Trwa ładowanie...

Tak się w Polsce rodzi po ludzku? Blogerka opisuje swój traumatyczny poród

 Ewa Rycerz
04.12.2018 11:10
Tak się w Polsce rodzi po ludzku? Blogerka opisuje swój traumatyczny poród
Tak się w Polsce rodzi po ludzku? Blogerka opisuje swój traumatyczny poród

"Jestem w stanie zrozumieć wiele. Przepracowanie, stres, frustrację. Ale nigdy nie zrozumiem sadyzmu. (...) Nie mogę sobie wyobrazić sytuacji, w której można było wyrządzić mi większą krzywdę. Od tamtych ludzi zależało życie moje i mojego długo wyczekiwanego dziecka. Mimo to próbowano zlekceważyć zalecenia ginekologa. Próbowano mi wmówić histerię i lenistwo i – mimo ustalonej daty cesarskiego cięcia i niepodważalnej dokumentacji medycznej – zmusić mnie do naturalnego rodzenia" - Tak o swoim porodzie pisze Joanna Pachla, autorka bloga wyrwanezkontekstu.pl. Ta historia szokuje i zmusza do ponownego zastanowienia się nad kondycją polskich oddziałów położniczych.

1. Diagnoza

Wpis Joanny Pachli jest szczerym do bólu, dramatycznym wyznaniem. Ta historia nigdy nie powinna się wydarzyć. To wstrząsająca relacja z porodu. W szpitalu, który uważany jest za jeden z najlepszych w stolicy. Historia zaczyna się jednak pięć lat temu, kiedy u blogerki zdiagnozowano mięśniaka macicy.

"Niby nic poważnego, a jednak ułożony tak, że usunąć się go nie da. Chyba, że z całą macicą. Lekarze próbowali wszystkiego – były eksperymentalne kuracje, gdzie za jedno opakowanie leku płaciłam 700 zł, było branie na przeczekanie, była w końcu embolizacja, którą lekarz prowadzący określił mianem 'wywołania zawału, tylko w brzuchu'. Z mięśniakiem nie udało się wygrać. Zabieg pomógł, owszem. Ale na krótką metę. Okazałam się jednym z tych nielicznych przypadków, którym mięśniaki się odradzają. W styczniu zeszłego roku usłyszałam więc, że ciąża albo już, albo wcale. Z tym, że trudno może być zajść, a jeszcze trudniej utrzymać" – pisze Joanna Pachla.

I przyznaje, że jeszcze przed ciążą wybrała lekarza, który przez dziewięć miesięcy będzie dbał o zdrowie jej i dziecka. Wykonała wszystkie obowiązkowe i "dodatkowe" badania.

Zobacz film: "Cyfrowe drogowskazy ze Stacją Galaxy i Samsung: część 1"

W ciążę zaszła dość szybko. Przez całe dziewięć miesięcy dbała, by dziecka nie stracić, choć szanse na utrzymanie ciąży – ze względu na mięśniaka – były niewielkie. Chorobę udawało się kontrolować i w pewnym sensie ujarzmić. Niestety, zmiany w macicy były duże i to właśnie z nich wynikało wskazanie do porodu przez cesarskie cięcie. Takie informacje znajdowały się też w karcie ciąży.

2. Wskazania tylko na papierze?

Datę cesarskiego cięcia blogerka miała wyznaczoną na 4 kwietnia, termin porodu naturalnego przypadał na 7 kwietnia. Pierwsze skurcze poczuła jednak wcześniej, 31 marca 2017 r.

"Porodu naturalnego bałam się wtedy panicznie – do tego stopnia, że to także było wskazaniem do cesarki. (...) Sama mam za sobą półtora roku psychoterapii. (...) Dlatego tak, zabezpieczyłam się wtedy podwójnie i wzięłam papier także od psychiatry" – czytamy w wyznaniu Joanny Pachli. W kartę ciąży ginekolog wpisał jej też zakrzep żył okołoodbytowych. A to mogło stanowić kolejne przeciwwskazanie do porodu drogami i siłami natury.

Przeczytaj także:

Kiedy blogerka i jej partner dotarli do szpitala, skurcze były już regularne. Niestety, cesarskie cięcie nie doszło do skutku ze względu na to, że kobieta zjadła wcześniej obiad. Podczas operacji trzeba być na czczo.

"Lampka alarmowa zapaliła mi się już w momencie, kiedy położono mnie na sali porodowej. Pytałam kilkukrotnie, czy na pewno wykonają mi cesarskie cięcie – w razie czego, wciąż miałam przecież czas na przeniesienie się do innego szpitala. – Tak, przecież ma pani wskazania.

Około dwudziestej wyłam już z bólu. (...)

Kiedy przyszła lekarka, przyciągnęła ze sobą stado studentów, chociaż nikt mnie o zgodę nie pytał. Przez dziesięć minut szukała na USG mięśniaka, ale nie potrafiła go znaleźć, więc do akcji wkroczyła druga lekarka. Po kolejnych dziesięciu minutach orzekła, że to chyba jest to – u góry, po lewej stronie. Nie pomogły zapewnienia, że przecież tyle lat był u dołu, po prawej. Usłyszałam, że mięśniaki mogą się w ciąży przemieszczać – problem w tym, że na kontroli u swojego ginekologa byłam tydzień wcześniej, więc to nierealne, żeby nagle przemieścił się na drugą stronę. To nic, że miałam ze sobą całą dokumentację medyczną – bitych 9 miesięcy ciąży. Lekarka zażądała wszystkich badań mięśniaka, od dnia wykrycia. Czyli z jakichś pięciu lat. Kiedy powiedziałam, że nie mam ich przy sobie, ba – nie mam ich nawet w Warszawie – usłyszałam lekceważące: To pani akurat wie, co pani tam ma!

Pięć lat regularnych wizyt za astronomiczne pieniądze. Tabletki, konsultacje, w końcu zabieg. I od lekarki, która widzi mnie pierwszy raz w życiu na oczy słyszę, że co ja tam wiem i że to chyba jest to. I że mięśniak najprawdopodobniej nie przeszkodzi w porodzie, więc może zatem próbujmy.

Chyba, może, najprawdopodobniej. To od nich miało zależeć życie moje i mojego dziecka" – czytamy we wpisie. A dalej nie jest wcale lepiej.

(wyrwanezkontekstu.pl)

Joanna Pachla usłyszała, że ma dalej czekać. O godz. 21, kiedy miała mieć cesarskie cięcie, dyżurka położnych była pusta.

"W końcu usłyszeliśmy, że był nagły przypadek, a sala do cesarki jest jedna. Musimy czekać nadal. Pół godziny, maksymalnie czterdzieści minut".

Prawa i przywileje świeżo upieczonej mamy
Prawa i przywileje świeżo upieczonej mamy [6 zdjęć]

Bezpłatna opieka zdrowotna, urlop macierzyński, wizyty położnej w domu, przerwy w pracy na karmienie.

zobacz galerię

Nie trzeba pisać, że położne w tym czasie nie przyszły. Dopiero później do kobiety zajrzała lekarka, która miała stwierdzić, że cesarka w takim momencie jest głupotą oraz że wszystko przebiega podręcznikowo.

"W końcu uratował mnie Paweł. Ja byłam tak przerażona i obolała, że zgodziłabym się urodzić im nawet mamuta. To on stanowczo zażądał cesarki. Powołał się na wskazania i odmówił zgody na poród naturalny. Nie wyobrażacie sobie, jak bardzo ta lekarka była wtedy wściekła.

Od razu zawieziono mnie na salę operacyjną, która o dziwo okazała się wolna. (...)

Zanim pozwoliły mi się położyć, miałam coś jeszcze podpisać. Nie wiem, co, ale podpisałabym wtedy wszystko. Przyszedł kolejny skurcz, więc z bólu nie byłam w stanie utrzymać długopisu. – Co tak koślawo! W urzędzie też tylko tak umie się pani podpisać?!

Dookoła mnie było, jeśli się nie mylę, sześć osób. Jedna z kobiet próbowała ze mną rozmawiać. Pytała, jak synek będzie miał na imię, opowiadała o dzieciach, które wcześniej się urodziły. Przez łzy podziękowałam – powiedziałam, że dzięki niej boję się mniej i to mi naprawdę pomaga. Wtedy usłyszałam od drugiej: – Jak pani chciała sobie porozmawiać, to trzeba było przyjść z psychoterapeutą. Wszystkim by nam było lżej.

6 rzeczy, które powinnaś zrobić przed porodem
6 rzeczy, które powinnaś zrobić przed porodem [7 zdjęć]

Ciąża to nie choroba, a macierzyństwo to nie kajdany – ograniczać nie powinny. Istnieją jednak takie

zobacz galerię

Nie wiem, czy to zimno, ból czy strach wywołały u mnie potworne dreszcze. Ale to tak silne, że bolały mnie kości szczęki, ręka uderzała o podłoże, a aparat nie był w stanie zmierzyć ciśnienia. Pytałam, czy to normalne. – A bo przestałaby się pani tak telepać! Nie chciała pani sama rodzić, to chociaż teraz mogłaby współpracować!"

3. Pozdrowienia dla doktora

Co się okazało? Mięśniak, który lekarka widziała na USG, wcale nie zmienił położenia. Jak podaje blogerka, umiejscowiony był u dołu macicy i mógł stanowić przeszkodę dla prawidłowego przebiegu porodu. Co więcej, w trakcie zabiegu, lekarka miała dzwonić do ordynatora, ponieważ nie wiedziała, czy zmianę wycinać, czy nie. A pacjentka była przy tym w 100 proc. świadoma.

