Zamykane oddziały położnicze w Polsce. Brakuje lekarzy i rodzących
Z roku na rok zmniejsza się liczba porodów, brakuje też lekarzy, którzy by je mogli przyjąć. Sześć oddziałów położniczych zostało zamkniętych na stałe w 2024 roku, w do lutego br. kolejne trzy. Od 2017 roku zniknęły już 22 porodówki. Problem dotyczy m.in. Mazowsza, Warmii i Mazur, Śląska oraz Podkarpacia.
W tym artykule:
Zbyt niska liczba porodów pogłębia problem
Zamykane oddziały położnicze to problem, który wymaga pilnych działań. Brak lekarzy i spadająca liczba porodów to wyzwania, z którymi musi zmierzyć się polski system opieki zdrowotnej.
Eksperci wskazują, że głównymi powodami zamykania oddziałów są niska liczba porodów oraz brak lekarzy. Projekt ustawy o restrukturyzacji szpitali zakładał likwidację oddziałów z mniej niż 400 porodami rocznie, jednak wiele z nich zamyka się samoistnie.
Na początku lutego w szpitalu w Nisku na Podkarpaciu ratownicy przywieźli kobietę w ciąży, jednak oddział ginekologiczno-położniczy był zamknięty. Dyrektor szpitala poinformował wojewodę o zamknięciu oddziału, co zostało zaakceptowane przez starostwo powiatowe.
Szok na porodówce. 25-latka urodziła dziewięcioraczki
W szpitalu w Nisku od stycznia do czerwca 2024 r. urodziło się 54 dzieci, choć szpital zaraportował 132 porody. NFZ sfinansował wszystkie zgłoszone porody, płacąc szpitalowi ponad 569 tys. zł.
Brak lekarzy główną przyczyną zamykania porodówek
Eksperci wskazują, że główną przyczyną zamykania oddziałów jest brak lekarzy. Marek Wójcik ze Związku Miast Polskich tłumaczył, że nawet niewielkie zmiany w składzie personelu mogą prowadzić do zamknięcia oddziału. - Jeżeli zatrudniamy trzech położników i jeden zachoruje, a drugi pójdzie na urlop, oddział przestaje działać – wyjaśnił Wójcik.
Szpitale powiatowe nie są w stanie sprostać finansowym wymaganiom lekarzy. - Kilkuset złotych za godzinę dyżuru nie udźwignie żaden szpital – dodał Wójcik. Problemem jest również brak chętnych do pracy w mniej atrakcyjnych lokalizacjach.
Dr Michał Bulsa, ginekolog położnik, zauważa, że wielu specjalistów wybiera pracę w prywatnych poradniach lub placówkach realizujących kontrakty z NFZ. Tam ryzyko zdarzeń niepożądanych i związanych z nimi pozwów jest mniejsze. - Strach przed odpowiedzialnością cywilno-karną jest tym większy, że w szpitalu powiatowym zabezpieczenie jest dużo gorsze niż w specjalistycznym – podkreślił dr Bulsa.
"Dziennik Gazeta Prawna" zwraca uwagę, że ani NFZ, ani Ministerstwo Zdrowia nie prowadzą listy zamykanych oddziałów. Zamknięte porodówki były liczone ręcznie przez dziennikarzy. To pokazuje brak systemowego podejścia do problemu, który dotyka coraz więcej regionów w Polsce.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl