podobno nie mogła uwierzyć, że w jej królestwie zdarzają się takie rzeczy. Inspektorzy mieli sprawdzić, co właściwie dzieje się pod ziemią, i zebrać dowody. Ich zadaniem było przyjrzeć się pracy górników poniżej osiemnastego roku życia. Ale coś jeszcze przykuło ich uwagę. Kobiecy biust wiszący nad wiadrem z węglem. Nagie piersi, o których inspektorzy nie będą mogli przestać mówić (…).
Kiedy w "Gospodzie pod Czerwonym Lwem" przeprowadzano przesłuchanie w sprawie, jak mówiono, "wypadku" tamtych dzieci, nadzorujący kopalnie Benjamin Mellor, lat czterdzieści sześć, twierdził: "Nie wydaje mi się, żeby to była ciężka praca. Dzieci nie muszą przecież pchać wózków pod górę". Dodał: "Swoją pracę mogą wykonać nawet w sześć godzin, a widziałem, jak kończyli w krótszym czasie. A przez resztę czasu mogą odpoczywać" (…).
Kobiecy biust stał się sprawą publiczną i przyciągnął uwagę społeczeństwa nie tylko do kwestii niemoralności, ale w ogóle do całych tych kopalni z dziećmi, brudem i wypadkami. W efekcie niektórzy właściciele postanowili stanąć na straży moralności i wyrzucili kobiety z pracy. Jak tylko dziewczynce zaczynały rosnąć piersi albo na udach pojawiły się plamy krwi miesięcznej, to była odsyłana do matki, czy skąd tam przyszła.
Niektórzy górnicy nie chcieli więcej posyłać swoich żon pod ziemię, bo po całym tym zamieszaniu przylgnęła do nich łatka ladacznic. Samych kobiet nikt o zdanie nie pytał ‒ ówczesna logika sugeruje, że przecież niektórzy górnicy pracują w tym upale zupełnie nago i skoro niewieście oczy tego widzieć nie powinny, to trzeba jej zabronić patrzeć, a nie jemu kazać się ubrać.
Głosy kobiet, utrwalone w raportach, nie przebiły się do gazet. Górniczki nie narzekały na niemoralność. Mówiły o zmiażdżonych palcach, późnych powrotach do domu, ropiejących ranach, "wolnych" niedzielach spędzonych na pracy w gospodarstwie domowym, a przede wszystkim o ogromnym zmęczeniu przy wykonywaniu pracy i w kopalni, i w domu przy mężu i dzieciach (…).
2. Koniec mitu "wesołych i zadowolonych traperów"
W końcu 4 sierpnia 1842 roku przeszedł akt, który zakazał dzieciom poniżej dziesiątego roku życia i wszystkim kobietom pracować w kopalniach. Nie było łatwo, mimo że inspektorzy zapisali tysiące stron, kilka grubych tomów, świadectwami pracujących przy wydobyciu węgla dzieci i dorosłych. Ostrzeżono ich, że parlamentarzyści są zbyt zajęci, żeby czytać to wszystko. Przezornie więc przygotowali rysunki przedstawiające, co widzieli i co opowiadały dzieci.
Markiz Londonderry, jeden z najbardziej wpływowych właścicieli kopalń, mówiąc o tych "wesołych i zadowolonych traperach", wystąpił przeciwko nowej ustawie. Nazwał załączone rysunki obrzydliwymi i podkreślał, że ich celem jest tylko wzbudzanie niezdrowych emocji. Twierdził, że dowody zebrane od tych "cwanych chłopców i nieokrzesanych młodych dziewczyn" to żadne dowody. W dodatku inspektorzy zadawali pytania sugerujące odpowiedzi, które konkretnie ‒ czy to o wiek, czy wykonywaną pracę, nie wspomniał.
Te argumenty nie przekonały posłów wysłuchujących wniosków z raportu. Kiedy odczytywano kolejne punkty, w parlamencie było cicho jak nigdy, tylko głos prelegenta odbijał się od obitych ozdobną boazerią ścian:
"– Zazwyczaj dzieci zaczynają pracę w kopalni w wieku ośmiu‒dziewięciu lat, ale nierzadko pod ziemią pracują cztero-, pięciolatki.
– Traperzy spędzają w kopalni kilkanaście godzin dziennie.
– Często dzieci i dorośli obojgu płci pracują nago ‒ chrząknięcie, szepty.
– Dziewczęta wnoszą kosze z węglem na plecach po drabinach ‒ pomruk.
– Praca pod ziemią wywołuje nieodwracalne zmiany w organizmach dzieci.
– Niektóre z korytarzy, szczególnie te boczne, są tak niskie i wąskie, że nawet najmniejsze dzieci z trudem się przez nie przeciskają.
– W wypadkach, które zdarzają się często, większość rannych i zabitych to dzieci.
– Przyczyną wypadków są zwykle zaniedbania i próby oszczędzania."
Cisza. Ustawa przechodzi. Od tego momentu zatrudnianie dzieci i kobiet stało się nielegalne, a tysiące ludzi z dnia na dzień straciło pracę. Z czego mają się teraz utrzymać? O tym parlament nie pomyślał, rekompensat nie przewidziano, zwiększenia płac dla mężczyzn też nie, nie mówiąc już o miejscach pracy lub nauki dla zwolnionych pracowników.
Przestrzegania prawa pilnuje tylko jeden inspektor na całą Wielką Brytanię, w dodatku wysyła zawiadomienie przed wizytą. Kobiety, dziewczęta i chłopcy chodzą więc do właścicieli kopalń i proszą. I jak tu nie mieć miękkiego serca, skoro przychodzą z koszami ziemniaków i warzyw. Od czas do czasu znowu więc okazuje się, że chociaż pod ziemią pracują tylko mężczyźni, to po wypadkach wyciąga się martwe i ranne kobiety i dzieci, ale z każdym rokiem jest ich coraz mniej. W końcu każdy wie, że w kopalniach jest ciemno, brudno i niebezpiecznie.
Niektórzy właściciele pod żadnym pozorem nie wpuszczają pod ziemię nikogo niższego niż metr dwadzieścia ani żadnej kobiety. Pensje mężczyzn powoli zaczynają rosnąć. A przede wszystkim co kilka lat przydziela się kolejnych inspektorów do kontrolowania, czy przepisy są przestrzegane. Czasami kobietom i dzieciom udaje się dostać pracę na powierzchni, zwykle przy wywożeniu węgla. Niektóre dzieci zostają posłane do szkoły albo do lżejszych prac. Dla innych zmiany przyszły za późno.
Źródło:
Powyższy tekst stanowi fragment książki Katarzyny Nowak "Dzieci rewolucji przemysłowej", wydanej nakładem wydawnictwa Znak Horyzont.
Tytuł, lead, ilustracje wraz z podpisami, tekst w nawiasach kwadratowych, wytłuszczenia oraz śródtytuły pochodzą od redakcji. Tekst został poddany podstawowej obróbce redakcyjnej w celu wprowadzenia częstszego podziału akapitów. Dla zachowania jednolitości tekstu usunięto przypisy znajdujące się w wersji książkowej.
O AUTORZE
Katarzyna Nowak - laureatka konkursu "Książka historyczna nie musi być nudna" pod patronatem prof. Normana Daviesa. Autorka książki "Dzieci rewolucji przemysłowej" (Znak Horyzont 2019).
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl