"To jest skandal". Stanął w obronie dziecka, a policjanci ukarali go mandatem
Gdy 24-latek z Olsztyna zdecydował się wezwać patrol policji do awanturującej się za ścianą rodziny z kilkuletnim dzieckiem, nie przypuszczał, że skończy się to dla niego mandatem w wysokości 500 zł. - To jest skandal - komentuje dla WP Parenting Kinga Szostko, prezes Fundacji Prospołeczna.org.
W tym artykule:
Krzyki, przekleństwa i przemoc za ścianą
Sześcioletni chłopiec z Kamiennej Góry był przez wiele miesięcy, a może nawet lat maltretowany przez swojego ojczyma. Mężczyzna bił go, wykręcał ręce, kopał, wyzywał i groził śmiercią. Gehenna dziecka mogłaby trwać dużo dłużej, ale ojczym sprzedał telefon, a wcześniej nie wyczyścił z niego filmików, na których dokumentował to, co robił pasierbowi.
Dlaczego nikt wcześniej nie zgłosił sprawy na policję? Czy to możliwe, że sąsiedzi zza ściany nic nie słyszeli?
"Oczywiście 'jakieś sygnały' znęcania się były, natomiast opieka społeczna nie była w stanie ustalić wśród sąsiadów stanu faktycznego, bo nikt nie zdecydował się na mówienie. Od tej sprawy minęło pięć lat (…), a nie ma miesiąca, byśmy nie usłyszeli o kolejnych, podobnych przypadkach dzieci katowanych we własnych domach" - pisze na Instagramie Kinga Szostko z Fundacji Prospołeczna.org.
Przemoc w rodzinie - poruszająca historia tragicznego dzieciństwa
Niestety, jak się okazuje, stawanie w obronie słabszych i reagowanie na krzywdę dzieci może mieć nieoczekiwanie przykre konsekwencje. Szostko, która często nagłaśnia sprawy związane z maltretowaniem dzieci, wspomniała w swoim wpisie o jednej ze swoich obserwatorek, której dorosły syn dostał mandat za - jak orzekli mundurowi - bezzasadne wezwanie patrolu. Mężczyzna wezwał policję, ponieważ usłyszał za ścianą niepokojące odgłosy domowej awantury.
WP Parenting skontaktowało się z obserwatorką Szostko. Alicja zrelacjonowała nam, że na początku stycznia jej 24-letni syn Mikołaj (imiona zmienione) odwiedził w Olsztynie swojego ojca. Wtedy usłyszał krzyki i wyzwiska dobiegające z mieszkania poniżej, gdzie mieszkają rodzice z około ośmioletnią córką.
- Było słychać przekleństwa, wrzaski i płacz dziecka. Syn słyszał, jak ojciec tej dziewczynki wrzeszczał: "Zaraz ci przyp…!". Zszedł na dół i zapukał do tego mieszkania. Otworzył mu rozeźlony mężczyzna. Syn zapytał, czy wszystko w porządku, na co usłyszał: "A co cię to, k…, obchodzi?" - opowiada nasza rozmówczyni.
Po jego interwencji awantura w mieszkaniu nieco przycichła, nadal słychać było jednak płacz dziewczynki.
- To go zaniepokoiło, bo uznał, że ci rodzice wyładowują się po cichu na dziecku - mówi Alicja.
Mikołaj zadzwonił na policję, a radiowóz przyjechał na sygnale.
- Syn mówił, że zrobili to tak głośno, że cały blok słyszał, że policja przyjechała. Weszli na klatkę. W tym czasie awantura za ścianą przycichła. Nie wiemy, czy w ogóle otworzyli drzwi mundurowym, ale policjanci zapukali do sąsiadów obok, którzy powiedzieli, że… nie słyszeli żadnych hałasów - mówi mama Mikołaja.
- Skończyło się na tym, że policjanci wlepili synowi mandat 500 zł za "bezzasadne wezwanie". Syn odmówił jego przyjęcia - dodaje.
