Matki z kliniki Budzik. "Tu jak dziecko płacze, znaczy, że jest dobrze"
Ucisk, sztuczne oddychanie, ucisk - Ewa działa jak robot. Mija wieczność, gdy w oddali słychać wreszcie sygnał karetki. Matka walczy dalej. W głowie szaleje myśl: "Michał, wróć do mnie. Żyj. Synku, musisz żyć". Na salę klinki Budzik, którą stworzyła Ewa Błaszczyk, naszych bohaterów przyprowadziła sytuacja ekstremalna.
1. Ostatnie zwyczajne chwile
Chłopiec ubrany w niebieską koszulkę dumnie prezentuje na zdjęciu złowionego karpia. Ryba jest spora, jej wyciagnięcie z wody wymagało pewnie od 13-latka dużego wysiłku. Tę fotografię Michała zrobiono w lipcu 2023 roku, podczas wakacji u dziadków.
Teraz jest listopad, ale rok później.
- Michał, to chyba twój rekord, prawda? - pyta Ewa Piontkowska.
Syn, siedzący na czarnym wózku inwalidzkim, uśmiecha się, patrząc na zdjęcie z karpiem. Próbuje odpowiedzieć, ale w końcu mruczy tylko cicho "tak". Chwilę później głowa opada mu do przodu. Jest już zmęczony.
Michał zasypia, a Ewa opowiada, co ją i synka doprowadziło do kliniki Budzik.
2. Ulatywało z niego życie
W poniedziałek miała zacząć się szkoła, ale Michał nawet nie spojrzał na kupiony dzień wcześnej nowy strój galowy. Żył wyprawą na ryby, którą miał pożegnać wakacje. Pasję do wędkarstwa odkrył kilka lat wcześniej dzięki znajomemu, który wędkował z tatą. Regularnie robili sobie męskie wypady nad jezioro.
Ewa była z tego powodu bardzo zadowolona. Cieszyła się, że syn ma spokojne i mało ryzykowne hobby, które odciąga go od telefonu i komputera. "Stoi na brzegu, co może mu się stać?" - myślała, gdy po raz kolejny zabierał wędkę i wychodził z domu.
Sobota 2 września była piękna i słoneczna. Michał nie mógł się doczekać, kiedy wyjadą. Rano posprzątali mieszkanie i pojechali na obiad do dziadków, a potem do znajomych, którzy mieli staw z rybami. Było wczesne popołudnie, sielska, spokojna atmosfera. Ewa rozłożyła na trawie koc, wyciągnęła termos z herbatą i patrzyła, jak kilkanaście metrów od niej Michał przygotowuje się do łowienia.
- Koleżanka namawiała mnie, abyśmy poszły do domu na kawę, bo kupiła nowy ekspres. Gdybym nie odmówiła, dziś Michała pewnie nie byłoby wśród nas - mówi i zawiesza głos. Przez chwilę zbiera myśli.
Wysoka, energiczna Ewa, która do tej pory mówiła głośno i wyraźnie, patrząc mi prosto w oczy, nagle zapada się w sobie. Jej bladą twarz zaczynają pokrywać zdradzające zdenerwowanie czerwone plamy, a w oczach pojawiają się łzy. Gdy zaczyna mówić, nie brzmi już donośnie. Głos jest delikatny i przytłumiony, jakby dochodził zza ściany.
- Michał poprosił o wędkę, która należała do znajomych. Była bardzo długa, miała pięć metrów. W pewnym momencie przechyliła się i zahaczyła o linię średniego napięcia. Usłyszałam głośny trzask i zobaczyłam, jak syn upada na plecy - Ewa sięga po chusteczkę.
Przerażona podbiegła do syna. Zobaczyła, że jest przytomny, że oddycha. Zrobiło się zamieszanie, początkowo nie wiadomo było, co dokładnie się stało. Koleżanka Ewy zadzwoniła po pogotowie, a ona, szalała z niepokoju, próbowała rozeznać się w sytuacji.
