9-latki chciały dorobić, wpadły na nietypowy pomysł. "Potężne obroty"
Istnieją dzieci, które chcąc dorobić do kieszonkowego, nie siedzą z założonymi rękami i nie proszą rodziców o dodatkową gotówkę. Niektóre z ich sposobów są naprawdę ciekawe i świadczą o ogromnej przedsiębiorczości i wytrwałości młodych ludzi. Dowód? Działalność dziewczynek, którą opisał Michał Sadowski.
W tym artykule:
"Mogę się jedynie uczyć"
Michał Sadowski, założyciel Brand24, podcaster i fotograf podzielił się na Facebooku zabawną historią związaną ze swoją dziewięcioletnią córką. Dziewczynka wraz z koleżankami postanowiła zarobić, sprzedając domową lemoniadę.
"Potężne obroty, bo sprzedały już kilkanaście porcji. Bardzo skutecznie zatrzymują wszelkie przejeżdżające samochody widzące billboard, który zrobiły. Przeszedłem się do nich, kupić jedną porcję i zobaczyć ich slogan marketingowy. Musi być dobry, bo konwersja na parkujące auta wysoka. Spodziewałem się, że pisze tam coś w stylu LEMONIADA albo ŚWIEŻA LEMONIADA" - pisze Sadowski.
"Okazuje się, że na billboardzie napisały po prostu STOP. Dziecięcy geniusz nie ma sobie równych. Mogę się jedynie uczyć" - dodaje, publikując krótki filmik z działalności dziewczynek.
Tata pokazuje trudy wychowania dzieci. Ludzie go pokochali
Inne pomysły przedsiębiorczych dzieci
Jego wpis skomentowano już blisko dwieście razy. Co ciekawe, wśród pozostawionych opinii pojawiły się nie tylko gratulacje dla zaradnej córki, ale też historie internautów, którzy wspominają m.in., jak niegdyś sami próbowali dorobić do kieszonkowego i jak robią to obecnie ich dzieci.
Oto wybrane komentarze:
"Syn, gdy był młodszy, chodził po członkach rodziny i pytał, czy nakarmią głodne zwierzę. Większość od razu się zgadzała, a on wyskakiwał ze swoją świnką skarbonką".
"U mnie na osiedlu kwitnie przemysł biżuteryjny. Dziewczyny handlują własnoręcznie robionymi łańcuszkami, bransoletkami. Nikt tego nikomu nie sugerował. Jak widać, już kilkuletnie dzieci mają kreatywność i przedsiębiorczość. Szkoda, że potem biurokracja i ZUS zabija zapał setek tysięcy obywateli".
"Ja za dzieciaka wpadłem z kuzynką na pomysł, że sprzedamy kilka misiów, które nie są mi już potrzebne. Poprosiłem mamę, żeby wyprała mi ich kilka. Następnego dnia zrobiliśmy slogan na kartonie, że sprzedamy misie po dwa złote. (…) Sprzedaliśmy tego dnia 5 pluszaków. Zarobiliśmy 20 złotych, bo ten fajny wujek, którego każdy ma w rodzinie, dał nam więcej pieniędzy. Po sprzedaży czuliśmy się jak najbogatsze osoby na świecie. Chociaż większa satysfakcja była z wpadnięcia na pomysł, aniżeli z samej sprzedaży".
"Córka z koleżanką rok temu sprzedawały lemoniadę w upalne dni pod pocztą, pierwszego dnia miały około 200 zł".
"Ja kiedyś sprzedawałam z koleżanką lemoniadę przed sklepem, bo żadnego innego fajnego punktu nie ma koło naszego domu. Niestety babki spod sklepu nas wyrzuciły, że mamy nierejestrowaną sprzedaż".
"U nas chłopaki pod marketem mieli bransoletki z gumek. Pomimo iż nie kupiłam żadnej (płatność kartą nie wchodziła w grę), powiedziałam im, że bardzo popieram to, co robią, zamiast siedzieć przy konsoli, uczą się przedsiębiorczości".
"Kocham to! Moja córka i jej koleżanka od dwóch lat (odkąd jeździ na obozy sportowe) wystawiają latem swój 'stragan różnorodności' i zbierają na kieszonkowe na ten obóz".
Marta Słupska, dziennikarka Wirtualnej Polski