Pasja zbierania niczego
Od zawsze wiadomo, że dzieci lubią zbierać - cokolwiek. Zwykle przechodzi im z wiekiem, ale niektórym nie przechodzi i wtedy nieraz się okazuje, że zbieranie znaczków to pasja, z której można wyżyć. Ale nasze dzieci się o tym nie przekonają. Bo one zbierają pustkę.
1. Od puszek do punktów
W mojej klasie w podstawówce wszyscy zbierali puszki po piwie i paczki po papierosach. Podróżujący za granicę ojcowie byli więc w cenie, bo przywozili towary, które po skonsumowaniu przez dorosłych trafiały do drugiego obiegu. Za dobrą puszkę po Carlsbergu trzeba było dać 5-6 paczek po Marlboro setkach (bo zwykłe mieli wszyscy), a kolekcje szybko stawały się zbyt duże, by pomieścić się w jednym pokoju.
Wszystkim nam przeszło w którymś momencie, ale do dzisiaj w każdym została mniejsza lub większa potrzeba zbieractwa. Nasze dzieci to widzą i też same chcą zbierać, najczęściej zabawki usłużnie podsuwane przez producentów, występujące w długaśnych seriach. Moja córka ma już całą stadninę kucyków My Little Pony, ale marzy o kolejnych, nadciągających już wkrótce. Koniki ustawione są w rządkach na parapecie i parapet powoli już się kończy, więc trzeba będzie kawałek tej kolekcji gdzieś upchnąć.
Pal jednak sześć zbieractwo, gdy dotyczy fizycznych przedmiotów. Wiadra klocków Lego, koniki - to wszystko istnieje, to wszystko można ustawiać obok siebie, podziwiać, wymieniać. Gorzej, gdy dzieci zaczynają zbierać byty wirtualne. Bo tych można mieć nieskończoność, nie trzeba się przejmować parapetem, a potrzeba zbieractwa zostaje zaspokojona. Autorzy gier wiedzą o tym coraz lepiej i robią wszystko, żeby dziecięcy zbieracze mieli co zbierać.
2. Zbieractwo jako cel
Twórcy chcą, żeby dzieciaki siedziały jak najdłużej przy ich tytule. Osiągają to na wiele sposobów, ale to właśnie eksploatowanie manii zbieractwa święci ostatnio największe tryumfy. Najłatwiej przecież do gry włożyć prosty mechanizm, który zakłada, że kierowana przez dziecko postać musi coś zbierać. Ba, można też dobudować do tego system nagród: przecież co dziesięć znalezionych gwiazdek można udostępnić jakąś grafikę, zdjęcie albo kawałek utworu muzycznego czy może nawet nieznacznie zwiększyć
zdolności sterowanej przez gracza postaci.
Na pewno łatwiej tak zrobić, niż zadbać o to, żeby odwiedzał kolejne, rozbudowane poziomy i po prostu grał. Dlatego też większość współczesnych tytułów (i dotyczy to zarówno gier dla dzieci, jak i dla dorosłych!) daje się ukończyć w kilka godzin - ale dzieci w takim Lego Star Wars III zostawiają godzin kilkadziesiąt. To przez to, że nie mają odblokowanych wszystkich bohaterów, zebranych wszystkich czerwonych cegiełek i jeszcze paru innych rzeczy.
Im nowsza gra, tym zbieractwo większe - twórcy Madagaskaru 3, gry skądinąd całkiem sympatycznej, zmuszają do kończenia jej przynajmniej dwukrotnie i stosują przy tym jeszcze wredne oszustwo. Otóż podczas misji znajdujemy przedmioty, których wybrane przez nas postacie (dwie z czterech) nie mogą podnieść. Czemu? Bo tak. Bo dziecko ma wybrać innego bohatera i przejść tę samą misję jeszcze raz.
Można dyskutować oczywiście, w czym jest to gorsze od mojej puszki po Carlsbergu, równie bezużytecznej jak przedmioty z Madagaskaru 3. Ja jednak uważam, że kolekcjonowanie fizycznych przedmiotów wprowadza znacznie większą dyscyplinę i oferuje znacznie więcej mechanizmów niż zbieractwo cyfrowe. Czerwone cegiełki w Lego może mieć każdy, wystarczy że odpowiednio się postara. Nieskończenie wiele ludzi może zebrać całą kolekcję metodą spełniania określonych wyzwań.
Zbieranie puszek po piwie to inna zabawa. Trzeba się wymieniać, kombinować, znajdować miejsce na przedmioty, być może pozbywać się niektórych okazów - mamy tu całą ekonomię kolekcjonowania. W przypadku gry komputerowej czy konsolowej cała czynność zostaje odarta z tego kreatywnego myślenia i zostaje samo powtarzanie czynności w nieskończoność, aż w końcu dorobimy się tego upragnionego kapelusza dla głównego bohatera. Co z nim zrobimy? Nic.
3. Osiągnięcia w dziedzinie osiągania
Szczytem perfidii są konsolowe systemy zdobyczy - trofeów na Playstation 3 i osiągnięć na
Xboxie 360. Zakładają one, że gracz zbiera coś w ramach danej platformy, niezależnie od tego, w jaką grę gra. Osiągnięcia i trofea są całkowicie uznaniowe i zależne wyłącznie od pomysłowości autorów gier. Niektórzy są faktycznie kreatywni, ale większość wymaga po prostu zostawienia w ich grze jak największej ilości czasu.
Czy dzieci są podatne na te systemy? Bardzo. Już moja sześcioletnia córka potrafi przybiec do mnie i z radością oświadczyć, że zdobyła pucharek w Skylanders. Ta gra zresztą to mistrzostwo w dziedzinie systemów kolekcjonerskich. Nie dość, że są w niej osiągnięcia konsolowe, nie dość, że zbiera się w niej różne rzeczy, to jeszcze można... fizycznie zbierać do niej bohaterów! Do gry dołączone jest urządzenie rozpoznające stawianą na nim figurkę, jak również trzy plastikowe stworki. Gdy znajdują się na urządzeniu, pojawiają się w grze.
Łatwo się domyślić, co dalej. W sklepach z półek patrzą na mnie (i moje dzieci) nowe skylandery, dzięki którym łatwiej ukończyć poziom siódmy i bossa w misji dziewiątej... a do tego tak ładnie wyglądają... kolekcjonerka pełną gębą. Z nią mam jednak mniejszy problem niż z punktami zbieranymi dla faktu zbierania punktów, bo można te stworki wymienić na inne i można się nimi też bawić bez konsoli.
To jednak tylko wyjątek w świecie współczesnej rozrywki. Dzieci mają zbierać osiągnięcia, trofea, punkty, bohaterów, cegiełki, pieniążki, tytuły, obrazki. A nie dość, że nie zbierają niczego, to jeszcze zapominają, po co właściwie grają.