Opuszczają domy dziecka i trafiają na ulicę. "Zdarza się, że spłacają pożyczki rodziców"

Młodzi ludzie opuszczający domy dziecka nie są przygotowani do samodzielnego życia. Pozostawieni bez pomocy często szybko stają się bezdomni. - Zdarza się, że spłacają pożyczki rodziców, kupują im telewizor, robią remont w domu. Chcą czuć się użyteczni. Gdy fundusze się kończą, okazuje się, że dziecko w domu już nie jest potrzebne - mówi Bartłomiej Jojczyk, prezes zarządu Fundacji Dobrych Inicjatyw.

Opuszczają dom dziecka. Później często stają się bezdomnymiOpuszczają dom dziecka. Później często stają się bezdomnymi
Źródło zdjęć: © Getty Images, archiwum prywatne
Marta Słupska

"Cieszyli się, że będą mieć problem z głowy"

Sandra trafiła do domu dziecka w wieku 10 lat. Spędziła w nim kolejne osiem. Na początku pobyt w obcym miejscu, z dala od mamy, z którą, jak przyznaje, nie umiała się dogadać, okupiony był wieloma tygodniami płaczu. Rozpacz skończyła się, gdy Sandra uwierzyła, że wreszcie trafiła do miejsca, w którym komuś na niej zależy.

- Interesowali się mną i myślałam, że tak będzie zawsze - przyznaje, wspominając dzieciństwo.

W miarę jak dorastała, zaczęła coraz częściej popadać w konflikty z wychowawcami. Regularne awantury sprawiały, że uciekała z domu dziecka. W końcu umieszczono ją w Młodzieżowym Ośrodku Socjoterapii, a potem, za ucieczki i demoralizację, na wniosek sądu, w Młodzieżowym Ośrodku Wychowawczym, gdzie skończyła szkołę zawodową.

Rodziny zastępcze [Kontrowersje]

Nie kontynuowała nauki, dyrekcja domu dziecka podjęła więc decyzję, że musi opuścić placówkę. Równo dziewięć dni po 18. urodzinach Sandra pożegnała swój dotychczasowy dom i rozpoczęła życie na własną rękę.

- Moje 18. urodziny obchodziłam jeszcze w domu dziecka. Płakałam. Było mi przykro, że muszę odejść, bo to był mój dom - zdecydowany dotąd głos Sandry łamie się. - Jak wychodziłam, żartowali: "Sandra wychodzi, otwieramy szampana!". Cieszyli się, że będą mieć problem z głowy.

- Swoje rzeczy pakowałam w dniu wyjścia z domu dziecka. Z jednej strony cieszyłam się na myśl o wolności, z drugiej wiedziałam, że będę tęsknić za dzieciakami, które zostały w placówce - dodaje.

Zamieszkała z chłopakiem w domu jego ojca. Trudno jej było jednak dogadać się z nadużywającym alkoholu mężczyzną.

- Mieliśmy nadzieję, że będziemy tam mieszkać tylko dwa tygodnie. Wkrótce jego ojciec kazał nam się wyprowadzać. Nie miałam gdzie iść - wspomina.

Zacisnęła zęby do czasu, gdy na jej konto wpłynęła pierwsza suma z MOPS: 1,5 tys. zł. Z czasem dostała resztę, w sumie 25 tys. zł, m.in. z odkładanych przez lata 500+.

- Uciekliśmy stamtąd i wynajęliśmy mieszkanie. Koszty wynajmu i życia z czasem nas jednak przerosły, tym bardziej że miałam dopiero 18 lat i nikt nie chciał mnie zatrudnić. W końcu dostałam pracę w Żabce, ale byłam już w ciąży i było mi trudno - wspomina.

Sandra starała się gospodarować pieniędzmi, ale duży jednorazowy przypływ gotówki dla wielu wychowanków domów dziecka, którzy nie wiedzą jak nimi gospodarować, kończy się nietypowymi wydatkami.

