Obozowa miłość i pierwsze wino przy ognisku – takie były kolonie w PRL
Bez komputera, komórki i tabletu. Za to z głową pełną pomysłów i w schodzonych tenisówkach. Tak wyglądały kolonie w PRL. Dziś powstają specjalne "obozy offline” – kilka dekad temu było to normą. Przenieśmy się więc w czasie. Zobaczcie kolonie w PRL oczami kilku osób, które wówczas były dzieciakami.
1. Neseser z kamieniami
- Na pierwszy obóz harcerski pojechałam pomiędzy piątą a szóstą klasą szkoły podstawowej. Zatrzymaliśmy się w Jarosławcu nad morzem. Były wojskowy od razu wziął nas – rozwrzeszczane dzieciaki – na musztrę. Powiedział, że jeśli ktoś będzie niegrzeczny, to pójdzie przez las na plażę, włoży do plecaka kamienie i wróci z nimi do "bazy”. Niestety, trafiło na mnie. Pech chciał, że mama zapakowała mnie w skórzany neseser na kółkach. Musiałam więc wziąć go ze sobą, wspinać się pod górę, przejść przez leśną ścieżkę i wejść na plażę. Potulnie włożyłam do niego kamienie. Nie byłam jednak w stanie podnieść walizki – była za ciężka. Nie ruszyłam się z miejsca. Czekałam na pomoc. Wojskowy zjawił się, zrezygnowany popatrzył na moją bezradną minę i westchnął. Wracaliśmy razem, z neseserem, ale bez kamieni. Do tej pory wypominam mamie tę sytuację. Byłam jedynym dzieckiem bez plecaka – z uśmiechem na ustach opowiada 49-letnia Ewa.
2. Jagodowe przetwory
- Byliśmy na koloni w małej, roztoczańskiej miejscowości. Spaliśmy w jednej ze szkół na twardych łóżkach, ale wtedy nie oczekiwaliśmy wygód. Miałam 8 lat. Wokół piękne lasy, cisza, spokój i wychowawczynie wykorzystujące dziecięcą naiwność do własnych celów. Wymyśliły nam "wyjątkowe” zawody w zbieraniu jagód na czas. Każdy dostał duży słoik, który musiał napełnić owocami w jak najkrótszym czasie. Następnie oddawaliśmy je opiekunkom, które od razu robiły dla siebie jagodowe przetwory – dżemy, soki itp.
Nie miałam ochoty wykonać zadania, ale kolega darzący mnie uczuciem z cyklu "obozowa miłość” chętnie mnie w tym wyręczył. Gdy przyjechał do mnie tato, kolega odważnym krokiem podszedł do niego i powiedział: "Zakochałem się w pana córce, chcę się z nią ożenić". Rozbawiony rodzic odpowiedział: "Jak trochę urośniesz, pogadamy". Ze ślubu nic nie wyszło, a on leczy teraz serca (niestety, nie te złamane) jako kardiochirurg – wspomina Daria.
3. W szczękach rekina
- Jestem emerytowanym nauczycielem. Na co dzień pracowałem w technikum w Kraśniku. Przez wiele lat wyjeżdżaliśmy z młodzieżą na obozy. Pod koniec lat 70. padło na Mikołajki. To był czas tuż po premierze pierwszej części filmu "Szczęki” (w Polsce tytuł ten pojawił się w 1978 roku – przyp. red.). Niesforni chłopcy nie słuchali się i wciąż wypływali zbyt daleko od brzegu jeziora. Jak typowi nastolatkowie, ignorowali wychowawcę. Jednego dnia wybraliśmy się na seans "Szczęk”. Gdy wieczorem po raz kolejny nie słuchali moich próśb o nieoddalanie się od brzegu, postanowiłem krzyknąć "rekin”! Wszyscy nagle wybiegli z wody z piskiem. Film tak na nich podziałał. Od tamtego momentu nikt nie wypływał dalej niż mógł – z uśmiechem na ustach opowiada 81-letni Adam.
4. Marki w kieszeni
- Wakacje pomiędzy szóstą a siódmą klasą. Pierwszy raz jechałam sama na miesięczny międzynarodowy obóz do Magdeburga. Podekscytowanie mieszało się z obawą o to, czy sobie poradzę. Mama dała mi 300 marek. - Dziecko, oszczędzaj, bo wiesz, że nikt ci nie pomoże, gdy zabraknie pieniędzy – powtarzała. Wzięłam to sobie do serca aż za bardzo. Przez 30 dni nie wydałam ani jednej marki. Jedzenie mieliśmy zapewnione w ośrodku, natomiast za wszelkie przyjemności płacił mój kolega z Kenii, z którym uwielbiałam grać w siatkówkę.
Nie znaliśmy języka, aby się porozumieć, ale wtedy nie chodziło o to. Wystarczyło porozumiewawcze spojrzenie. Ostatniego dnia zajrzałam do portfela i zobaczyłam pełną kwotę. Zadowolona z siebie poszłam na targ. Kupiłam trzy pary skórzanych butów oraz 15 czekolad dla rodziców. W kilka godzin wydałam wszystko. Gdy dumnie rozpakowałam prezenty i wręczyłam je rodzicom, mama zaczęła na mnie krzyczeć. Nie rozumiałam o co chodzi, przecież dostali tyle słodyczy, które wtedy w Polsce były na kartki. Kilka lat później wyjaśniła, że myślała, że, aby oszczędzać, prostytuowałam się. Wyprowadziłam ją z błędu i do tej pory śmiejemy się z tej historii – kończy opowieść rozbawiona Kasia.
5. Pierwsze wino
- Myślałyśmy, że jesteśmy już dorosłe. W końcu miałyśmy 15 lat i pierwsze randki z chłopakami za sobą. Tamtego wieczora siedzieliśmy grupą przy obozowym ognisku. Ktoś na gitarze grał radiowe szlagiery, a my śpiewaliśmy, czując, że możemy wszystko. Opiekunki poszły spać do namiotów na końcu pola, więc wiedzieliśmy, że "nic nam nie grozi”. Jeden z kolegów wyciągnął wino. Podekscytowani podawaliśmy je sobie z rąk do rąk, pociągając łyk. Butelka opróżniła się bardzo szybko. W obieg poszła druga. Wino było lekko kwaśne, jedno z najtańszych. Ale to nie miało znaczenia. W głowach zaczynało nam przyjemnie szumieć. Nad ranem, roześmiani i pijani położyliśmy się spać. Następnego dnia przy śniadaniu opiekunki domyśliły się, jak spędziliśmy ubiegły wieczór. Widać to było po opuchniętych oczach i ogromnym zmęczeniu. Po posiłku dostaliśmy polecenie: wypić szklankę kefiru i zagryźć ogórkiem kiszonym. Do tej pory nie wiem, jak przez to przebrnęliśmy, ale cel został osiągnięty – do końca obozu nie sięgnęliśmy po alkohol – podsumowuje Marysia.
A jakie były twoje pierwsze kolonie? Chcesz podzielić się z nami swoją kolonijną przygodą, pokazać zdjęcie sprzeda lat i opowiedzieć, jak wtedy było wspaniale? Prześlij nam wiadomość, zdjęcie lub filmik przez dziejesie.wp.pl