"Czułam się jak Kali, hinduska bogini czasu, stworzenia, destrukcji i siły." Gisele Bündchen opowiada o porodzie
Supermodelka Gisele Bündchen wspomina w swojej książce jedno z najpiękniejszych wydarzeń w swoim życiu. Poród. Jak się do niego przygotowała? Jak przebiegał? Jak go wspomina?
1. Poród w domu
Zawsze marzył mi się poród naturalny w domu. Moim zdaniem nie można wydać dziecka na świat w piękniejszy i bardziej harmonijny sposób. Odkąd moja siostra bliźniaczka Pati zachorowała na obustronne zapalenie płuc, kiedy miałyśmy po dziesięć lat, czuję wielką niechęć do szpitali. Dlatego pomysł, aby urodzić w domu, nie tylko wydawał mi się naturalny i odpowiedni, ale również zapewniał mi większe poczucie kontroli nad sytuacją. Chodziło o zaufanie własnemu ciału i stwórcy w sprowadzeniu na świat nowego życia. Zresztą przecież nie ja pierwsza wpadłam na ten pomysł. Do początku XX wieku miliony kobiet rodziły w domach.
Co prawda kiedy byłam w ciąży z Bennym, wielu ludzi zwracało mi uwagę, że w dzisiejszych czasach mało która kobieta decyduje się na poród w domu, mimo to zamierzałam zostać jedną z nich. Kilka lat przed zajściem w ciążę poznałam Mayrę, wyjątkową młodą kobietę, która studiowała, aby zostać położną. Mayra powiedziała mi, że ponieważ w okresie płodowym dzieci pływają w ciałach swoich matek, poród w wodzie stwarza noworodkowi najłagodniejsze i najbardziej komfortowe warunki przyjścia na świat. To do mnie przemówiło.
Od tamtej rozmowy wiedziałam, że chcę urodzić w wodzie. Powiedziałam Mayrze, że chciałabym mieć ją przy sobie podczas porodu. Kilka miesięcy przed urodzeniem Benny’ego, zadzwoniłam do niej i powiedziałam: "Jesteś gotowa? No to do dzieła!". Mayra powiedziała mi, że niektóre kobiety rodzą w oceanie, a inne decydują się na wannę. Wybrałam wannę — to była łatwa decyzja, skoro w grudniu w Bostonie panowała zima.
2. Przygotowania do porodu
Zaczęłam oglądać mnóstwo poleconych przez Mayrę filmów z porodów w wodzie. Początkowo wielu moich bliskich, w tym także Tom, sądziło, że to niebezpieczne. Ale moja mama w stu procentach mnie poparła i była przy narodzinach obojga moich dzieci. Gdy byłam w czwartym miesiącu ciąży, razem z Tomem i Jackiem spędzaliśmy czas w Los Angeles. Właśnie wtedy podczas wizyty u położnika dowiedziałam się, że poród domowy stwarza dla mnie zbyt duże ryzyko.
Lekarz wyjaśnił, że Benny jest ułożony w nietypowej pozycji, a ja mam wąskie biodra i ogólnie sytuacja nie wygląda różowo. Stwierdził również, że zrobię najlepiej, jeśli zdecyduję się na planowane cięcie cesarskie. Jak już wspomniałam, również Tom nie był entuzjastą pomysłu, żebym rodziła w domu.
Dopiero po tym, jak zmusiłam go do obejrzenia kilkunastu filmów z porodów naturalnych, w końcu mi uległ. (Może po prostu nie chciał oglądać więcej takich nagrań).
Powiedziałam lekarzowi, że mimo wszystko urodzę w domu. Przyjęłam dokładnie taką samą postawę jak w czasach, gdy chodziłam do szkoły średniej: "To nie ty będziesz o tym decydować!". Nikt nie mógł przekonać mnie do zmiany zdania. Zaczęłam pogłębiać swoją wiedzę i wkrótce trafiłam na Deborah, bardzo doświadczoną położną. Pomagała przy setkach porodów domowych. Poza tym była dobrą i kochającą osobą, dokładnie taką, jaką chciałam mieć przy sobie podczas przyjścia na świat mojego dziecka.
Deborah wyjaśniła mi, gdzie konkretnie w mojej macicy znajduje się Benny (w ogóle jej to nie martwiło), i przypomniała, że nie mam żadnych problemów zdrowotnych, jestem młoda i całkowicie zdolna do wykonania tego zadania. W ogóle nie miała obaw i była przekonana, że poradzę sobie podczas porodu domowego.
3. Poród w wannie
Jak już wspomniałam, zamierzałam urodzić we własnej wannie. Zignorowałam tylko ważny fakt: mam sto osiemdziesiąt centymetrów wzrostu, a moja wanna była niewiele dłuższa. Z szesnastu godzin, w ciągu których rodziłam Benny’ego, ostatnie trzy spędziłam w wannie. Mayra, Deborah, Tom i moja mama nieustannie dolewali ciepłą wodę. Każda kobieta, która wydała dziecko na świat, wie, że to jedno z najbardziej dojmujących doświadczeń w życiu. Ale im intensywniejszy stawał się ból, tym bardziej ja się wyciszałam. Cały proces rozgrywał się między mną, moim Bogiem i moim dzieckiem. Krishna Das grał cicho w tle, a mnie otaczały migoczące świece.
Zamknęłam oczy i skupiłam się na oddychaniu, mając świadomość, że z każdym skurczem coraz bardziej zbliżam się do rozwiązania. Jak zawsze obrałam sobie cel: zamierzałam w końcu poznać tego malucha, którego nosiłam w swoim ciele przez dziewięć miesięcy. Chciałam zobaczyć jego twarzyczkę! Wytyczenie tego celu sprawiło, że mój ból stał się bardziej znośny. Przez całe życie modliłam się do moich aniołów stróżów, ale kiedy rodziłam, zwróciłam się bezpośrednio do Boga.
Kiedy pojawił się Benny, poczułam, nie pierwszy raz w życiu, że znajduję się poza swoim ciałem i przeżywam tę chwilę z dwóch różnych perspektyw. Patrzyłam na siebie z góry, jak leżę w wannie, jakbym oglądała film, jednocześnie czując przypływ energii i pracując z oddechem. Przyglądałam się narodzinom mojego syna i w tym samym czasie głęboko doświadczałam tego, że opuszcza moje ciało. Do dziś zastanawiam się, jak to było możliwe. Może stało się tak dlatego, że w takiej chwili zasłona oddzielająca świat ziemski od tego duchowego staje się cieńsza. Nie mam pojęcia. Ale wiem, że to było magiczne!
Narodziny Vivi trzy lata później wyglądały trochę inaczej. Nauczona doświadczeniem kupiłam wannę do porodu o średnicy ponad dwóch metrów, z podgrzewaczem wody. Dzięki temu nie tylko było mi ciepło, ale także miałam wystarczająco dużo miejsca, żeby zmieniać pozycje. Kobietom, które nie są drobne, polecam kupienie albo wynajęcie takiej wanny (Ja oddałam swoją Mayrze, żeby mogły skorzystać z niej inne kobiety).
Także i tym razem Krishna Das nucił mantry, a świece płonęły. Tom był ze mną w wannie, a moja mama, Deborah, Mayra i moja siostra Fafi przebywały w pokoju razem z nami. Ogromnie się cieszę, że byłam przytomna i świadoma, kiedy rodziłam moje dzieci. To prawda, że ból był momentami trudny do zniesienia, ale koncentrowanie się na oddechu pomagało mi go uśmierzyć.
4. Co daje poród
Oba porody domowe zaliczam do najbardziej niezwykłych doświadczeń w moim życiu. Podjęłam decyzję, zaufałam sobie, że wszystko będzie dobrze, i tak właśnie było. Czuję za to ogromną wdzięczność.
Pamiętam, jak leżałam w łóżku z każdym z moich maluchów zaraz po porodzie i myślałam sobie: "Natura jest cudowna, a życie jest magiczne — podobnie jak nasze ciała, które je wydają na świat. I jakie to niewiarygodne czuć bliskość tej małej istotki, którą dopiero co poznałam". Zauważyłam także, że pojawiła się we mnie nowa siła.
Czułam się jak Kali, hinduska bogini czasu, stworzenia, destrukcji i siły. Niezwyciężona. Mogłam rozgryzać kamienie na pół. Mogłam rozłupywać góry. Mogłam nurkować w oceanach. Kali ma związek także ze śmiercią. Kiedy rodzi się dziecko, matka robi krok w tył. Część niej umiera. To była także część mojej tożsamości, mojego ego, mnie stawiającej na pierwszym miejscu siebie i swoje potrzeby. Poród to metafora wielu aspektów życia, ponieważ wymaga wiele wysiłku i dopiero kiedy zdamy ten test, otrzymujemy nagrodę.
Śródtytuły pochodzą od redakcji. Artykuł stanowi fragment książki supermodelki Gisele Bündchen pt. "Lekcje. Moja droga do dobrego życia."