Znika ostatnia porodówka w Bieszczadach. Do najbliższej ciężarne będą miały godzinę drogi
Ostatnia porodówka w Bieszczadach przestanie działać 1 lipca. Oddział w Lesku zostanie zamknięty, a przyszłe matki zostaną bez lokalnego wsparcia. Do najbliższych szpitali będą mieć kilkadziesiąt kilometrów drogi.
W tym artykule:
Dramatyczna sytuacja szpitala w Lesku
Szpital Powiatowy w Lesku od lat zmaga się z rosnącym zadłużeniem, które dziś przekracza 110 mln zł. Spłata zobowiązań, szczególnie tych zaciągniętych w parabankach, okazała się niemożliwa bez systemowej pomocy. Placówka działa w oparciu o układ z wierzycielami, ale mimo to brakuje środków na podstawowe potrzeby, tj. leki, wynagrodzenia czy bieżące utrzymanie. Dyrektorka szpitala, Małgorzata Bryndza, w rozmowie z Rynkiem Zdrowia podkreśliła, że sytuacja jest skrajnie trudna, a likwidacja oddziału ginekologiczno-położniczego to konieczność, by ograniczyć straty.
Oddział w Lesku w 2024 roku przyjął 197 porodów, a do końca maja 2025 – zaledwie 56. Tymczasem eksperci wskazują, że minimalna liczba porodów pozwalająca na bezpieczne i ekonomiczne funkcjonowanie porodówki to 400 rocznie. Tym samym oddział generuje ogromne straty: tylko w 2024 roku było to 5,8 mln zł. Co więcej, na oddziale noworodków brakuje specjalistów neonatologii – są jedynie pediatrzy.
Konsekwencje dla mieszkanek Bieszczad
Likwidacja porodówki w Lesku to nie tylko problem lokalny – to kwestia dostępu do podstawowej opieki zdrowotnej dla mieszkanek całego regionu. Już dziś wiele kobiet z powiatu bieszczadzkiego musi pokonywać kilkadziesiąt kilometrów, by dotrzeć do Leska. Po zamknięciu oddziału najbliższym miejscem porodów będzie Brzozów, oddalony o 62 km od Ustrzyk Dolnych, co w zimowych warunkach może stanowić problem i realne zagrożenie dla bezpieczeństwa ciężarnej i dziecka. MZ podkreśla, że porody pacjentek z regionu mają być zabezpieczone przez szpitale w Przemyślu, Krośnie czy Jaśle – ale czas dojazdu do nich to ponad godzina.
"Nie wyobrażam sobie życia bez dzieci". Zapytaliśmy Polki, jak to jest być matką
Mimo że Ministerstwo Zdrowia nie zakazuje samorządom utrzymywania nierentownych oddziałów, jednocześnie nie oferuje skutecznego wsparcia finansowego. Propozycja pilotażu konsolidacji szpitali bieszczadzkich (Lesko, Sanok, Ustrzyki Dolne), która mogła uratować porodówkę, została odrzucona. Nie będzie też żadnych środków z rezerwy wojewody.
Brak strategii i rosnący kryzys
Sytuacja w Lesku to przykład szerszego problemu – braku całościowego planu dla porodówek w Polsce. Choć Ministerstwo Zdrowia przedstawiało projekt ustawy reformującej szpitalnictwo, w kolejnych wersjach zniknęły zapisy dotyczące oddziałów położniczych.
Tymczasem niska dzietność i finansowy systemu opieki zdrowotnej sprawiają, że coraz więcej porodówek staje się nierentownych i trafia na listę do likwidacji. Eksperci wskazują również, że jednym z głównych powodów jest brak lekarzy, którzy chcieliby przystać na warunki finansowe proponowane przez szpitale. – Kilkuset złotych za godzinę dyżuru nie udźwignie żaden szpital – mówił Marek Wójcik ze Związku Miast Polskich.
Z kolei specjalista ginekologii i prezes Okręgowej Izby Lekarskiej w Szczecinie Michał Bulsa zauważał, że wielu specjalistów wybiera pracę w prywatnych poradniach lub placówkach realizujących kontrakty z NFZ z uwagi na niższe ryzyko pozwów w wyniku zdarzeń niepożądanych. – Strach przed odpowiedzialnością cywilno-karną jest tym większy, że w szpitalu powiatowym zabezpieczenie jest dużo gorsze niż w specjalistycznym – mówił dr Bulsa.
Aleksandra Zaborowska, dziennikarka Wirtualnej Polski
Źródła
- Rynek Zdrowia