- To są dzieci, które mając 18 lat, nagle dostają sporo pieniędzy. Nie umieją nimi zarządzać. Często szybko je wydają. Chcą spełniać swoje małe i większe marzenia, np. kupują markowe ubrania, drogie telefony. Jedna z dziewczyn wynajęła apartament prezydencki w hotelu i z dwiema koleżankami wydała całą kwotę. Potem trafiła do noclegowni, poznała chłopaka i słuch o niej zaginął. Nie zwróciła się już o żadną pomoc do WPCPR (Warszawskie Centrum Pomocy Rodzinie). Inny chłopak… kupił sobie konia. Jeszcze inny po wyjściu z domu dziecka kupił auto, nie mając prawa jazdy. Uszkodził je w wypadku samochodowym. Wylądował w noclegowni, a potem wrócił do biologicznego ojca - opowiada WP Parenting Bartłomiej Jojczyk, prezes zarządu Fundacji Dobrych Inicjatyw, która m.in. pomaga dzieciom opuszczającym pieczę.

Sandra skończyła niedawno 20 lat. Otwarcie przyznaje, że ma żal do wychowawców z domu dziecka za to, że po opuszczeniu murów placówki nikt się nią nie interesował.

- Najtrudniejsze dla mnie było to, że musiałam się usamodzielnić sama, pomagał mi tylko chłopak. Myślałam, że wychowawcy pomogą mi złożyć odpowiednie wnioski, pokierują, ale tak się nie stało. Nawet się do mnie nie odzywają sami z siebie. Żaden z nich nie pisze, nie dzwoni. Byłam problematycznym dzieckiem, ale oni są od tego, by pomóc mi wyjść na prostą - mówi smutno.

Bartłomiej Jojczyk, prezes zarządu Fundacji Dobrych Inicjatyw
Bartłomiej Jojczyk, prezes zarządu Fundacji Dobrych Inicjatyw © archiwum prywatne

Ukryta bezdomność

Sandra nie jest jedyna. Według Głównego Urzędu Statystycznego w 2023 r. ponad 2 tys. wychowanków powyżej 18. roku życia opuściło placówki instytucjonalnej pieczy zastępczej.

- Często się zdarza, że jedyne, co dostają na pożegnanie, to uścisk ręki dyrektora - mówi Jojczyk.

- Wychodzą na ulicę tylko z torbą podręczną z rzeczami osobistymi. Nikt się nimi dalej nie interesuje. To są dzieciaki, które nie są w żaden sposób przygotowane do tego, by żyć samodzielnie - podkreśla w rozmowie z WP Parenting Milena Domańska, prezeska Fundacji Mały Duży Człowiek, która wspiera dzieci mieszkające w domach dziecka oraz usamodzielniającą się młodzież. Sandra jest jej podopieczną.

Doświadczenia Domańskiej wskazują, że pierwsze problemy młodych ludzi zaczynają się zwykle kilka miesięcy po opuszczeniu domu dziecka.

- Najpierw pomieszkują u znajomych, potem muszą się wyprowadzić, kończą się pieniądze i nie mają się gdzie podziać. Niektórzy stają się bezdomni - podkreśla. - Sytuacja jest dramatyczna. Jak jedziemy do takich osób ze wsparciem, zwykle zaczynamy od obiadu, bo takie osoby często nic nie jadły od kilku dni. Dopiero wtedy możemy zacząć rozmawiać.

"Jak rodzina rozdysponuje środki, wyrzuca dziecko za drzwi"

Jest jeszcze jeden częsty scenariusz: powrót do rodziny biologicznej. Według GUS w 2023 r. zdecydowało się na to 681 wychowanków (33 proc.).

- Wracają, naiwnie myśląc, że nagłe zainteresowanie rodziny wynika z miłości i troski. Bliscy przyjmują ich wtedy z otwartymi ramionami, bo mają trochę pieniędzy otrzymanych z MOPS czy PCPR. Jak rodzina rozdysponuje środki, wyrzuca dziecko za drzwi. Kończy się więc na tym, że taki człowiek nie ma nic: ani gdzie mieszkać, ani co jeść, ani w co się ubrać - wylicza Domańska.

- Zdarza się, że za pieniądze otrzymane po wyjściu z domu dziecka spłacają pożyczki rodziców, kupują im telewizor, robią remont w domu. Chcą czuć się użyteczni. Gdy fundusze się kończą, okazuje się, że dziecko w domu już nie jest potrzebne - dodaje Jojczyk.

- Rzadko zdarza mi się płakać, ale w tym przypadku nie wytrzymałam. Dziewczyna po wyjściu z domu dziecka trafiła do swojej biologicznej rodziny. Tam była bita, maltretowana psychicznie. Poprosiła o pomoc w placówce, w której wcześniej przebywała, a jej pracownicy skontaktowali się z nami. Była w fatalnym stanie. Musieliśmy zacząć pod podstaw: nakarmić ją, dać dach nad głową. Udało się i po jakimś czasie stanęła na nogi, znalazła pracę, odcięła się od toksycznego domu biologicznego - dodaje Domańska.

Młodzi decydują się na powrót do rodzin naturalnych także z prozaicznego powodu: nie mają gdzie indziej się udać. Według raportu NIK z grudnia 2023 roku "wsparcie przyznawane usamodzielnianym wychowankom pieczy zastępczej nie było w pełni skuteczne, a najniższa skuteczność odnosiła się do uzyskania mieszkania z zasobów gminy lub powiatu".

- Co bulwersujące, bardzo często się zdarza, że w domu dziecka na odchodne dostają karteczkę z wypisanymi noclegowniami i schroniskami, gdzie mogą iść - mówi Domańska.

Rozwiązaniem problemu w założeniu miały być mieszkania treningowe, zwane wcześniej chronionymi. To przystanek na drodze do dorosłego życia, w którym wychowankowie domów dziecka mieszkają w kilkoro po dwa-trzy lata, doglądani przez opiekuna. Takich miejsc jest jednak za mało. W tej chwili, jak przekazuje Domańska, na jedno miejsce czeka dwadzieścioro młodych osób.

- Według naszego raportu "Start w dorosłość" w Polsce jest ponad 700 takich mieszkań. Wciąż ich brakuje, a jak są, to często komunalne - w środowiskach dysfunkcyjnych, gdzie leje się alkohol - mówi Jojczyk.

Milena Domańska, prezeska Fundacji Mały Duży Człowiek
Milena Domańska, prezeska Fundacji Mały Duży Człowiek © archiwum prywatne

"Dom dziecka nas uratował"

Trudne początki życia na własną rękę wspomina też Ewa, która do domu dziecka trafiła, mając 10 lat. O tym, że ma zamieszkać w placówce, dowiedziała się, będąc na wakacjach u cioci.

- Powiedziała, że moje młodsze rodzeństwo, Tymon i Lena, już są w domu dziecka i że mam do nich dołączyć. Bardzo się rozpłakałam. Nie wiedziałam wtedy jeszcze, czym dokładnie jest ten dom dziecka, ale chciałam się z nimi zobaczyć. Ciocia odwiozła mnie do domu, a następnego dnia rodzice zabrali mnie do placówki - opowiada.

Po latach Ewa przyznaje, że trafienie do pieczy było najlepszym, co mogło przydarzyć się jej i rodzeństwu.

- Dom dziecka nas uratował, wyrwał z patologicznego środowiska - podkreśla.

Z domu rodzinnego pamięta tylko lejący się alkohol, przemoc i ciągłe wizyty znajomych mamy i taty, którzy wpadali na libacje. Wizyty u cioci, która litowała się nad nią, Tymkiem i Leną, były dla niej jedyną wówczas namiastką prawdziwej rodziny.

