Poród mój publiczny
Te historie mrożą krew w żyłach. Podglądane, nagie, niezauważalne: młode mamy przebywające w szpitalu tuż po porodzie. Intymność? Kobieto, zapomnij!
Naturalny czy na sali operacyjnej – nieważne w jaki sposób rozwiązano ciążę, poród w każdej sytuacji jest dla kobiety ogromnym wyzwaniem. Jej wygląd wówczas niewiele ma wspólnego z atrakcyjnością, a jedyne czego w tym momencie chce to spokój, cisza i odpoczynek. O tym jednak najczęściej może pomarzyć.
- W czasie porodu nie myślałam o wstydzie. Było mi wszystko jedno. Chciałam po prostu urodzić. A potem, kiedy ból rozrywał mnie od środka, wszystko ze mnie leciało, chciałam spać. Ale nie mogłam, bo do dziewczyn z sali przychodziły rodziny "pooglądać" noworodka. Siedzieli i gapili się, jak karmię i nieudolnie wstaję bez majtek i w tej rozpinającej się koszulinie – wspomina Monika z Bydgoszczy.
Zdarzają się jednak i niezapowiedziane wizyty. – Leżałam na sali czteroosobowej. Wszystkie panie wietrzą piersi, jak położne przykazały, a tu nagle do pokoju wchodzi dwóch panów okna wymierzyć – wspomina Iza, mama trzyletniej Basi.
Przeczytaj także:
1. Ku chwale nauki!
Ale nie tylko z ciekawskimi spojrzeniami odwiedzających muszą zmagać się po porodzie kobiety. Wielu z nich w pewnym momencie zaczynają również przeszkadzać studenci kierunków medycznych, którzy w szpitalu odbywają praktyki. Są one konieczne, bo przecież z książek wszystkiego nauczyć się nie da.
- I ja to rozumiem. Muszą gdzieś się uczyć, ale zupełnie nie pojmuję, dlaczego muszą przewinąć się przez wszystkie oddziały. Nikt mnie o zdanie nie pytał. Widziałam ich miny, jak się darłam z bólu. Chciałam mieć z porodu miłe wspomnienia, a czułam się jak na publicznej wystawie – mówi Iga.
Są szpitale, w których każda kobieta z osobna pytana jest o zgodę na obecność studentów w czasie badania czy porodu. Są jednak i takie placówki, gdzie zdanie rodzącej nie jest brane pod uwagę. Co odważniejsze poproszą o wyjście uczniów z sali.
- Ale wtedy usłyszałam, żebym później nie narzekała, że lekarze są niedouczeni. Ja jednak nie miałam ochoty, żeby sześcioro pryszczatych chłopców zaglądało mi w krocze. Wystarczy, że musiałam wędrować po korytarzu w koszuli za pępek i bez żadnego guzika. Żeby zachować trochę godności, ukradłam z biurka pielęgniarek spinacze do papieru i zamotałam je przy piersiach – mówi Iza.
2. Empatia? Tego na studiach nie uczą!
Opowieści młodych matek wydają się czasem przerażające. Wszystkie one jednak mają wspólny mianownik: brak empatii. Można mieć szczęście i trafić na oddział, na którym pracują cudowne położne (a takich z pewnością jest całe mnóstwo!). Czasem jednak ma się pecha i kobieta staje się kolejnym medycznym przypadkiem.
- Na kilkanaście wspaniałych położnych, trafiła się jedna wredna i pozbawiona uczuć. Leżałam po cesarce, nie mogłam się ruszyć, obok przy koleżance siedzi mąż. Przychodzi położna, odkrywa kołdrę, przy tym facecie zmienia zakrwawiony podkład. Nawet nie zdążyłam zareagować – wspomina Monika.
Z kolei Iza wspomina, że leżąc na sali poporodowej szybko nauczyła się, że położne rzadko zamykają za sobą drzwi.
- Ostatecznie zawsze któraś z nas musiała zwlec się z łóżka i je zamknąć. W przeciwnym razie tabuny gości idących po korytarzach w poszukiwaniu odpowiedniej sali mogą podziwiać wietrzące się cycki – mówi.
3. Pogaduszki, pogaduszki…
O rozwodzie, świątecznym jadłospisie i o wypłacie, która jeszcze nie wpłynęła na konto. O tym właśnie zdarza się rozmawiać personelowi medycznemu. Co w tym dziwnego? Niby nic, choć może okoliczności są nieco mało sprzyjające.
- Jak mnie zszywali w trakcie cesarki, lekarz skarżył się drugiemu, że jeszcze przelewu nie dostał, a musi alimenty byłej żonie zapłacić – mówi Agata, która rodziła w jednym z krakowskich szpitali.
Iga z kolei wspomina studentów, którzy obecni byli na sali tuż po porodzie. – Ucięli sobie pogawędkę przy moim kroczu. Opowiadali sobie, jak im się udała ostatnia impreza. Jak tylko położna to usłyszała, zaraz ich wyrzuciła za drzwi.
Nic więc dziwnego, że kobiety jak najszybciej chcą opuścić szpital. To chyba jedyny sposób na zachowanie swojej godności.
- Moim zdaniem cała ta dyskusja nie dotyczy majtek lub ich braku. Chodzi o to, że wiele placówek traktuje rodzące przedmiotowo – jak chodzące inkubatory lub maszyny do wypchnięcia dziecka. Nie liczy się ich intymność, dobre samopoczucie, tylko rutyna położnych i lekarzy. A kobieta to chyba też człowiek? Powinna również czuć sie komfortowo - podsumowuje Iga.