Opisała, co wydarzyło się na oddziale. "W posiewie krwi - potwór"
Położna Emilia Wagner opisała na Instagramie historię jednego ze swoich malutkich pacjentów. "Minęło sześć lat. Piszę to i łzy lecą mi na klawiaturę. Neonatologia uczy pokory. Intensywna terapia potrafi zmiażdżyć cię w pył" - pisze. Ta historia mrozi krew w żyłach.
W tym artykule:
"To zawsze jest zły znak. Zawsze"
Emilia Wagner jest położną, która prowadzi na Instagramie konto pod nazwą @emilia_polozna. Ekspertka często udziela swoim obserwatorom przydatnych rad dotyczących opieki nad noworodkami i niemowlętami.
Rodzicielstwo to jednak nie tylko wspaniałe chwile. W jednym ze swoich wpisów Wagner opisała poruszającą historię, którą okrasiła szczerymi słowami: "Nie zawsze bycie rodzicem jest piękne. Nie zawsze bycie położną jest piękne", dodając, że nie potrafi przeczytać tej historii na głos, bo "za każdym razem dławią ją łzy".
Położna opowiedziała historię Jasia, który urodził się w 36. tygodniu ciąży poprzez cesarskie cięcie. Maluch trafił na oddział intensywnej terapii noworodka. Miał wkrótce trafić do mamy. Nikt nie przypuszczał, że dojdzie do tragedii.
Poród w prywatnej klinice?
"Był moim pacjentem. Mój dyżur. Noc. Spokój. Godzina 1:00 - monitor zaczyna alarmować. Tachykardia. Serce bije za szybko. Myślę: może się zdenerwował? Może jest głodny? Podchodzę… a on śpi. Coś tu jest nie tak" - opisuje Wagner.
Ekspertka zauważyła, że Jaś ma lodowate rączki, ale rozpaloną główkę. "Noworodek z gorączką? To zawsze jest zły znak. Zawsze" - pisze.
Poprosiła o pomoc starszą koleżankę, wezwano lekarza. Maluszka przebadano, dostał antybiotyki. Wydawało się, że jest z nim lepiej. Jednak to był dopiero początek walki o jego życie. Stan Jasia pogarszał się z godziny na godzinę.
"W posiewie krwi - potwór. Serratia marcescens. Bakteria, która pożera ciało od środka. Jaś nagle stał się pacjentem intensywnym" - czytamy.
"Jego ciało było nabrzmiałe, zdeformowane"
Dziecko dostało silne antybiotyki, leki podtrzymujące funkcje życiowe, noworodka podłączono również pod respirator.
"Przychodzę na dyżur. 7:00 rano. Patrzę na Jasia i czuję, że ściska mnie coś w gardle. To nie był ten sam chłopiec. Miał ważyć 2,9 kg. Ale jego ciało było nabrzmiałe, zdeformowane przez obrzęk. Ważył 4 kg. Ponad kilogram to była sama woda. Tkanki tak napięte, że jego skóra zaczynała pękać" - relacjonuje z bólem położna.
Wagner opisała, jak trudne było dla niej pobieranie badań od cierpiącego noworodka. Ogromnym wzruszeniem napawa także opis matki chłopca, która przez dziesięć godzin uciskała gazik w miejscu wkłucia u synka i "wciąż miała siłę go tulić". Jak wynika z relacji położnej, rodzice Jasia czekali na niego 12 lat, "a teraz patrzyli, jak umiera". W końcu chłopczyk zmarł na ich rękach.
"Minęło sześć lat. Piszę to i łzy lecą mi na klawiaturę. Neonatologia uczy pokory. Intensywna terapia potrafi zmiażdżyć cię w pył. Pokazać ci, że ze śmiercią nie wygrasz. Więc nie pytaj nigdy, kiedy dziecko. Nie masz prawa. Bo może ktoś, komu to pytanie zadasz, trzymał kiedyś w ramionach swoje umierające dziecko. Tak jak rodzice Jasia" - kończy Wagner.
"Mam trzech synów, powinnam mieć 12 dzieci"
W komentarzach obserwatorki położnej podzieliły się swoimi trudnymi historiami związanymi z utratą dziecka. Niektóre z nich wyciskają łzy z oczu.
"Bardzo smutna historia, którą napisało życie, ale może otworzyć komuś oczy i przestanie zadawać te koszmarne pytania o dziecko. Pamiętam, jak straciłam czwartą ciążę w 7. tygodniu i odwiedziła mnie moja siostra. W ramach 'pocieszenia' usłyszałam, że przecież nic się nie stało, mam troje dzieci i powinnam się cieszyć, a mi właśnie wyrwano cząstkę serca".
Mam trzech synów, powinnam mieć 12 dzieci. Nigdy nie zapomnę (po już trzech poronieniach) pytania z rodziny, kiedy w końcu zdecydujemy się na dziecko, no ileż można czekać...".
"Syn Franciszek urodził się w 39 tygodniu ciąży, martwy, przez cc, odklejenie łożyska, krwotok, ledwo przeżyłam... A ludzie są tak bezczelni, że przecież na pewno słaby był, pewnie będzie następne... Stałam się zgorzkniała dla ludzi, przez ich brak empatii otworzyła mi się obrona przez atak, nie lubię ludzi - bo przecież nam się robić dziecka nie chce...".
"Mój pierwszy skomplikowany poród. Ankieta przy przyjęciu na oddział. W drugim kącie inna dziewczyna. Nigdy nie zapomnę tej sytuacji, kiedy położna zapytała ją o liczebność ciąż i porodów. 'Ciąża - szósta. Poród - pierwszy'. Nie miałam odwagi na nią spojrzeć. Tak mi przykro... nigdy nie pytam o ciąże i dzieci".
Marta Słupska, dziennikarka Wirtualnej Polski