"Zszyli mi brzuch, po raz kolejny wypomnieli, że jestem leniwa, że co to za filozofia urodzić naturalnie. Ale najlepsze usłyszałam na koniec:

Pani myśli, że jest po wszystkim? To teraz pani zobaczy, jak będzie pani z tym brzuchem fajnie. A później pozdrowi pani od nas swojego doktora".

4. Prawa czy bezprawie?

Wpis Joanny Pachli wywołał burzę w internecie. Pod postem pojawiły się dziesiątki komentarzy internautek i internautów, którzy zwracają uwagę na to, że w wielu szpitalach nadal łamane są prawa kobiet rodzących. Zawrzało też na Facebooku.

W rozmowie z Wirtualną Polską Joanna Pachla powiedziała, że "o takich rzeczach należy mówić głośno. Większość kobiet o podobnych doświadczeniach macha ręką i siedzi cicho, bo albo wstydzi się opowiedzieć, co je spotkało, albo wychodzi z założenia, że to poród jest, więc musi boleć".

Swoje zdanie wyraziła także Agata Aleksandrowicz, czyli Hafija. Prowadzi ona bloga o tematyce karmienia piersią i jest wiceprezesem Fundacji Promocji Karmienia Piersią.

"Pacjentka, która przyjeżdża do porodu to ma prawo mieć "gdzieś" jak to wygląda z drugiej strony. Nawet jakby nie miała ze sobą połowy badań, była nieprzygotowana i rozpłakana, jakby miała malutkiego żylaka na odbycie niewidocznego gołym okiem, to każdy członek personelu medycznego musi ją potraktować z życzliwością, ze zrozumieniem, poświęcić jej czas uwagę i zrobić to po co tam jest i za co mu płacą - za opiekę okołoporodową a nie za buractwo i traktowanie przedmiotowe. Brak tych elementarnych czynności - oraz nie ukrywajmy - umiejętności personelu medycznego, nie jest problemem pacjentki tylko placówki oraz tegoż personelu. To nie pacjentka ma się dostosować do personelu tylko personel do pacjentki"- pisze Agata Aleksandrowicz (pisownia oryginalna).

Przeczytaj także:

Wpis Joanny Pachli wpisuje się w dyskusję na temat praw kobiet rodzących na oddziałach położniczych w Polsce. Okazuje się, że mimo wprowadzenia drogą ustawodawczą standardów okołoporodowych oraz wielu programów specjalistycznych i otrzymania certyfikatów, spora część szpitali w kraju nadal nie przestrzega praw rodzących.

Doskonale pokazuje to raport Najwyższej Izby Kontroli z 2016 roku. NIK przyjrzała się 29 oddziałom położniczym w kraju. Kontrolowała nie tylko to, w jaki sposób traktowane są kobiety, ale także stosowanie w praktyce zaleceń wynikających ze standardów opieki okołoporodowej właśnie.

"Nadal zdarza się, że kobiety traktowane są w uwłaczający godności sposób" - przyznaje Krzysztof Kwiatkowski, prezes Najwyższej Izby Kontroli. "NIK apeluje o dbałość, aby każdej kobiecie podczas porodu zapewnić profesjonalną opiekę podczas porodu, by mogła czuć się bezpiecznie i komfortowo, ponieważ pomimo tak powszechnie wykonywanych cesarskich cięć nadal zdarzają się przypadki, że nie zapewniono rodzącej pełnej opieki medycznej i nie wykonano zabiegu bądź zrobiono go zbyt późno" - podkreśla Kwiatkowski.

Faktycznie, liczba cesarskich cięć w Polsce od wielu lat rośnie. Potwierdzają do dane wielu instytucji. Raport "Health at a Glance 2015" wskazuje, że przez CC przychodzi w Polsce na świat już co czwarte (34,6 proc.) dziecko.

OECD podaje, że liczba ta rośnie w Polsce w bardzo szybkim tempie i jest jedną z najwyższych w Europie. Najwyższa jest w Polsce także dynamika tego wzrostu. Jak podaje NIK, średnio w kontrolowanych szpitalach wskaźnik cesarskich cięć wzrósł z ponad 40 proc. w 2010 r. do ponad 47 proc. do września 2015 r.

W przypadku wpisu Joanny Pachli nie samo wykonanie cesarskiego cięcie jest jednak najważniejsze, ale sposób, w jaki kobietę potraktował personel szpitala. - Wskazania medyczne są niepodważalne. A zachowanie personelu - niedopuszczalne - ucina krótko Joanna Pietrusiewicz, prezes Fundacji Rodzić po Ludzku.

Sytuacja, którą opisała blogerka, miała miejsce w Szpitalu Klinicznym im. ks. Anny Mazowieckiej w Warszawie mieszczącym się przy ul. Karowej. Skontaktowaliśmy się z rzecznikiem i poprosiliśmy o komentarz. Wciąż czekamy na odpowiedź.

Cały wpis można przeczytać na blogu wyrwanenkontekstu.pl.

Polecane dla Ciebie
Pomocni lekarze