Trwa ładowanie...

Plaga na polskich plażach. "Są na wakacjach, wszystko im wolno"

 Marta Słupska
08.08.2023 14:45
Nadmorski ratownik szczerze o rodzinach z dziećmi.
Nadmorski ratownik szczerze o rodzinach z dziećmi. (Archiwum prywatne )

Chwila nieuwagi i nagle dziecko znika. Wcale nie problemy w wodzie, a zagubienia maluchów to najczęstsza przyczyna interwencji ratowników. - Zdarzają się dzieci, które przeszły kilka kilometrów, zanim rodzice zauważyli zniknięcie. Rekordzistą był pięciolatek, który przeszedł sześć - siedem km z Mielna do Sarbinowa - opowiada w rozmowie z WP Parenting Leszek Pytel, ratownik WOPR z ponad 40-letnim doświadczeniem.

spis treści

1. Nie ignoruj Bałtyku

Niestrzeżona plaża w Karwii. Kilkadziesiąt metrów dalej, przy stanowisku ratownika, powiewa czerwona flaga. Zakaz wejścia do morza nie zniechęca jednak plażowiczów. Wielu nie chce odpuścić pływania we wzburzonym morzu. Wchodzą do wody nawet z dziećmi, które aż piszczą, przeskakując przez fale.

To realia nie tylko jednej plaży, ale całego polskiego wybrzeża. Leszek Pytel, ratownik WOPR z ponad 40-letnim stażem pracy, a przy tym szef ratowników z Mielna, zaznacza w rozmowie z WP Parenting, że ignorowanie czerwonych flag to proszenie się o nieszczęście. Na plażach, gdzie nie ma ratowników, czas potrzebny na uratowanie tonącego może się znacząco wydłużyć.

- Żeby uratować kogoś, kto się topi, to jest czas maksymalnie 10 minut. Zanim ktoś zauważy, że coś się dzieje, zanim poinformuje ratowników, zanim ci dobiegną, to mija kilka ładnych minut… Jeśli jest już za późno, to pozostaje tylko poszukiwanie zwłok - podkreśla Pytel.

Zobacz film: "Cyfrowe drogowskazy ze Stacją Galaxy i Samsung: część 3"

Dodaje, że czerwona flaga zawsze oznacza, że morze jest szczególnie niebezpieczne. Aby można było ją wywiesić, muszą zaistnieć określone warunki: woda ma wówczas poniżej 14 stopni Celsjusza, jest duża różnica między temperaturą wody a temperaturą powietrza, widoczność ograniczona jest do 50 metrów, wiatr osiąga prędkość powyżej trzech w skali Beauforta (a więc na morzu jest wysoka fala powyżej 70 cm). Częste są wówczas też prądy wsteczne, czyli fala idąca od brzegu w kierunku otwartego morza.

- Nie wywieszamy czerwonej flagi dlatego, że nie chce się nam pracować. W takich warunkach wystarczy chwila nieuwagi i dziecko znajdzie się pod falą - dodaje.

(archiwum prywatne )

Ignorowanie koloru flagi i kąpiel w morzu nieopodal, na plaży niestrzeżonej, nieraz doprowadziło do tragedii. Pytel wspomina historię sprzed lat, która wydarzyła się na jednej z mielskich plaż.

- Mieliśmy taką sytuację, że przyjechał ksiądz z grupą dzieci na plażę niestrzeżoną. Tego dnia wywieszono czerwoną flagę, wiał silny wiatr. Najgorsza pogoda z możliwych. Siadł przy wydmie i pozwolił dzieciakom wejść do wody. Dziewczynka z tej grupy zaczęła tonąć, pomagał jej brat i jeszcze jedno dziecko. Ksiądz zauważył, że coś się dzieje i wbiegł do wody. Jego ciało morze wyrzuciło dopiero po kilku dniach w Darłowie. Trójce dzieci zdążyli pomóc ratownicy - wspomina.

Z obserwacji ratownika wynika, że najczęściej toną mężczyźni w wieku 30-40 lat, zwykle po spożyciu alkoholu. W ich przypadku przyczyną jest brawura i przecenianie swoich umiejętności pływackich.

W przypadku dzieci recepta na ich bezpieczeństwo jest prosta: stałe pilnowanie. Nie wolno wpuszczać dzieci samych do wody, ale nawet to nie gwarantuje, że nic się nie wydarzy.

- Rok czy dwa lata temu była taka sytuacja, że ojciec z dwójką dzieci wszedł do morza przy dużej fali i mocnym prądzie wstecznym. Jedno dziecko wówczas uratował, ale drugie utonęło - opowiada.

2. Dramatyczna akcja

Do wyjątkowo niebezpiecznej sytuacji związanej z nieupilnowaniem dziecka w wodzie doszło 4 sierpnia na plaży pomiędzy Mielnem a Unieściem. Tuż po godzinie 17:20 ratownicy otrzymali zgłoszenie, że przy palach wbitych w morzu tonie 10-letnia dziewczynka, którą pozostawiono w wodzie bez opieki.

- Ruszyliśmy z innym ratownikiem na pomoc. Udało nam się wyciągnąć z wody zarówno dziecko, jak i 19-latka, który próbował ją ratować. Następnie zaczęliśmy pomagać mężczyźnie, który również rzucił się dziecku na pomoc. 41-latek, który był wujkiem dziewczynki, znajdował się na końcu ostróg. Z pomocą ratowniczki, która jest naszą szefową, we troje wyciągnęliśmy go z wody - opowiedział WP Parenting ratownik wodny Daniel Pec, który uczestniczył w akcji.

