Zniszczone auto, groźby. Rodzina chorej 5-latki walczy z sąsiadami
Na warszawskim Grochowie rodzice 5-letniej Debory, chorej na nieuleczalny zespół Retta, muszą mierzyć się nie tylko z codziennymi wyzwaniami związanymi z opieką nad dzieckiem, lecz także z brakiem empatii i agresją sąsiedzką. Ich samochód, zaparkowany zgodnie z przepisami na miejscu dla osób z niepełnosprawnościami, został celowo uszkodzony. Policja szuka sprawców.
W tym artykule:
Miejsce potrzebne, ale zajęte
Rodzina Debory korzysta z karty parkingowej uprawniającej do parkowania na tzw. kopertach. Jednak, jak relacjonuje matka dziewczynki, Bogusia Dzedzej, bardzo często miejsce to zajmują osoby nieuprawnione. Rodzice reagują zazwyczaj spokojnie i z humorem, ale nie wszyscy potrafią to przyjąć.
- Zdarzały się sytuacje, że ktoś naruszał miejsce dla niepełnosprawnych. Z reguły takim osobom się wydaje, że jak wjadą nawet na kawałek takiego miejsca to nic się nie stało. Mimo wszystko nam jest wtedy ciężko na nie wjechać i manewrować, nie mówiąc o wyjęciu dziecka z samochodu – powiedziała w rozmowie z tvnwarszawa.pl.
Aby zwrócić uwagę, rodzice czasem zostawiali za wycieraczką kolorową karteczkę z żółwikiem, przypominającą dziecięcą kolorowankę.
Edyta Górniak o przeprowadzce do Krakowa
- Na niej właściciel auta mógł poćwiczyć niewyjeżdżanie za linie – tłumaczyła pani Bogusia.
Konflikt eskalował, gdy w styczniu rodzice Debory znów chcieli zostawić taką karteczkę na nieprzepisowo zaparkowanym aucie. Wówczas z pobliskiego bloku wybiegł sąsiad i zaczął grozić ojcu dziewczynki.
- Wyleciał na nas z wrzaskiem i pięściami, kiedy wyjmowaliśmy dzieci z samochodu. Niepełnosprawną córeczkę sadzaliśmy na wózek, druga mała córka stała obok. Mężczyzna kierował groźby pod adresem mojego męża, gdyby nie dzieci to chyba by go chciał pobić – opowiadała matka dziewczynki.
Nie było możliwości rozmowy. - Nie dało mu się wyjaśnić, że my nikogo nie chcieliśmy zgłaszać, tylko zwrócić uwagę – dodała.
Groźby i wandalizm
Do kulminacji konfliktu doszło w niedzielę 15 czerwca br. Gdy rodzina wracała z mszy świętej, zobaczyli, że ich auto ma spuszczone powietrze ze wszystkich kół. Nie przez przecięcie opon, ale przez celowe usunięcie wentyli.
- Wtedy zauważyliśmy, że nasz samochód stoi na czterech kapciach. Byliśmy w szoku. Zaczęliśmy się przyglądać. Opony nie zostały przecięte, tylko zostały odcięte wentyle. Powietrze zeszło z kół całkowicie – relacjonowała Bogusia Dzedzej.
Na karoserii ktoś zostawił napis: "od kochających sąsiadów dla troskliwego strażnika". Na szczęście napis dał się zetrzeć i nie uszkodził powłoki lakierniczej.
Sprawa została zgłoszona na policję. Jak poinformowała podinsp. Joanna Węgrzyniak z Komendy Rejonowej Policji Warszawa VII:
- Przyjęliśmy zawiadomienie o uszkodzeniu pojazdu. Mamy tutaj do czynienia z wykroczeniem. Sprawa trafiła do wydziału wykroczeń i postępowań administracyjnych.
Policja będzie ustalać świadków oraz zabezpieczać materiały dowodowe, które mogą pomóc w identyfikacji sprawcy. Rodzina Debory podkreśla, że nie szuka konfliktu.
- To co nas boli, to element społecznej znieczulicy, to jest znak braku wyobraźni, chęci współpracy i empatii. My nie chcemy toczyć wojny z sąsiadami, chodzi nam tylko o to, żeby szanować przestrzeń, która jest dla niepełnosprawnych przeznaczona – podsumowała pani Bogusia.
Dominika Najda, dziennikarka Wirtualnej Polski
Źródła
- tvnwarszawa