- Jego oczy wirowały. Ułożyłam go w pozycji bocznej bezpiecznej. Zaczynał tracić przytomność. Jego oddech się spłycał, a momentami całkiem zanikał. Nie wyczuwałam pulsu. Widziałam, że zaczyna sinieć. Chwilę później łapczywie łapał oddech. W końcu zwymiotował - opowiada Ewa, oddychając ciężko.
Ewa zaczęła reanimować syna. Przez 20 minut walczyła samodzielnie. Mówi, że wiedziała, co robić. Na linii słyszała też dyspozytorkę karetek. W końcu pomógł jej nieznajomy mężczyzna. Ewa nie wie, kim był. Wtedy to nie było istotne. Ważne, że robił Michałowi masaż serca, a Ewa mogła się wtedy skupić na wdechach.
- Pamiętam moment, w którym zobaczyłam, jak zmieniają się piękne bursztynowe oczy syna. Jego źrenice zaczęły się rozszerzać. Do dziś nie potrafię powstrzymać łez, gdy to wspominam, bo wtedy widziałam, jak ulatuje z niego życie - głos Ewy drży.
W oczekiwaniu na pomoc reanimowała syna przez 40 minut. To była wieczność.
- W każdej minucie w głowie dudniła mi myśl: "Dlaczego ich jeszcze nie ma?!". Byłam tak nabuzowana adrenaliną, że chyba mogłabym go wtedy na rękach zanieść do szpitala - mówi. - Jego klatka piersiowa co jakiś czas się podnosiła, charczał. Myślałam wtedy: "Dobrze, oddycha, dasz jeszcze radę, zaraz przyjadą i cię uratują!".
W końcu przyjechało pogotowie, straż pożarna, policja. Wylądował śmigłowiec Lotniczego Pogotowia Ratunkowego. Medykom udało się przywrócić bicie serca Michała dzięki defibrylatorowi. Helikopterem przetransportowano go do szpitala.
3. "Jak skończy się życie syna, skończy się i moje"
Na OIOM-ie wiadomo było, że z Michałem jest bardzo źle. Wprowadzono go w stan śpiączki farmakologicznej. Na tamtym etapie lekarze nie wiedzieli, które organy i w jakim stopniu uległy uszkodzeniu. Na skórze 13-latka widoczne były poparzenia, głębokie rany sięgały aż do kości.
Wbrew procedurom Ewie pozwolono zobaczyć się z synem. Przez pierwszą dobę lekarze powstrzymywali się przed oceną, jakie ma szanse na przeżycie.
- Potem, po badaniach, kazano mi się przygotować na najgorsze. Gdy to usłyszałam, wyłączyłam się. Nie docierało to do mnie. Jakbym miała jakąś blokadę. Wiedziałam, że jak skończy się życie syna, skończy się i moje - Ewa się zamyśla.
Michała wychowywała w pojedynkę - po rozwodzie kontakt Michała z tatą był sporadyczny. Od urodzenia był mocno związany z Ewą, był jej sensem życia.
- Nagle ten sens miałby zostać mi odebrany? Wypierałam myśl o najgorszym. Dziś wiem, że dobrze zrobiłam, bo mam to szczęcie, że nadal jest ze mną - twarz Ewy łagodnieje.
Ze względu na rozległe poparzenia chłopak musiał przejść przeszczep skóry. Groziła mu też amputacja palucha i piątego palca u stopy, bo w trakcie porażenia prąd przeszył jego ciało i wyszedł obiema nogami. Na OIOM-ie spędził trzy tygodnie.
Gdy lekarzom udało się ustabilizować jego stan, przeniesiono go na oddział zakaźny. Wciąż się jednak nie wybudzał. Wtedy pojawił się kolejny problem: sepsa. By ją zwalczyć, dostawał antybiotyki. Kolejny cios - okazało się, że obciążone lekami nerki przestają funkcjonować.