- Ciocia przyjeżdżała, a matka mówiła: "Jak mi dasz parę groszy, to możesz zabrać dzieci". Ciocia dawała jej pieniądze - mówi.

- Te wakacje u cioci to były najpiękniejsze momenty naszego życia, bo wreszcie, choć przez chwilę, mieliśmy normalny dom - dodaje.

Gdy pytam o pierwsze wspomnienia z pobytu w domu dziecka, Ewa milknie na chwilę. Po kilku sekundach zdradza, że mimo upływu 13 lat, wciąż doskonale pamięta pierwszy dzień w placówce.

- Tata odebrał mnie z dworca i zabrał do domu. Weszłam do środka i poczułam zapach alkoholu, który do dziś wywołuje u mnie dreszcze. Matka od razu zabrała mi pieniądze, które dostałam od cioci. Następnego dnia wraz z ojcem odwieźli mnie do domu dziecka. Oboje byli wciąż pijani - opowiada.

- Nie było żadnego pożegnania. Nie przywitali się też z moim rodzeństwem. Porozmawiali z wychowawcami i mnie tam zostawili - dodaje.

Dom dziecka znajdował się w lesie. Ewa pamięta ogromne budynki i przestrzeń z huśtawkami i zjeżdżalniami. Wokół biegały dzieci.

Wychowawczyni zaprowadziła Ewę do dyrektorki, która poinformowała ją, że od teraz będzie mieszkać w domu dziecka. Dostała lalkę, Agatkę.

- Pamiętam, że pomyślałam: "Nie dość, że muszę się zaopiekować malutką siostrą, to jeszcze teraz lalką" - wspomina ze śmiechem.

Taka myśl u 10-latki może dziwić, ale Ewa od najmłodszych lat była dla młodszej o prawie 10 lat Leny jak mama. Dziewczynka tak się zresztą do niej często zwracała. Prawdziwa matka szybko zniknęła z jej życia.

Dni mijały, a Ewa rozmyślała, ile czasu spędzi jeszcze w placówce. Nadzieję na wyjście rozpalali w niej rodzice, którzy wciąż obiecywali, że przestaną pić i wkrótce zabiorą dzieci do domu. Co dwa tygodnie przyjeżdżali w odwiedziny, przywozili słodycze.

- To były specyficzne wizyty. Nie czułam, by się angażowali, zwłaszcza matka. Mało ją interesowało, co u nas, raczej mówiła o sobie - podkreśla.

- Powinni byli zabrać im wtedy prawa rodzicielskie. Mielibyśmy wtedy szansę na adopcję - mówi smutno. - Teraz nie wierzę już w resocjalizację, ale wtedy, jako mała dziewczynka, naiwnie wierzyłam, że rodzice się zmienią - dodaje.

Po trzech latach ojciec Ewy trafił do więzienia za pobicie. To nie była jego pierwsza ani ostatnia odsiadka. Zawsze był skłonny do przemocy - jeszcze z pobytu w domu rodzinnym Ewa pamięta, jak znęcał się nad jej matką. Raz pobił też jej małego brata Tymka. Po latach chłopiec musiał mieć przez to wykonaną operację słuchu.

- Odwiedzaliśmy go w więzieniu. Pisał nam listy zza krat. Potem okazało się, że miały one pomóc mu uzyskać przepustkę, a nasze wizyty traktował jako formę rozrywki - mówi Ewa.

Siłą rzeczy odwiedziny taty w domu dziecka się skończyły. Matka Ewy znalazła sobie nowego partnera. Odwiedzała dzieci w placówce do czasu, aż w 2015 roku odebrano jej prawa rodzicielskie. Nie rokowała poprawy.

Wtedy stało się jasne, że dom dziecka będzie dla Ewy i jej rodzeństwa jedyną przystanią. Nie było już szans na powrót do domu. Ewa wspomina, że wychowywała się w 30-osobowej grupie dzieci. Starsze dziewczyny, w tym ona, pomagały w opiece nad maluchami. Miała więc pod opieką małą Lenę i inne porzucone dzieci. Myła je, przytulała. Jak mama, choć była wtedy nastolatką.

W tym czasie dzieci z domu dziecka miały możliwość kilkutygodniowego wyjazdu do polskich rodzin w Chicago, które na ten czas przygarniały je do siebie. Do jednej z nich na wakacje trafiła najmłodsza w trójki rodzeństwa Lena.

Rodzina z USA wielokrotnie starała się o adopcję dziewczynki. Procedury były długie i żmudne, ale udało się: niespełna 14-letnia już wtedy Lena zamieszkała w Chicago. Nie była z tego zadowolona, wolała zostać z siostrą, ale musiała zaakceptować nową sytuację.

- Żegnałyśmy się w dniu mojej obrony pracy licencjackiej. Wszyscy płakaliśmy: i ja, i ona, i jej nowa rodzina. Potem Lena pojechała do Warszawy, a stamtąd wyleciała do Stanów - wspomina Ewa.

Wyprowadzka z domu dziecka z młodszym bratem

Ewa została w Polsce, ale tęskniła za siostrą. Mimo tego, że była już pełnoletnia, wciąż pozostawała wychowanką domu dziecka. Nie musiała opuszczać murów placówki, bo nadal studiowała. Bardzo chciała odwiedzić Lenę i upewnić się, czy dziewczynka trafiła do dobrej rodziny. Zdecydowała się na lot do USA.

- Zanim wróciłam do Polski, dostałam sms, że wyjeżdżając, złamałam regulamin placówki i muszę się wyprowadzić. Liczyłam się z tym, ale bałam się, że zabronią mi jechać, jak zapytam. Po powrocie dostałam tylko trzy dni na usamodzielnienie się - opowiada.

Ewa nie bała się o siebie, lecz o młodszego 19-letniego brata, Tymka.

- Pani dyrektor uznała, że mój brat też powinien się usamodzielnić, bo dobrze mu zrobi wrzucenie na głęboką wodę… Z dnia na dzień okazało się więc, że musimy się wyprowadzić. To mnie dobiło. Musiałam mu szybko znaleźć mieszkanie - mówi.

- Weszłam do pokoju, gdzie Tymek miał przygotowaną wyprawkę. To były używane od 12 lat talerze i kubki, stara pościel, za małe ciuchy, z których wiele nie było nawet jego… Powiedziałam, by tego nie brał, bo to wstyd. Jak wyszliśmy z domu dziecka, nikt nas nie żegnał - wspomina z żalem.

Ewa pomieszkiwała wtedy w internacie, miała też chłopaka, który pomógł jej stanąć na nogi. Najbardziej martwiła się o brata. Gdzie będzie mieszkał? Z czego ma żyć?

Tymkowi udało się wynająć pokój. Ewa pomogła mu zorganizować zakupy. Wkrótce zatrudnił się w okolicznej Żabce jako kasjer.

- Pieniądze dostaliśmy po około dwóch tygodniach od opuszczenia placówki. Przez ten czas nikt się nie martwił, że nie mamy pieniędzy. Uznano, że mamy sobie radzić sami - mówi.

- Na start dostałam z PCPR 4 tys. zł, z czego połowa ma być przeznaczona na zagospodarowanie. Kupiłam więc za to szafę. Brat dostał więcej, bo kwalifikował się wcześniej do 500+, dostał więc w sumie ok. 8 tys. zł. Przy obecnych cenach to jednak bardzo mało - dodaje.

18-latki w pieczy muszą sobie zaplanować całe życie

Ewa wspomina, że w trudnych chwilach zawiedli ją wszyscy dorośli, których znała z domu dziecka. Nawet wychowawczyni, która miała być jej opiekunem usamodzielniania, przestała jej pomagać. To niestety częsty scenariusz.

