10-latka i setki dorosłych mężczyzn w sieci. "Nie sądziła, że będą do niej pisać i zaczepiać ją"
Kinga Szostko, specjalistka zajmująca się ochroną dzieci w internecie, opisała na swoim profilu na Instagramie historię 10-letniej dziewczynki o imieniu V., która prowadziła publiczne konta na TikToku i Instagramie. Relacja, którą zamieściła, rzuca światło na zjawisko coraz bardziej niepokojące i jednocześnie wciąż bagatelizowane - seksualizację dzieci w sieci oraz bierność lub brak świadomości ze strony rodziców.
W tym artykule:
Przerażająca codzienność dziecka w internecie
V. prowadziła transmisje na żywo, podczas których pozowała w sposób wyzywający, wysyłała "buziaki", malowała się, rozbierała przed kamerą.
Z pozoru zwyczajna, dziecięca aktywność, gdyby nie fakt, że wśród obserwatorów dziewczynki 72 proc. stanowili dorośli mężczyzni. Część z nich miała ją zachęcać do określonych zachowań o charakterze seksualnym.
"Przeanalizowałam obserwujących oraz sugestywne treści, bo rozbierała się przed kamerką, malowała, wysyłała buziaczki oraz przyjmowała różne pozycje. Na filmikach słyszałam w tle rodziców, siostrę oraz psa. Szybkie przeklikanie śladów cyfrowych, ustalam profil matki i piszę do niej wiadomość" - relacjonuje Kinga Szostko w swoim wpisie na Instagramie.
Uwodzenie dzieci w internecie. Skala wzrosła w dobie pandemii
Kinga Szostko zdecydowała się na konfrontację i wysłała wiadomość z pytaniami: czy kobieta jest świadoma, co robi jej córka w internecie, kto ją obserwuje i czy zna treści, które udostępnia.
Matka była świadoma, ale nie rozumiała zagrożenia
Odpowiedź, jaką otrzymała, była równie zaskakująca, co smutna. Matka wiedziała, że córka ma konta na TikToku i Instagramie. Pozwalała jej robić transmisje na żywo. Przyznała, że niepokoiło ją czasem zachowanie dziewczynki, jednak uznała je za "niewinne wygłupy" typowe dla wieku. Tłumaczyła, że to efekt wpływu współczesnej kultury internetowej, m.in. popularnego trendu Genzie.
Dopiero rozmowa telefoniczna i konkretne dane przedstawione przez Kingę Szostko sprawiły, że kobieta zrozumiała, jak poważne konsekwencje może mieć jej pozornie niewinna decyzja o pozwoleniu dziecku na aktywność w sieci. Była wstrząśnięta informacją o tym, kim są faktyczni obserwatorzy jej córki i jaką treść konsumują.
"Słyszę, że jest roztrzęsiona. Nie zdawała sobie sprawy, że V. obserwowana jest przez dorosłych mężczyzn. Nie sądziła, że będą do niej pisać i zaczepiać ją w sieci. Teraz dopiero dociera do niej na co pozwoliła i co zrobiła własnemu dziecku wręczając jej smartfona i pozwalając, by sięgali po nią zaburzeni mężczyźni" - dodaje w dalszej części wpisu.
Aktywistka stawia pytanie, które powinno niepokoić każdego rodzica: co jest bardziej przerażające - brak świadomości, czy działanie z premedytacją?
Zgodnie z danymi przytoczonymi przez New York Times i potwierdzonymi przez własne analizy Kingi Szostko dorośli mężczyźni stanowią od 70 do nawet 95 proc. obserwujących publiczne profile dzieci na Instagramie.
Potrzebujemy więcej świadomości
Odpowiedzialność za ten stan rzeczy rozkłada się na kilka obszarów: nieświadomych rodziców, którzy nie rozumieją działania algorytmów i zagrożeń w internecie, ale również na platformy społecznościowe, które wciąż nie potrafią skutecznie chronić najmłodszych użytkowników.
Algorytmy promujące treści seksualizowane, brak realnych weryfikacji wieku czy niewystarczające narzędzia kontroli rodzicielskiej - to wszystko sprzyja przemocy online.
Historia V. nie jest wyjątkiem, lecz elementem dużo szerszego problemu. Dzieci w sieci potrzebują nie tylko cyfrowych filtrów, ale przede wszystkim obecności i zaangażowania dorosłych.
Kinga Szostko podkreśla, że konieczne jest systemowe podejście - edukacja rodziców, większa kontrola ze strony platform i natychmiastowe reagowanie na wszelkie sygnały zagrożenia.
Dominika Najda, dziennikarka Wirtualnej Polski