W ciąży dowiedziała się, że ma raka. Musiała podjąć trudną decyzję
Laura Mahon z brytyjskiego St Helens miała 31 lat, gdy zauważyła niepokojące objawy. Początkowo myślała, że to dolegliwości związane z ciążą. Kiedy jej stan się pogarszał, zdecydowała się poprosić lekarzy o rezonans magnetyczny. Wynik badania okazał się druzgocący. Laura usłyszała diagnozę: glejak mózgu, nowotwór złośliwy, który według lekarzy dawał jej około roku życia.
W tym artykule:
Glejak dał niecharakterystyczny objaw
Laura w połowie ciąży zauważyła, że nie jest w stanie zgiąć placów u stóp. Objawy nie zaniepokoiły jej na tyle, by szukać pomocy medycznej, jednak z czasem zaczęły przybierać na sile. W końcu 31-latka zdecydowała się na wizytę w szpitalu, gdzie usłyszała druzgocące wieści.
- Powiedzieli mi, że mam guza mózgu, glejaka, i że prawdopodobnie zostało mi tylko rok życia. Byłam załamana i martwiłam się o siebie, mojego męża i naszą nienarodzoną córkę Siennę. Wróciliśmy do domu i po prostu płakaliśmy - wspomina Laura w rozmowie z portalem Metro.
Przed Laurą i jej mężem postawiono dramatyczny wybór - rozpocząć agresywne leczenie nowotworu, które mogło zagrozić życiu dziecka lub czekać z terapią do momentu, aż ich córka będzie bezpieczna.
Umierająca mama napisała listy do córki
- To była trudna decyzja - moje życie kontra życie mojego dziecka. Ostatecznie zdecydowaliśmy się poczekać tak długo, jak to możliwe dla dobra Sienny - dodała.
Zobacz także: Wszyscy myśleli, że dziecko udaje. Chłopiec miał raka mózgu
"Rak się rozprzestrzeniał"
Lekarze rekomendowali utrzymanie ciąży do 32. tygodnia. Niestety, już w 27. tygodniu stan Laury gwałtownie się pogorszył. Kobieta straciła czucie w prawej ręce, zaczęła mieć trudności z chodzeniem.
- Rak się rozprzestrzeniał. To było po prostu okropne. Wiedziałam, że guz rośnie w mojej głowie i nie mogłam nic z tym zrobić, dopóki moje dziecko nie zostanie bezpiecznie urodzone - ujawnia 31-latka.
W 30. tygodniu ciąży przeprowadzono pilne cesarskie cięcie. Dziewczynka urodziła się 10 tygodni przed terminem, była maleńka, ale zdrowa. Wtedy Laura rozpoczęła leczenie - chemioterapię i radioterapię. Niestety, nowotwór okazał się wyjątkowo oporny.
- Przez długi czas wiedziałam, że nadejdzie dzień, w którym powiedzą, że nie mogą już nic dla mnie zrobić - przyznaje.
Walka o każdy dzień
W czerwcu 2024 r. jej stan ponownie się pogorszył. W ciągu zaledwie trzech dni Laura przeszła ponad 50 ataków padaczki. Trafiła do specjalistycznego ośrodka neurologicznego, ale dwa miesiące później lekarze przekazali rodzinie najgorszą wiadomość: leczenie nie przynosi rezultatów, guz rośnie, a wątroba Laury jest w zbyt złym stanie, by móc kontynuować chemioterapię.
- Mój guz rośnie i się rozprzestrzenia. Jest coraz gorzej. Nie jestem pewna, ile mi jeszcze zostało - dodaje Laura.
Choć od diagnozy minęły już trzy lata, Laura wciąż walczy. Stała się także głosem kampanii na rzecz zwiększenia świadomości o nowotworach mózgu. Prowadzi profile w mediach społecznościowych, gdzie dzieli się swoją codziennością.
Obecnie kobieta poszukuje możliwości leczenia prywatnego, by zyskać choć trochę więcej czasu z rodziną. Aby sfinansować terapię, rodzina prowadzi zbiórkę na platformie GoFundMe.
Nowotwór pozbawił Laurę wielu codziennych możliwości. Nie może prowadzić samochodu, a powrót do tej czynności byłby możliwy dopiero po co najmniej dwóch latach bez objawów. Mimo to stara się żyć normalnie, spędzać czas z rodziną i cieszyć się każdą wspólną chwilą.
Dominika Najda, dziennikarka Wirtualnej Polski
Źródła
- Metro