Oprawcę wyprowadzono w kajdankach
To jednak nie był koniec tej historii. Kolejnego dnia Mikołaj znowu usłyszał krzyki dobiegające z mieszkania sąsiadów. Ponownie wezwał policję, jednak tym razem, zapobiegawczo, nagrał awanturę za pomocą telefonu.
- Podszedł pod mieszkanie, pokazał na nagraniu jego numer i zarejestrował hałas dobiegający ze środka. Nie słychać było poszczególnych słów, jednak awantura była bardzo głośna: Mikołaj słyszał wrzaski, rzucanie różnymi przedmiotami, a nawet dźwięki przypominające uderzenia otwartą dłonią w twarz - relacjonuje kobieta.
Tym razem policjanci podjechali pod blok bezszelestnie. Mieli okazję usłyszeć, co działo się w mieszkaniu.
- Chwilę później syn zobaczył przez okno, jak ten mężczyzna jest wyprowadzany na zewnątrz w kajdankach. Ucieszył się, ale radość trwała krótko. Po kilku godzinach znów usłyszał tego pana za ścianą - mówi Alicja.
Kobieta wraz z synem zgłosiła awanturującą się rodzinę do Miejskiego Ośrodka Pomocy Społecznej.
- Jesteśmy w kontakcie z pracownicą MOPS. Obiecali, że przyjrzą się tej rodzinie. To wszystko, co mogliśmy zrobić - mówi.
Mikołaj dowiedział się od ojca, że awantury za ścianą wybuchają regularnie od około roku. Do tej pory nikt z sąsiadów nie zareagował.
- Był w szoku, że tyle ludzi mieszka dookoła i nikt przez tyle miesięcy nie zareagował. To straszne. Najwidoczniej wszyscy boją się tego mężczyzny i chowają głowę w piasek. Przykre jest jednak to, że syn jako jedyny coś zrobił, wezwał policję i jeszcze będzie przez to przesłuchiwany. W dodatku funkcjonariusze, gdy wypisywali mu mandat, sugerowali, że być może słyszał zwykłą sąsiedzką kłótnię, że "przecież dzieci czasem płaczą", a "garnek może spaść ze stołu i narobić hałasu" - mówi Alicja.
- Ja mam szóstkę dzieci, wiem, że w domu może być głośno i nikt mi nie wmówi, że dziecko, które płacze za ścianą, bo rodzice stosują wobec niego przemoc, płacze tak, jak maluch, który się np. uderzy i chwilę popłacze - dodaje.
Policja: "Mamy związane ręce"
O komentarz w tej sprawie poprosiliśmy asp. szt. Aleksandrę Laskowską z Biura Komunikacji Społecznej Komendy Głównej Policji. Ekspertka potwierdziła, że za bezzasadne wezwanie mundurowych grozi mandat nawet do 1500 zł. O jego wysokości każdorazowo decydują policjanci, oceniając sytuację na miejscu.
- Bezpodstawne wezwanie policji jest karane mandatem. Według art. 66 Kodeksu wykroczeń "Kto, chcąc wywołać niepotrzebną czynność, fałszywą informacją lub w inny sposób wprowadza w błąd instytucję użyteczności publicznej albo organ ochrony bezpieczeństwa, porządku publicznego lub zdrowia, podlega karze aresztu, ograniczenia wolności albo grzywny do 1500 zł". Każda sytuacja jest oceniana indywidualnie przez znajdujących się na miejscu interwencji policjantów - podkreśliła w rozmowie z WP Parenting asp. szt. Laskowska.
- Niemniej jednak pamiętać należy, że karane jest celowe działanie mające wywołać niepotrzebną czynność (w tym przypadku interwencję). Osoba, na którą zostaje nałożony mandat, może odmówić jego przyjęcia. W takiej sytuacji policjanci skierują wniosek do sądu i to sąd rozpatrzy sprawę. Ważne jest, aby nie bać się zgłaszać zachowań budzących naszą obawę o życie i zdrowie innych osób. Niejednokrotnie takie telefony ratują życie i dają odwagę do podjęcia działania osobie doświadczającej przemocy - dodaje.
Sytuacje podobne do tej, w której próbował interweniować Mikołaj, syn Alicji, nie są przy tym rzadkością.
- Bardzo często jest tak, że gdy słychać, że policja przyjeżdża, agresorzy przerywają awantury za ścianą i cichną, bo wiedzą, czym może się to dla nich skończyć. Bardzo często też osoby postronne są przez nie zastraszone i nie decydują się składać zeznań. Wielu sąsiadów nie chce ingerować w to, co się dzieje za ścianą, wolą powiedzieć, że nic nie słyszeli, nic nie widzieli. Takie sytuacje są bardzo częste a my, policjanci, jeśli sami nie słyszymy, że doszło do awantury, nie możemy zareagować. Dzwonimy do drzwi, jest cisza, nikt nie otwiera. Mamy związane ręce, bo nie mamy podstaw, by siłowo wejść do mieszkania - dodaje policjantka.
"Na co my czekamy, na kolejnego Kamilka?"
Kinga Szostko regularnie otrzymuje wiadomości od obserwujących, którzy zdecydowali się wezwać policję do sąsiadów, a w efekcie byli za to obciążani mandatami.
- Odezwała się do mnie mama Mikołaja i opisała, co go spotkało. W pierwszej chwili pomyślałam, że to nie do wiary, że to jakiś żart. Gdy upubliczniłam tę historię, zalała mnie fala wiadomości od ludzi: dostałam kilkadziesiąt podobnych relacji od osób, które też dostały takie mandaty. Co straszne, piszą, że po tym, co je spotkało, nie będą już reagować w przyszłości - mówi Szostko w rozmowie z WP Parenting.
- To jest patologia polskiego systemu. Jak można uwrażliwiać, prosić społeczeństwo: "reagujcie, gdy słyszycie płaczące za ścianą dziecko”, uczyć, że lepiej wezwać służby o jeden raz za dużo niż o jeden raz za mało, bo tak często dochodzi do śmierci maltretowanych dzieci, a kiedy już ktoś reaguje, wlepiać mu mandat? To jest kompletne nieporozumienie. Od 10 lat zajmuję się działalnością prospołeczną, ale takie sprawy wciąż mnie bulwersują. To na co my czekamy, na kolejnego Kamilka? Ponownie ci, którzy powinni ponieść konsekwencje, będą puszczeni wolno? - pyta.
Ekspertka zwraca uwagę na to, że Mikołaj, który jako jedyny zaalarmował policję o przemocy za ścianą, stał się ofiarą całej sytuacji i będzie się jeszcze musiał mierzyć z wymiarem sprawiedliwości.
- Chłopak zareagował prawidłowo, wykazał się empatią. Nie potrafił jednak udowodnić tego, co słyszał. W efekcie dostał mandat i sprawa trafi do sądu, bo nie ma procedury wycofania mandatu, chociaż ostatecznie wiemy już, że wezwanie policji było zasadne. To jest skandal - podkreśla Szostko.
Co więc zrobić, by, będąc świadkiem podobnej historii, działać efektywnie?
- Jedyne, co mogę poradzić osobom, które będą w podobnej sytuacji, to zanim wezwą policję, by wcześniej przygotowały sobie materiał dowodowy, np. nagrały to, co dzieje. Bo niestety okazuje się, że ten wyedukowany, empatyczny obywatel, który zgłasza przemoc na policję, jest na szarym końcu i to on jest zazwyczaj poszkodowany - kończy smutno Szostko.
Asp. szt. Aleksandra Laskowska też radzi zgromadzić dowody przed wezwaniem policji.
- Najlepiej jest nagrać to, co dzieje się za ścianą. Innej możliwości nie ma. Jeśli nie umiemy udowodnić, że doszło do awantury, zgłoszenie może zostać potraktowane jako bezpodstawne. W swojej pracy zawodowej spotykałam się z sytuacjami, gdy takie nagrania były potem dowodem w sprawie. Szczególnie że ofiary przemocy nie zawsze chcą mówić o niej głośno i często unikają pójścia na policję. Takie nagranie zarejestrowane przez odważnego sąsiada jest materiałem dowodowym wskazującym na winę sprawcy - podkreśla policjantka.
Marta Słupska, dziennikarka Wirtualnej Polski
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl