Baranek ze swastyką. Jak wyglądała Wielkanoc w okupowanej Polsce
Czy wyobrażacie sobie Wielkanoc bez jajek, żurku i cukrowego baranka? To jeszcze nic. Wiele rodzin zasiadało do uroczystego śniadania bez najbliższych, którzy zginęli z rąk Niemców. W dodatku za kupiony na czarnym rynku na świąteczny stół kawałek mięsa groziła im śmierć. I jak tu życzyć sobie "Wesołego Alleluja”?
1. Pragnienie normalności
"Pamiętam osobliwe święconki w Wielką Sobotę. Zamożne gospodynie ustawiały odkryte kosze dwoma rzędami wzdłuż kościoła, środkiem szedł ksiądz i je święcił, a za nim podążali głodni, umorusani chłopcy, dzieci niczyje, wojenne sieroty i zapamiętywali, gdzie jest najwięcej jajek i wędlin" – wspominała Kazimiera Toniak z Hrubieszowa.
Przyszła pamiętnikarka we wrześniu 1939 roku była zaledwie pięcioletnią dziewczynką. Niewiele rozumiała na temat wojny i niemieckiego bestialstwa, ale nierówności w okupacyjnym społeczeństwie były dla niej sprawą zupełnie oczywistą. Dalej opowiadała:
"Potem kobiety stawiały swoje kosze przed bocznym ołtarzem św. Antoniego, a same szły pomodlić się do grobu Chrystusa. Chłopcy w tym czasie porywali najcięższe kosze, uciekali z nimi w krzaki nad rzekę i tam wyprawiali sobie Wielkanoc. Ile było krzyku i zamieszania, kiedy właścicielki koszy nie mogły uwierzyć, iż ktoś mógł je ukraść z kościoła. Gdyby zobaczyły tych 10–12 letnich obdartych chłopców, pewnie by im wybaczyły. Tak jak święty Antoni, co koszy nie upilnował…"
Wśród kobiet, które małej Kazimierze wydawały się "zamożnymi gospodyniami”, pewnie nie brakowało żon szmuglerów, zaradnych volksdeutschów i szmalcowników. Były tam jednak również zwykłe Polki, których życie w żadnym razie nie rozpieszczało. Borykały się na co dzień z głodem i biedą.
Z uwagi na własne dzieci lub na głębokie pragnienie normalności ten jeden raz sięgały po zaskórniaki lub zapożyczały się, byle mieć prawdziwą Wielkanoc. Utrata świątecznego koszyczka była dla nich prawdziwą tragedią – i przekreślała często wielotygodniowe przygotowania.
2. Dekoracje DIY
W ramach tych ostatnich należało po pierwsze zadbać o piękne przystrojenie wielkanocnego stołu. Miało to nawet większe znaczenie niż przed wojną.
Z powodu drożyzny i sklepowych niedoborów nie sposób było wywołać świątecznego nastroju samymi potrawami. W jaki sposób panie domu dekorowały stół? "Nowy Kurier Warszawski” słowami swojej publicystki podpowiadał:
"Niewielu stać na kupno efektownych, ale drogich kwiatów. Dlatego też najlepiej jest wybrać się którejś niedzieli na dalszy spacer i wyciąć parę gałązek wierzbiny. Po przyniesieniu do domu wsadzimy je do słoja, czy wazonu z wodą, a wkrótce puszczą ładne pędy dając miłą zieleń na święta."
Oprócz wierzby gadzinówka polecała także misterne konstrukcje z rzeżuchy. Ta drobna zielona roślinka w umiejętnych dłoniach i przy odrobinie inwencji mogła się zmienić w piękną dekorację. Wystarczyło namoczyć dobrze ziarenka i posiać ją odpowiednio wcześnie, używając specjalnego "stelażu".
Mogła nim się stać odwrócona doniczka obłożona mokrą szmatką, ładny wazon lub inne podobne naczynie. Po wysianiu rzeżuchy należało odstawić ją na dwa tygodnie w ciepłe miejsce. Po tym czasie dekoracja stołowa była gotowa i w dodatku mogła służyć za dodatek do sałatek i sosów.
3. Uratować rodzinny budżet
Przed samymi świętami zaczynał się wzmożony ruch w handlu. W cukierniach pojawiały się wypieki z napisem "Wesołego Alleluja", a na sklepowych wystawach pyszniły się wielkanocne kurczaczki z żółtego lukru, czekoladowe zajączki i piękne okolicznościowe pocztówki. Przygotowywanie i sprzedawanie świątecznych wypieków dla wielu zaradnych gospodyń było sposobem na podreperowanie domowego budżetu.
Warszawianka Hanna Kramar-Mintkiewicz wspominała, że jej mama piekła ciasta, a ona "pomagała przy roznoszeniu, przed świętami zwłaszcza, jakichś mazurków". Na to wszystko trzeba jednak było mieć pieniądze. Prawdziwe rarytasy, gwarantujące Wielkanoc w przedwojennym stylu, były zresztą dostępne wyłącznie na czarnym rynku.
Kto chciał mieć święta z tradycyjnymi daniami, musiał słono zapłacić. Większość Polek była zdana głównie na swoją zaradność. Gdyby w pełni oddały swój los w ręce pokątnych handlarzy, jednymi świętami doprowadziłyby swoje rodziny do bankructwa.
