Trwa ładowanie...

Horror sierot i nieślubnych dzieci w przedwojennej Polsce. W Warszawie 80 proc. umierało przed osiągnięciem pełnoletności

Avatar placeholder
04.02.2021 10:16
Przytułek dla sierot i podrzutków w Brzęczkowicach na Śląsku. Na zdjęciu z lat 30. wszystko wygląda wzorcowo. Rzeczywistość w większości placówek pozostawiała wiele do życzenia
Przytułek dla sierot i podrzutków w Brzęczkowicach na Śląsku. Na zdjęciu z lat 30. wszystko wygląda wzorcowo. Rzeczywistość w większości placówek pozostawiała wiele do życzenia (domena publiczna)

W przedwojennej Polsce żyły nawet dwa miliony nieletnich sierot, półsierot, pozbawionych opieki nieślubnych dzieci. Tylko garstka mogła liczyć na miejsce w sierocińcu. Czekały tam nie bród, wszy, choroby, nędza i "zimna obojętność".

spis treści

Prawo nie zapewniało sierotom i dzieciom nieślubnym właściwie żadnej ochrony. W Rzeczpospolitej obowiązywał wciąż kodeks cywilny z początku XIX wieku, uchodzący za "najbardziej przestarzały w Europie". Także nową ustawę o opiece nad dzieckiem powszechnie oceniano jako "anachroniczną".

1. Zatrważające statystyki

Sieroty, które w niemowlęctwie nie zostały zamęczone przez „karmicielki”, fabrykantki aniołków, pozostawiano na pastwę losu. Statystyki były zatrważające.

W Warszawie w latach dwudziestych XX wieku śmiertelność wśród dzieci nieślubnych sięgała 80 procent. W innych dużych miastach — niemal 50 procent.

Zobacz film: "Cyfrowe drogowskazy ze Stacją Galaxy i Samsung: część 2"

Większość z nich umierała w rynsztokach, pod mostami, na śmietnikach. Tylko nieliczne mogły liczyć na jakąkolwiek pomoc. Domów opieki było w kraju jak na lekarstwo. Państwo nie chciało na nie łożyć i spychało ten obowiązek na samorządy. Te zaś ustawicznie ścinały dotacje i wykręcały się od płacenia.

2. Tylko 15 proc. spełniało normy

W sierocińcach panowały w efekcie okropne warunki. Wychowawcy (często nazywani na XIX-wieczną modłę "dozorcami”" zmuszeni byli pracować za głodowe pensje, byli ludźmi bez przygotowania, bez pasji, nie umiejącymi obchodzić się z dziećmi.

Matka zakupująca swoją nieślubne córeczkę żywcem na cmentarzu. Ilustracja z 1922 roku
Matka zakupująca swoją nieślubne córeczkę żywcem na cmentarzu. Ilustracja z 1922 roku (domena publiczna)

Sieroty trzymano w strasznym ścisku, często po paręnaście w jednym ciasnym pomieszczeniu. Tylko 15 procent zakładów spełniało (i tak swobodne) normy w tym zakresie. A w niemal stu pięćdziesięciu domach opieki w Polsce kilku- czy kilkunastoletni wychowankowie nie mieli nawet tyle przestrzeni, ile formalnie należało się niemowlętom w żłobkach (8 m3).

3. Brud, wszy i choroby

Połowa zakładów nie miała kanalizacji, do większości nie doprowadzono bieżącej wody. To na pewno tyczyło się też placówki, w której przebywał Ensztajn, bo w Łodzi przez całe dwudziestolecie nie udało się zbudować i uruchomić miejskich wodociągów. W efekcie dzieci chodziły brudne i zawszone.

Według ministerialnej ankiety z początku lat 30. XX wieku, tylko w 16 procent zakładów regularnie kąpano wychowanków. W połowie sierocińców robiono to co miesiąc lub rzadziej, a w 32 procent — w ogóle.

Na ogromną skalę szerzyły się gruźlica i jaglica, choroba powodująca ślepotę. Chorych dzieci nie wysyłano jednak na leczenie, ani nie separowano od reszty, bo „nie miał kto za to płacić”. Ogółem stan zdrowia nawet 70 procent wychowanków sierocińców budził „zastrzeżenia”.

Co piąte dziecko chodziło też niedożywione. I nic dziwnego, bo w latach wielkiego kryzysu łączne, dzienne nakłady na wychowanka w wielu placówkach ścięto do ledwie kilkudziesięciu groszy.

4. "To nieprawda. Takich ludzi nie ma"

"Podobno na utrzymanie zakładu ma dawać gmina. Podobno gdzieś są ludzie, których obowiązkiem jest pamiętać o sierocych domach. Ale to nieprawda. Takich ludzi nie ma" — żaliła się wychowanka jednego z sierocińców prowadzonych przez zakonnice.

Jeśli pieniędzy brakowało na życie, to tym bardziej nie było ich na kształcenie i wychowanie. W sierocińcach brakowało narzędzi pozwalających doskonalić się w zajęciach manualnych, nie było zabawek czy choćby książek. Edukację właściwie ignorowano. Większość dzieci chodziła do szkół publicznych. Własne lekcje prowadzono głównie w ośrodkach zakonnych. I niemal zawsze prezentowały one „bardzo niski poziom. Efekty inspekcji prowadzonych w kościelnych sierocińcach znane są na przykład z Łodzi.

Przytułek dla sierot i podrzutków w Brzęczkowicach na Śląsku. Na zdjęciu z lat 30. wszystko wygląda wzorcowo. Rzeczywistość w większości placówek pozostawiała wiele do życzenia
Przytułek dla sierot i podrzutków w Brzęczkowicach na Śląsku. Na zdjęciu z lat 30. wszystko wygląda wzorcowo. Rzeczywistość w większości placówek pozostawiała wiele do życzenia (domena publiczna)

Kontrolerka stwierdziła, że siostry wprawdzie mają dobre chęci, ale "nie znają zagadnień społecznych i nie umieją wychowywać". A do tego — kochają plotkować.

Zachowały się też bardziej krytyczne opinie. Nawet samym zakonnicom zdarzało się przyznawać, że członkinie „"gromadzeń gdzie wyrabiana jest zimna obojętność, mogą wyrządzić dzieciom krzywdę".

Kamil Janicki – historyk, pisarz i publicysta, redaktor naczelny WielkiejHISTORII. Autor książek takich, jak Damy polskiego imperium, Pierwsze damy II Rzeczpospolitej, Epoka milczenia czy Damy złotego wieku. Jego najnowsza pozycja to Seryjni mordercy II RP (2020).

Polecane dla Ciebie
Pomocni lekarze