Pokazał zdjęcie ze sklepu i ostrzega wszystkich. "Naprawdę muszę wam to tłumaczyć?"
Rodzicielska wygoda czy rażący brak odpowiedzialności? Internet właśnie rozgrzał do czerwoności post, który pojawił się na Facebooku. Autor dołączył zdjęcia dziecka siedzącego w sklepowym wózku. Zamiast śmiechu czy pobłażliwości, pojawił się mocny apel do rodziców.
W tym artykule:
Wózek to nie spacerówka
Wózki sklepowe to jedne z najmniej higienicznych obiektów codziennego użytku. Trafiają do nich nie tylko świeże warzywa czy soki, ale i przeciekające opakowania z mięsem, zabrudzone worki z ziemią oraz produkty sypkie.
"Naprawdę muszę wam tłumaczyć, że sklepowy wózek to nie jest gondola? To nie jest spacerówka. To nie jest sterylna kołyska z baldachimem. To jest, moi drodzy, mobilna metalowa kuweta na zakupy. Tam przed chwilą ktoś wrzucił cieknące mięso, warzywa z ziemią, a może i worek karmy z pękniętym opakowaniem" - czytamy pod postem, który ma już ponad 220 komentarzy i blisko 300 reakcji.
Według badań, na wózkach sklepowych znajdowano bakterie kałowe, gronkowce, salmonellę i E. coli. I chociaż na pierwszy rzut oka to "tylko kilka minut jazdy przez market", w rzeczywistości może skończyć się to infekcją dróg oddechowych, biegunką albo zakażeniem układu moczowego.
Aresztowali ośmioletnie dziecko. Chłopiec doznał traumy
"Chcecie konkretów? Proszę bardzo: - Na wózkach wykrywano bakterie kałowe, gronkowce, pałeczki salmonelli i E. coli. - Zdarzały się przypadki urazów czaszki u dzieci, które się przewróciły lub wypadły z kosza. - Higiena? Zero. Tam nie ma nic, co miałoby certyfikat bezpieczeństwa. Ale przecież 'dziecko siedzi grzecznie, nie płacze, a ja mam dwie ręce wolne' – i to jest, zdaje się, główny priorytet wychowawczy w 2025" - zaznacza autor w dalszej części.
W poście pada celna riposta:
"Wiecie, co mnie najbardziej w tym rozwala? Że wielu rodziców potrafi spędzić trzy dni na czytaniu składów kaszki jaglanej i analizowaniu marki butelki, a potem siup! – sadzacie niemowlę w sklepowym kontenerze, jakby to był ponton życia, i jedziecie na dział z nabiałem. O ironio".
Co gorsza, dzieci, nawet te najmniejsze, mają kontakt z produktami, które potem trafiają do koszyków innych klientów.
"Mieliście kiedyś winogrona, które pachniały śliną i kremem do pupy? Dziękuję, do widzenia" - barwnie opisuje twórca postu.
Ale co, jeśli nie mam wyjścia? Są alternatywy
Wpis nie ogranicza się do krytyki – padają też konkretne propozycje rozwiązań:
"I zanim padnie klasyczne 'a co mam zrobić, jak nie mam innego wyjścia?' – odpowiadam: - Są chusty. - Są nosidła ergonomiczne. - Są wózki dziecięce, które możecie wprowadzić do marketu. - Są nawet specjalne wózki z bezpiecznym siedziskiem dla dzieci (ale tak, trzeba ich poszukać i nie zawsze są czyste – jak cała reszta tego kraju)".
Ale jedno jest pewne: opakowania z wodą mineralną to nie miejsce dla niemowlęcia.
Wspólna przestrzeń to odpowiedzialność
Post kończy się ostrym, ale potrzebnym przesłaniem do wszystkich, którzy korzystają ze wspólnej przestrzeni zakupowej:
"Ale jestem kupującym. I jako kupujący mam prawo oczekiwać, że chociaż jeden element wspólnej przestrzeni będzie wolny od kontaktu z dziecięcą śliną, pieluchami, jedzeniem z rączek i potencjalnie fekaliami. Tak, mówię o dzieciach w pampersie sadzanych na warzywach".
Zadbajmy o zdrowie dzieci i innych klientów. Sklepowy wózek to nie miejsce dla niemowlęcia. Nawet jeśli "wszyscy tak robią".
Dominika Najda, dziennikarka Wirtualnej Polski