2 z 5"Ja rodzę, Ty prowadź"
Mimo że minęło już kilka dni po terminie, Agnieszka nie spodziewała się, że sprawy potoczą się tak szybko.
Pierwsze bóle pojawiły się, gdy położyła się wieczorem do łóżka, ale długo nie dopuszczała myśli, że to właśnie "to".
Jednak tuż po północy postanowiła obudzić męża. Ten zerwał się na równe nogi i pobiegł odśnieżać samochód, w tym czasie Agnieszka dobierała skarpetki do koloru swetra. Czasu było dużo…
- Wsiadając do samochodu, zastanawiam się, jak wytrzymam ten ból siedząc. To przecież dopiero początek, a już tak boli. Jeszcze jakieś 40 minut drogi, potem formalności na izbie przyjęć - mówi Aga.
Agnieszka zorientowała się, że dawno nie jadła i postanowiła nabrać sił przed porodem. Kiedy gimnastykowała się w samochodzie po przekąskę, odeszły jej wody. A zaraz za nimi przyszedł pierwszy skurcz party.
- Pierwsza myśl: zatrzymujemy się. Po chwili jednak powiedziałam do męża, że ma się nie zatrzymywać, jechać dalej, że już będę przeć, ale żeby się nie przejmował, tylko patrzył na drogę. Dłonią mogłam już wyczuć główkę. Skurcze były jeszcze może trzy i córka wylądowała w moich rękach, a potem na moim swetrze. Płacze, czyli oddycha. Nie mam nic, żeby ją okryć. Tylko chustę, którą miałam na szyi. O Boże, właśnie urodziłam? Nie docierało do mnie. Córka wypadła mi na ręce - opowiada.
Kiedy podjechali do szpitala, mąż Agnieszki poczekał w kolejce i spokojnie oznajmił, że żona właśnie urodziła w samochodzie. Położne pomogły młodej mamie wraz z dzieckiem wydostać się z samochodu.
- Córka jest całkiem zdrowa, była tylko trochę wychłodzona. Ja również wyszłam z porodu bez szwanku, a tapicerkę w samochodzie udało się doprać - dodaje.
Zobacz także: Mąż kolumbijskiej modelki urodził dziecko. Para dzieli się zdjęciami syna