4. Wielkanocne menu na kryzysowe czasy
Święcone – a więc uroczyste śniadanie w poranek wielkanocny – było tradycyjnie jednym z najważniejszych "wydarzeń kulinarnych" w roku. Przedwojenne gospodynie wzbijały się na wyżyny swoich kulinarnych możliwości i umiejętności, piekąc kolejne baby, mazurki, rzeźbiąc w maśle baranki i ozdabiając pisanki. Oprócz tego na stołach gościły przede wszystkim zimne mięsa, zgodnie z zasadą, że w samo święto nie należy już niczego gotować.
Królowała, podobnie jak i dzisiaj, wieprzowina, przede wszystkim w postaci pieczonej w całości szynki i kiełbas, a w najzamożniejszych domach można było zobaczyć na świątecznym stole także prosię pieczone w całości. Na te wszystkie smakowitości spraszano rodzinę, przyjaciół, a jeśli tylko było to możliwe, to także księdza.
W okupacyjnych realiach z równie licznych spotkań trzeba było raczej zrezygnować. Gospodynie, mimo najszczerszych chęci, nie miały możliwości zastawienia stołu kopami pisanek i tradycyjnymi babami, które piekło się ongiś nawet z sześćdziesięciu jaj.
Jerzy Duracz wspominał w jednej ze swoich książek, że kilo masła za okupacji potrafiło kosztować 180 złotych, a litr oleju – 100. Ceny te rosły szczególnie przed świętami, zmuszając ludzi do szczególnej oszczędności.
5. Choć jedna pisanka…
Kobiety starały się oczywiście, by znalazło się na Wielkanoc choć jedno jajo, do tradycyjnego podzielenia się. Z resztą bywało różnie, nic więc dziwnego, że w podziemnych wydawnictwach przypominano przedwojenny tekst Stefana "Wiecha" Wiecheckiego poświęcony Wielkanocy. Najbardziej znany piewca warszawskiego folkloru pisał:
"Przede wszystkim jajeczko! Jest to danie religijne i do nażarcia się nie służy, znakiem tego nie należy z każdym jednym życzeniem całej sztuki opychać, ale, trzymając ćwiartkie na widelcu, najmarniej dwie osoby nią załatwić."
Parę lat wcześniej tekst ten stanowił satyrę na skąpstwo typowego mieszkańca stolicy, który nawet jajkiem nie chciał się dzielić z bliźnimi. Teraz dowcip przerodził się w smutny wymóg codzienności, a przeznaczanie jednego jajka dla dwóch osób w wielu domach uchodziło za wyjątkową wręcz rozrzutność.
Mięso na świątecznym stole też nie było oczywistością. W tym kontekście dość absurdalnie brzmią podawane przez prasę gadzinową przepisy na jego peklowanie, czy też oszukane "wędzenie" (nadanie mu odpowiedniego posmaku i koloru bez udziału dymu). Podobnie – rozwodzenie się nad dobrym wyrabianiem ciasta i zanoszeniem go do piekarni w celu upieczenia.
Oficjalne gazety mogły sobie snuć sielankową wizję okupacji, jednak nasze babki zmuszone były żyć w tej przyziemnej i prawdziwej. I chyba tylko śmiały się pod nosem, czytając w "Nowym Kurierze Warszawskim", że Wielkanoc upływa pod znakiem budzącej się wiosny.
Tak naprawdę upływała pod znakiem galopujących cen… Gadzinówka rozwodziła się też nad tym, że ze względu na upał w Wielki Piątek ludzie odwiedzający Boże groby wykupili całą wodę sodową i lemoniadę. I pewnie było to prawdą. Co jak co, ale całkowite wykupienie jakiegokolwiek towaru nie było pod okupacją ani wyjątkową, ani rzadką sztuką.
Urodzony w 1915 roku, Tadeusz Żakiej, który pod pseudonimem Maria Lemnis i Henryk Vitry wydawał książki kucharskie, doskonale pamiętał, jak to wyglądało w rzeczywistości. We wstępie do publikacji "W staropolskiej kuchni" i przy polskim stole opisał, że Wielkanoc obchodzono w cieniu szalejącego terroru, niepewności życia i głodu:
"Wzruszenia towarzyszyły dzieleniu się tradycyjnym, wielkanocnym jajem. To nie były posiłki, albowiem nie mogły one nasycić głodu, lecz patriotyczne symbole, pomagające wytrwać, przetrwać i – doczekać."
Artykuł powstał na podstawie materiałów zebranych przez autorkę podczas pisania książki "Okupacja od kuchni”.
"Okupacja od Kuchni” to poruszająca opowieść o czasach, w których za nielegalne świniobicie można było trafić do Auschwitz, warzywa hodowano w podwórkach kamienic, a zużytymi fusami handlowano na czarnym rynku. To także niezwykła książka kucharska: pełna oryginalnych przepisów i praktycznych porad z lat 1939-1945. Polecamy!
Aleksandra Zaprutko-Janicka- Krakowska historyczka i publicystka, współzałożycielka "Ciekawostek historycznych". Autorka blisko tysiąca artykułów popularnonaukowych. Napisała "Okupację od kuchni", "Piękno bez konserwantów" i "Dwudziestolecie od kuchni. Kulinarna historia przedwojennej Polski". Publikowała między innymi w "Focusie Historia", "KUKBUK-u", "Świecie Wiedzy Historia" i "Fakcie". Interesuje się historią życia codziennego i kobietami w historii. Kolekcjonuje zabytkowe książki kucharskie i przedwojenne AGD.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl