Czarny Maciek i wenecki starodruk (recenzja)
Maciek(Czarny), niby zwykły uczeń z gimnazjum oraz Paweł (Kisiel) - jego szkolny kolega. Są typowymi nastolatkami. Chodzą do szkoły, często nudzą się na lekcjach, dokazują nauczycielom, wracają do domu i wychodzą na podwórko. Taka młodzieńcza rutyna. Pewnego dnia jednak wszystko się zmienia. Ich szkolna koleżanka - Kaśka, za pomocą szyfru sprowadza ich do tajnej bazy, gdzie zostają namówieni na stworzenie grupy detektywistycznej o nazwie "Herkules". Niby dziecięca niewinna zabawa, ale… Młodzi wkrótce stają się tropicielami skradzionych baterii, następnie awansują i tropią przestępców w całej Polsce. Autostop, helikopter, stara książka…
Cóż mają ze sobą wspólnego i jak wpływają na bohaterów? Przekonajcie się sami.
„Czarny Maciek” to świetna książka dla młodszej grupy nastolatków. Szkolne oraz podwórkowe, dodajmy polskie, realia potrafią sprawić, że czytając, dzieciaki czują się jak w swoim środowisku. Nie uważają na lekcjach, wyrwani do odpowiedzi często nie potrafią odpowiedzieć - ku przestrodze dla czytelnika oczywiście.
Weźmy za przykład fragment lekcji języka polskiego:
„- Odmień przez przypadki rzeczownik „liceum”. Ale w liczbie mnogiej - dodała bezlitośnie. (oczywiście nauczycielka - przyp. red.)
- (…) Więc tego…; liceum. To w liczbie mnogiej będą „liceumy”?
Takich językowych wpadek i neologizmów jest w książce więcej, jednak są zupełnie nieszkodliwe. W połączeniu z szalonymi perypetiami tworzą idealną całość. Mimo tego, iż przygody są dosyć niesamowite, książkę czyta się z zapartym tchem. To taki Sherlock Holmes małego kalibru. Plusem lektury jest fakt narastania intensywności przedstawianych wydarzeń. Im dalej brniemy w lekturę, tym więcej w niej niesamowitości i oryginalnych przygód. Wiadomo, iż nic tak nie nudzi nastolatków jak czytanie powieści czy innego gatunku książek, gdzie w miarę upływu akcji postacie tkwią w martwym punkcie i w ogóle się nie przemieszczają. Tu jest inaczej.
Fabuła i akcja są wartkie i naprawdę wciągające. Język jest przystępny, żywcem wyjęty z ust młodych ludzi. Brak tu brudu językowego i zbyt wielu kolokwializmów, co oczywiście przemawia „za” lekturą. Całość tekstu urozmaicają co rusz wplecione czarno białe ilustracje, dające zmęczonym oczom - bo wiadomo, iż takie książki czyta się jednym tchem - chwileczkę odpoczynku.
Książkę polecam dla młodych czytelników, tak od 10-go roku życia. Dostarcza ona dawkę tekstu niezbędną dla młodzieży – wiadomo, jak trudno teraz zachęcić do czytania. Dodatkowo jest to książka bardzo jasna, prosta i zrozumiała, nie nastręcza młodemu czytelnikowi problemu ze zrozumieniem. Bawi i rozśmiesza. Seria z kotem. Szczerze polecam.