- Znów pojawiły się nerwy, konsultacje, nieprzespane noce - wspomina Ewa, która nie opuszczała leżącego w łóżku syna nawet na chwilę. Michał otwierał już wtedy oczy, ale nie było z nim żadnego kontaktu. 35-latka nie zrażała się tym. Ciągle do niego mówiła, czytała książki, puszczała ulubione piosenki, opowiadała, jak jej minął dzień. Dopingowała, by się nie poddawał.
4. Mrugnij na "tak"
W końcu sepsę udało się pokonać. Michał nadal jednak pozostawał w śpiączce. Któregoś dnia lekarka z oddziału rehabilitacji neurologicznej zaproponowała, by trafił do Budzika.
Po dwóch miesiącach od wypadku Michał został pacjentem kliniki. Dla Ewy to był nowy świat: na co dzień mieszka w Iławie, nigdy wcześniej nie była w stolicy, a o Budziku słyszała tylko z telewizji. Kojarzyła to miejsce ze spektakularnymi wybudzeniami. Wyjaśniono jej, że Michała czeka do tego długa droga.
- Gdy trafiliśmy do Budzika, Michał miał otwarte oczy, ale nie docierały do niego żadne bodźce: nie dawał znaku, że nas słyszy, widzi, rozumie. Tylko patrzył, choć trudno nawet nazwać to patrzeniem, bo nie sterował świadomie gałkami ocznymi, a wręcz miał je wywinięte do góry - mówi Ewa, spoglądając na syna.
Michał ma teraz 14 lat. Kiedy uśmiecha się szeroko, widzę jak bardzo jest podobny do mamy.
Ewa przebiera syna na zajęcia z fizjoterapii i sadza na krześle inwalidzkim. Nie jest to łatwe, bo Michał waży już 60 kg i cały czas rośnie. Matka mierzwi mu gęste czarne włosy: - Mój przystojniak - mówi.
Nie sposób nie zauważyć, jakie postępy poczynił Michał przez ostatnie miesiące. W Budziku jest już ponad rok, w połowie listopada specjaliści oficjalnie uznali go za wybudzonego. Chłopak radzi sobie coraz lepiej, ale największym osiągnięciem wydaje się być to, że komunikuje się werbalnie.
- To są początki mowy. Wcześniej wcale nie wydawał dźwięków. Teraz je wydaje w taki sposób, że liczba sylab zgadza się z wyrazem, który chciałby wypowiedzieć. Opanował do perfekcji słowo "nie". Jak chce powiedzieć "tak", mówi "aaa". Mowa jest niewyraźna i ktoś postronny pewnie by go nie zrozumiał, ale ja rozumiem - mówi matka.
Wcześniej kontakt z Michałem był utrudniony: Ewa próbowała się z nim porozumiewać za pomocą mrugnięć, ale ze względu na porażenie nerwu wzrokowego nie było to łatwe.
- Pytałam na przykład, czy zgadza się ze mną. Jak tak, to mówiłam mu, by mrugnął dwa razy. I mrugał. Bywało to jednak nieczytelne, bo wtedy nie umiał zapanować nad wzrokiem, błądził oczami - wspomina Ewa.
Każdy kontakt był jednak na wagę złota. Tym bardziej, że na początku w Budziku Ewa miała wrażenie, że znów ma pod opieką niemowlę.
- Wszystko zaczęło się od nowa: cieszyłam się, gdy na mnie spojrzał, gdy się uśmiechnął. Wierzyłam, że to był uśmiech specjalnie dla mnie. Czekałam na każdy, nawet najbardziej błahy gest z jego strony - opowiada.
Przełomem okazały się święta Bożego Narodzenia, pierwszy raz spędzone daleko od domu. Ewa bardzo je przeżywała myśląc o tym, w jak trudnym położeniu znalazła się wraz z synem.
- W Wigilię się rozpłakałam. Powiedziałam Michałowi: "Mimo wszystko najważniejsze, że jesteśmy razem i mamy siebie". Wtedy syn spojrzał na mnie takim mocnym wzrokiem i wyglądało, jakby próbował mi odpowiedzieć: "Wiem mamo, czuję to samo". To był jeden z pierwszych momentów, kiedy poczułam, że mnie rozumie, że mamy kontakt - Ewa wyciera nos w chusteczkę.