Formalnie usamodzielniająca się młodzież ma być gotowa do podjęcia życia na własną rękę: jeszcze w domu dziecka sporządza plan usamodzielnienia i wybiera opiekuna, który ma pomagać w tym procesie. To jednak tylko teoria.

- Dziecko wraz z opiekunem udaje się do dyrektora placówki i przedstawia mu swój plan na życie, a ten decyduje, czy go akceptuje. To jest śmieszne. Jak 18-latek ma sobie zaplanować życie? - pyta Domańska.

- Tworzy się nic nieznaczące świstki papieru, w niektórych miejscach kilka godzin przed opuszczeniem przez dziecko placówki. Tylko po to, by w papierach się wszystko zgadzało - dodaje Jojczyk.

Jego zdaniem duże problemy generuje wybór opiekuna usamodzielnienia.

- Często nie mają kogo wybrać. Czasem to jest wychowawca, a czasem wpisują 18-letniego kolegę albo wujka. To są osoby tylko na papierze, nieprzygotowane do pełnienia tej funkcji. Nie mają kompetencji, nie są przez nikogo kontrolowane - ubolewa Jojczyk.

- Znam chłopaka, którego opiekunem został młody przedsiębiorca. Znali się od kilku lat, mężczyzna pomógł mu w znalezieniu mieszkania i pracy. W pewnym momencie opiekun wyjechał na wakacje, a jak wrócił, przekonał się, że ten chłopak go okradł. Dlaczego nie wyszło, skoro chłopak mógł żyć jak pączek w maśle? Moim zdaniem wynika to z braku współpracy pomiędzy placówką, PCPR i opiekunem, który został sam z problemem. Nie wiedział, jak mu pomóc, bo nie miał kompetencji - wyjaśnia.

Jojczyk proponuje wprowadzenie nowego zawodu asystenta usamodzielnienia, który będzie za swoją pracę otrzymywać wynagrodzenie i będzie mógł realnie wspierać dzieci w drodze do dorosłości.

- To nie może być przypadkowa osoba, ale ekspert, który ma kompetencje i umiejętności, by przez 2-3 lata po wyjściu dziecka z placówki mu pomagać - wyjaśnia.

System wymaga znaczących zmian

Zdaniem prezesa FDI zanim dziecko opuści placówkę wychowawczą, dom dziecka, lokalny PCPR i organizacje pozarządowe powinny współpracować i przekazywać sobie informacje związane z tym, jaki podopieczny będzie się wkrótce usamodzielniał i czego potrzebuje. Konieczne jest też zwiększenie liczby mieszkań treningowych, by dzieci nie trafiały na ulicę.

- Taka młodzież potrzebuje aktywizacji zawodowej. Nagle trzeba takiej osobie znaleźć pracę, ale i zapewnić terapię u psychologa, bo takie młode osoby wpadają w stany depresyjne. Jeśli się im nie pomoże, mogą wpaść w uzależnienia. Mamy podopiecznego, który nie umie sobie poradzić po wyjściu z domu dziecka. Ma już 35 lat i odkąd musiał się usamodzielnić, popadał w konflikty z prawem, zadłużał się - opowiada Domańska.

- Dzieci, które trafiają do domów dziecka, to często 7-8-latki w pampersach, które nie mówią, nie wiedzą, co to szczoteczka do zębów, mają ogromne opóźnienia rozwojowe. Nie potrafią wykonać wokół siebie podstawowych rzeczy, bo nikt ich tego nie uczył. Niektóre myślą, że bułki w sklepie kupuje się już przekrojone, bo tylko w takiej formie dostają je w placówce. Jak więc możemy wymagać, by dziecko, które nauczyło się myć zęby w wieku 10 lat, w wieku 18 będzie żyło samodzielnie? To jest abstrakcja - dodaje.