Wszystko rozegrało się na plaży niestrzeżonej. Okazało się, że dziewczynka weszła sama do wody i zbliżyła się w wodzie do ostróg, na które zepchnęły ją fale. Zaczęła tonąć. Ratowników zawiadomił dziadek 10-latki. Wszyscy poszkodowani trafili do szpitala, ich życiu nie zagraża już niebezpieczeństwo.

- Następnego dnia przyszedł do nas z podziękowaniami dziadek tej dziewczynki. Jesteśmy mu za to wdzięczni, bo to dla nas największa nagroda. Rzadko nam się zdarza, że ktoś przychodzi i dziękuje za pomoc - przyznaje Pec.

Niestety, dzieci, które w Bałtyku bawią się same, jest całe mnóstwo. Ratownicy wodni starają się upominać w takich sytuacjach rodziców, ale często są przez nich wtedy ignorowani.

- Uczulam swoich ratowników, że jeśli dzieci bawią się w wodzie same, to należy odprowadzić je do rodziców. Wtedy ratownicy często słyszą od rodziców, nawet jeśli maluchy bawiły się 20-30 metrów od nich, 'no przecież ja patrzę, nic się nie stanie'. Albo mówią, że są na wakacjach i wszystko im wolno. A to jest chwila nieuwagi i maluch zniknie pod wodą albo się zachłyśnie - przestrzega Pytel.

3. Przecież przed chwilą tu był!

Najczęstszym powodem interwencji ratowników na plażach są jednak nie sytuacje w wodzie, lecz zaginięcia dzieci na brzegu. Pytel zauważa, że w sezonie sami tylko ratownicy na plażach Gminy Mielno mają ponad 100 przypadków takich zagubień. Zdarza się, że na jednym tylko dyżurze gubi się do dziesięciorga dzieci.

- Zdarzają nam się dzieci, które przeszły kilka kilometrów, zanim rodzice zauważyli ich zniknięcie. Rekordzistą był pięciolatek, który przeszedł 6-7 km z Mielna do Sarbinowa. Pamiętam też takiego "agenta", który oddalił się od babci do stanowiska ratowników, a potem tak mu się to spodobało, że specjalnie jej uciekał - opowiada rozbawiony.

Tłum ludzi, kolorowe parawany, brak stałych punktów orientacyjnych to tylko niektóre powody, przez które dzieci na plażach tak łatwo się "zawieruszają". Główną przyczyną jest jednak nieuwaga rodziców.

- Często wygląda to tak, że rodzic siedzi tyłem do morza, często blisko wydmy, ważniejsze jest dla niego wystawienie się w stronę słońca, a dziecko 20-30 metrów dalej bawi się w wodzie… Chwila nieuwagi i dziecko znika - dodaje Pytel.

Zwykle rodzice zaczynają poszukiwania zagubionej latorośli stosunkowo szybko, ale bywa, że orientują się, że maluch się zgubił, dopiero po dłuższym czasie.

- Fajnie, jeśli ludzie na plaży zwracają uwagę, że idzie samotne dziecko. Wtedy mogą zareagować i przyprowadzić je do nas. Były jednak sytuacje, że mimo tego, że dziecko zostało szybko wychwycone, to dwie czy trzy godziny czekało w stanowisku ratowniczym dopóki rodzice się nie zorientowali, że tego dziecka nie ma - przyznaje ratownik.

Ratownicy w Mielnie
Ratownicy w Mielnie (FB "Mielno - ratownicy lista obecności!! Byliśmy!!!Jesteśmy!!! Będziemy!!")

Dla bezpieczeństwa maluchów na plaży powstały specjalne "opaski-niezgubki", na których można zapisać numer telefonu do rodzica lub opiekuna dziecka. Są one dostępne za darmo u ratowników. Pytel podkreśla, że proszą o nie dorośli świadomi problemu. Ci, którzy ignorują możliwość zagubienia się latorośli, nie zadają sobie trudu, by taką opaskę zdobyć. To właśnie ich dzieci gubią się na plażach najczęściej.

Pytel z rozbawieniem wspomina ojca, który postanowił w inny sposób poradzić sobie z krnąbrną pociechą.

- Mieliśmy takiego rodzica, który już miał dość tego, że dziecko mu się gubi (zdarzyło się to dwa razy), więc przywiązał sobie do nogi sznurek, drugą końcówkę przywiązał do ręki dziecka i stwierdził: 'no, teraz już mi nie ucieknie!' - opowiada.

Jak tłumaczą się rodzice zagubionych dzieci? Zwykle twierdzą, że "odwrócili się tylko na moment i dziecko znikło" albo "przecież przed chwilą tu był!". Ich reakcje na znalezienie maluchów bywają naprawdę różne.

- Niektórzy są zrozpaczeni, ale zdarzają się rodzice, których musimy wręcz uspokajać, bo są zdania, że to wina dziecka, że się zgubiło. Bywają wręcz wkurzeni i próbują przy nas dawać dzieciom klapsy za to, że się zgubiły. A to przecież rodzic powinien pilnować dziecka, a nie odwrotnie… - mówi smutno Pytel.

Według eksperta przepisem na to, by dziecko się nie zgubiło, jest wcześniejsze nauczenie go, że w momencie dezorientacji powinien udać się do stanowiska ratowników. Podstawą jest jednak to, by malucha nie spuszczać z oka.

- Wchodzimy na plażę razem z dzieckiem i schodzimy z niej też razem. Nie może być tak, że wchodzi cała rodzina, a wychodzi niepełna… - dodaje ratownik.

Marta Słupska, dziennikarka Wirtualnej Polski

Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl

Rekomendowane przez naszych ekspertów

Polecane dla Ciebie
Pomocni lekarze