Przy synu stara się być dzielna, bo jej negatywne emocje udzielały się i jemu. Popadał w marazm. Ewa nauczyła się więc, że gdy nadchodzi czas łez, musi wyjść z pokoju. W takich chwilach idzie pomodlić się do znajdującej się w klinice kapliczki lub spaceruje po korytarzach. Jak przyznaje, potrzebuje tego, by porozmawiać z Bogiem.
- Na początku w Budziku często płakałam. Teraz staram się już tego nie robić. Czas na żal już był. Teraz jest czas na działanie, by doprowadzić Michała do sprawności - mówi. - Michał też umiał płakać, nawet gdy był w śpiączce. To rzadkość. Płacze, dając znać, że jest mu źle, że coś go boli. Lecą mu wtedy łzy. Tu, jak dziecko płacze, to znaczy, że jest dobrze, że to może zwiastować wybudzenie.
5. "Zobaczyłam, że Jacek leży na boisku"
Zamieszkując z synem w Budziku Ewa musiała zrezygnować z pracy. Nie chce o tym mówić, podkreśla jedynie, że nic poza synem się dla niej nie liczy. Od 13 miesięcy (z przerwami na krótkie powroty do domu) żyje z Michałem w jednym pokoju.
Jej powierniczkami stały się matki, które tak jak ona, są w Budziku przy swoich dzieciach. Ewa przedstawia mi jedna z nich, Karolinę Krzemień.
Ciemne oczy Karoliny aż błyszczą, gdy mówi Jackowi, że ma gości. 12-latek siedzi przy stoliku i ćwiczy z kolorowymi klockami. Próbuje dosięgnąć jednego z nich. Nie reaguje na powitanie. Może po prostu nie potrafię odczytać jego sygnałów?
Rozglądam się po pokoju, który Karolina z synem zajmują od kilku miesięcy. Uwagę przyciągają setki zdjęć i obrazków ze świętymi przyczepionych na jednej ze ścian. Na drugiej, przeciwległej, wisi szalik Barcelony i strój Mbappe z Realu Madryt.
Karolina wyjaśnia, że przed zapadnięciem w śpiączkę Jacek był zapalonym piłkarzem. Do zdarzenia, które przywiodło go do Budzika, doszło zresztą na boisku.
- To był 10 kwietnia 2024 roku. Jacek miał mieć trening, a ja, nie wiem dlaczego, bardzo nie chciałam go puścić. Mówiłam: "Zostań w domu. Poucz się matematyki, jutro masz sprawdzian". Poszedł, niedługo wrócił i powiedział, że już umie. Odpytałam go i okazało się, że faktycznie. Nie miałam już więc argumentów. Odwiozłam go na ten trening, bo go sobie wywalczył - opowiada Karolina.
Wraz z mężem nigdy nie zostawiali syna na boisku bez opieki. Od drugiego roku życia Jacek miał stwierdzoną padaczkę. Średnio raz w roku przechodził atak, tracił przytomność, zdarzało mu się wtedy oddać mocz. Bali się, że coś mu się stanie.
Tego dnia Karolina obejrzała trening z trybun. Pod koniec poprosiła jednak znajomego, by popilnował syna przez 10 minut. Musiała na chwilę wrócić do domu, żeby przekazać kilka uwag umówionemu fachowcowi.
- Staliśmy przy płocie, rozmawialiśmy, śmialiśmy się i nagle usłyszałam syreny. Poczułam niepokój. Nagle podjechało do nas auto. Znajoma rzuciła: "Karolina, wsiadaj, Jacek miał atak!"- wspomina.
Karolina, ocierając łzy, mówi, że z emocji nie wszystko pamięta.
- Zobaczyłam, że Jacek leży na boisku, a nad nim trener, który go reanimuje. Biegłam do nich na oślep. Nie pamiętam, co mówiłam, jak do nich dotarłam, ale na pewno głośno się modliłam: "Boże, uratuj moje dziecko!" - głos Karoliny drży.
Mimo prób reanimacji, serce Jacka nie biło.
- Nie dawał znaku życia, nie oddychał. Jakbym go już straciła - płacze matka.
Pomógł dopiero defibrylator, którego użyli przybyli na miejsce strażacy. Na miejscu wylądował śmigłowiec LPR. Lekarz zrobił Jackowi EKG. Popatrzył na wynik i zapytał, czy 12-latek leczy się kardiologicznie. Zdziwiona Karolina zaprzeczyła.
- Okazało się, że to, co latami brano za padaczkę, tak naprawdę jest groźną arytmią: zespołem long QT. Ja mam to samo, ale u mnie choroba jest wynikiem przyjmowanych w przeszłości leków. Nikt nigdy nie wpadł na to, by przebadać Jackowi serce - w oczach Karoliny widać żal.
6. Jacek zaciska powieki
Będący na granicy życia i śmierci Jacek został przetransportowany do szpitala w Krakowie, 50 km od rodzinnej wsi Podolsze. Mama zobaczyła go pierwszy raz po wielu godzinach oczekiwania pod drzwiami na OIOM-ie.
- Jak go zobaczyłam… - Karolina urywa i kręci głową. - Jestem pielęgniarką, pracuję w szpitalu. Jestem przyzwyczajona do różnych widoków. Ale gdy zobaczyłam moje własne dziecko, ukochaną chudzinkę z rurą w buzi, w otoczeniu maszyn…
Karolina drżała o syna i czekała, aż się obudzi. Nie mogła być przy Jacku, więc co dwie godziny dzwoniła i pytała pielęgniarek, czy to już.
- Jego stan był stabilny, ale miał śpiączkę mózgową. Nie budził się. Miał zaburzony rytm dnia: w dzień spał, w nocy leżał z otwartymi oczami, szamotał się - wspomina.
Niespokojne noce ciągnęły się w nieskończoność. Nawet gdy po miesiącu od zatrzymania krążenia Jacek dostał się do Budzika, Karolina pamięta, że nie mógł spać.
- Budził się co 15 minut, szurał nogami po łóżku. Nie wiedziałam, dlaczego. Czy jest głodny? Czy chce mu się pić? Nie mógł mi tego powiedzieć - wzdycha.
Karolina wiązała z pobytem w Budziku ogromne nadzieje. Jak sama mówi, mocno walczyła, by dla Jacka znalazło się miejsce. Miała nadzieję, że synek się wybudzi. Mijały jednak kolejne tygodnie, a w jego stanie nie widać było poprawy.
- Po pierwszych trzech miesiącach, gdy Jacek nie robił zbytnich postępów, załamałam się - mówi Karolina.
Wtedy pojawił się pierwszy kontakt: Jacek, gdy chciał coś przekazać, zaciskał na dłużej powieki. Matka wiedziała, że robi to świadomie, bo była to powtarzalna reakcja adekwatna do sytuacji. Miesiące ćwiczeń opłaciły się też ruchowo: od czterech tygodni Jacek siedzi już bez podtrzymywania. Wcześniej zjeżdżał z siedzenia.
Karolina zajmuje się synem w określonym trybie: przez dwa tygodnie jest z nim, a potem na dwa tygodnie wraca do domu, do pracy. Wtedy chłopiec zostaje przez tydzień pod opieką jej teściów, a kolejny pieczę sprawuje nad nim jej tata.
Ich dzień zaczyna się wcześnie rano. Karolina daje Jackowi kaszkę do PEG-a - systemu, które pozwala dostarczyć pokarm bezpośrednio do żołądka, omijając jamę ustną. Chłopiec próbuje już jeść także buzią. Potem szybko rozpina mu pampersa i zanosi na toaletę, bo Jacek od trzech tygodni umie już załatwić się w łazience. Na końcu go ubiera, daje lekarstwa i wiezie wózkiem na rehabilitację.
Po ćwiczeniach obiad, a potem kolejne zajęcia. Wieczorem obowiązkowa kąpiel i pora na sen. Jacek szybko zasypia. Karolina rozkłada swoje łóżko obok łóżka syna i też stara się zasnąć.