- W świetle prawa 18-latkowie opuszczający domy dziecka to dorośli, ale z perspektywy ich psychiki - to nadal są dzieci. Według danych Eurostatu średnia wieku usamodzielnienia się młodego człowieka w Polsce to 29 lat. My natomiast oczekujemy, że dziecko z licznymi traumami wynikającymi m.in. doświadczenia przemocy psychicznej, fizycznej czy seksualnej, po latach spędzonych w trudnych realiach instytucjonalnej pieczy zastępczej, po 18. urodzinach nagle będzie umiało podejmować dojrzałe decyzje i z radością zacznie samodzielne życie. A ten moment przejścia to jedna z najtragiczniejszych chwil w ich życiu - podkreśla Jojczyk.

Ewa studiuje i pracuje. Mieszka z chłopakiem. Aby poradzić sobie z przeszłością, rozpoczęła terapię. Wciąż dogląda brata, który zarabia, jeżdżąc taksówką.

Raz do roku jeździ z chłopakiem do Stanów, odwiedzić młodszą siostrę. Na co dzień regularnie rozmawia z Leną przez kamerkę. Dziewczyna od dwóch lat mieszka z nową rodziną. Przyzwyczaiła się, choć, jak jej rodzice adopcyjni przekazali Ewie, często zamyka się sama w pokoju.

Gdy pytam o kontakt z rodzicami po latach, Ewa milknie i zaczyna płakać. Przez dłuższy czas nie może wydobyć z siebie słowa. W końcu mówi, że matka wyszła za mąż i ma kolejne dziecko. Córkę.

- Z matką nigdy nie miałam normalnej relacji. Pamiętam, jak raz przyjechała mnie odwiedzić w domu dziecka. Miałam wtedy 13 lat. Weszła do pokoju i powiedziała od progu: "O rany, jaka ty jesteś gruba!". Bardziej pamiętam, jak biła mnie po twarzy, niż przytulała - mówi.

- Ojciec znów jest w więzieniu. Ostatni raz przypadkowo spotkaliśmy się w autobusie. Usiadłam naprzeciwko niego. Milczałam. Zapytał, czy to ja. Nie był pewien. Potwierdziłam. Zaczął się tłumaczyć, dlaczego się z nami nie kontaktował. Przepraszał. Odparłam, że jakby chciał, to by się odezwał. Zapytał jeszcze, czy odnowimy kontakt. Odmówiłam. Powiedziałam mu: "To był twój wybór, że nie chciałeś mieć z nami relacji. Teraz jestem już dorosła i też wybieram, że nie chcę mieć z tobą kontaktu". I wysiadłam - opowiada.

Jakiś czas potem widziała go jeszcze któregoś dnia, jak zataczał się na ulicy.

- Najtrudniejsze w czasie usamodzielnienia się był brak poczucia własnej tożsamości. Dzieci wychowywane w biologicznych rodzinach ją mają, wiedzą, że zawsze mogą wrócić do rodzinnego domu. Ja tego nie mam - płacze. - Piecza zastępcza to betonowa matka. Jesteśmy w niej zaopiekowani na podstawowym poziomie: mamy gdzie spać, co jeść. Brakuje nam jednak rodzinnego ciepła.

Zmian, dofinansowania i wsparcia potrzebują także wychowawcy w domach dziecka oraz rodziny zastępcze, ponieważ warunki, w których funkcjonują obecnie, szybko prowadzą do wypalenia zawodowego. Efektem jest niedostateczne wspieranie podopiecznych.

- Potrzebujemy gruntownej zmiany, tak aby ludzie i osoby, które na co dzień znajdowały się w życiu Sandry i Ewy, mogły w sposób skuteczny i profesjonalny być dla nich oparciem, a nie obiektem ich żalu i gniewu. Potrzebujemy z uważnością wsłuchać się również w ich głos - zaznacza Jojczyk.

Ciężarna Sandra, z braku innych możliwości, wróciła mieszkać do teścia alkoholika. Wyszła za swojego partnera, urodziła córeczkę. Dziewczynka nie jest przy niej. Zdaniem Sandry zawiniła pracownica MOPS, która źle oceniła warunki mieszkaniowe rodziny.

Małżeństwo mieszka już na swoim, w wynajmowanym mieszkaniu. Sandra szuka pracy i próbuje odzyskać córkę. Mała niedawno skończyła roczek.

- Moje największe marzenie, to by czuć się bezpiecznie w tym świecie. Tworzyć rodzinę, której dotąd nie miałam. By moje dzieci nie przeżywały tego, co ja. I żeby ktoś pomógł dzieciakom wychodzącym z domu dziecka, bo obiecuje się im pomoc, a kończą jako bezdomni - płacze Sandra. - Wychowawcy pytają z powątpiewaniem: "Ciekawe kim ty będziesz w przyszłości?". A kim możemy być, skoro nikt nam tego nie pokazuje?

Marta Słupska, dziennikarka Wirtualnej Polski

Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl

Źródła

  1. Raport GUS "Piecza zastępcza w 2023 roku"
  2. Raport NIK "Udzielanie pomocy na usamodzielnienie wychowankom placówek opiekuńczo-wychowawczych oraz rodzinnych form pieczy zastępczej", 2023
Źródło artykułu: WP Parenting
Wybrane dla Ciebie
Odkryli jedną z możliwych przyczyn poronień. Naukowcy wskazali na rolę metabolizmu
Odkryli jedną z możliwych przyczyn poronień. Naukowcy wskazali na rolę metabolizmu
Gorączka bez objawów? Eksperci tłumaczą, co może się za tym kryć
Gorączka bez objawów? Eksperci tłumaczą, co może się za tym kryć
Kobiety w patowej sytuacji. Odstawienie tych leków przed ciążą zwiększa ryzyko tycia
Kobiety w patowej sytuacji. Odstawienie tych leków przed ciążą zwiększa ryzyko tycia
Emoji jako wołanie o pomoc. KidsAlert ujawnia ukryty język dzieci w internecie
Emoji jako wołanie o pomoc. KidsAlert ujawnia ukryty język dzieci w internecie
Dwulatek po hipotermii wrócił do zdrowia. "Cud zespołowej pracy"
Dwulatek po hipotermii wrócił do zdrowia. "Cud zespołowej pracy"
Przełomowe wytyczne dotyczące cukrzycy w ciąży. 27 kluczowych rekomendacji WHO
Przełomowe wytyczne dotyczące cukrzycy w ciąży. 27 kluczowych rekomendacji WHO
Dwa produkty dla dzieci wycofane z dużych sieciówek. Stanowią realne zagrożenie
Dwa produkty dla dzieci wycofane z dużych sieciówek. Stanowią realne zagrożenie
Liczba dzieci z nadciśnieniem się podwoiła. Eksperci alarmują
Liczba dzieci z nadciśnieniem się podwoiła. Eksperci alarmują
Barwniki w żywności zagrażają zdrowiu dzieci. Naukowcy alarmują o skali problemu
Barwniki w żywności zagrażają zdrowiu dzieci. Naukowcy alarmują o skali problemu
Oglądanie TV a późniejsze objawy ADHD. Brytyjczycy doszli do ciekawych wniosków
Oglądanie TV a późniejsze objawy ADHD. Brytyjczycy doszli do ciekawych wniosków
Finlandia uczy tego już przedszkolaków. Dlaczego Polska powinna wziąć z niej przykład?
Finlandia uczy tego już przedszkolaków. Dlaczego Polska powinna wziąć z niej przykład?
Autyzm a COVID-19. Naukowcy odkryli powiązanie, wyniki są niepokojące
Autyzm a COVID-19. Naukowcy odkryli powiązanie, wyniki są niepokojące