- Zdarza mu się powiedzieć "mama" przez sen. Albo woła naszego psa "Maniek, chodź!". Myślałam, że mi się to śni. Ale nie, usiadłam na łóżku i dalej wołał. Moim marzeniem jest, by zaczął do mnie mówić - Karolina się zamyśla.
Spogląda z czułością na syna. Drobny Jacek kołysze się na boki, raz po raz wkładając do buzi gryzak. Czasem próbuje delikatnie ugryźć mamę w rękę. Karolina wyjaśnia, że to odruch patologiczny, ale coraz bardziej słabnie.
- Jackowi czasem się wyrwie "nie" lub "no". Kontaktuje się poprzez mruganie, dłuższe zamknięcie powiek. Umiem już to rozpoznać. Jak jest zły, zgrzyta zębami. Nie umie płakać z łzami, ale gdy jest mu źle, na przykład na ćwiczeniach, to kwiczy. Płacze w sposób niemy, wykrzywiając buzię - Karolina pokazuje mi, jak to wtedy wygląda.
Gdy pytam, co by najbardziej chciałaby usłyszeć, uśmiecha się i mówi przez łzy: "Mamo".
7. Życie po Budziku
Ewa znajduje w pokoju zapisaną chwiejnym pismem kartkę A4. Z dumą wyjaśnia, że to list, jaki Michał napisał własnoręcznie z pomocą terapeutki na terapii widzenia. Nie umiem go odczytać. Ewa tłumaczy, że syn napisał: "Mamo, u mnie źle, bo wszyscy coś chcą", choć ostatnie wyrazy są nieczytelne. Na dole nawet się podpisał.
Ewa rozkleja się, gdy mówi, jak bardzo brakuje jej dawnej codzienności.
- Tęsknię za normalnością. Za tym zwykłym dniem - emocje odbierają jej głos. Zakrywa oczy chusteczką i długo płacze. Gdy podejmuje wątek, mówi z dużym trudem: - Przed dzieckiem muszę ubrać pewną maskę. Czasem muszę ją zdjąć.
Faktycznie, trudno oprzeć się wrażeniu, że Ewa przy Michale i Ewa w rozmowie sam na sam to zupełnie inne osoby. Ta pierwsza tryska energią, mówi głośno i nie przestaje żartować. Druga, gdy opowiada o tym, co przeszła z synem, wydaje się krucha i delikatna.
- Najbardziej się boję tych zwykłych dni po wyjściu z Budzika. I tego, że kiedyś mnie zabraknie i Michał zostanie sam. Moim największym marzeniem jest, by był samodzielny, ale lekarze twierdzą, że to nie jest możliwe - mówi cicho.
Michał i Ewa mają opuścić Budzik za dwa tygodnie. W ich pokoju piętrzą się torby i walizki ze spakowanymi rzeczami. Ewa systematycznie wywozi je z powrotem do Iławy.
Jak będzie wyglądać ich życie po Budziku? Ewa myśli praktycznie: musi sprzedać mieszkanie na trzecim piętrze bez windy. Nie nadaje się do zamieszkania z niepełnosprawnym dzieckiem. Planuje wprowadzić się z synem do rodziców. Kupiła już mieszkanie od dewelopera na parterze, ma być gotowe za rok. Trzeba będzie je dostosować do potrzeb Michała. Podjęła też nową pracę.
A Michał? Będzie się uczył w czteroosobowej grupie w placówce opiekuńczo-wychowawczej w Iławie. Dla Ewy ważne jest, by miał kontakt z ludźmi, uczył się z nimi funkcjonować.
Jacek jest na półmetku pobytu w Budziku. Przez pół roku może się jeszcze wiele wydarzyć, Karolina nie snuje więc na razie żadnych planów na życie po klinice.
- Przed nami długa droga. Najgorsze, że nikt mi nie może zagwarantować, że się uda, że Jacek się obudzi. Ani tego, do jakiego stopnia sprawności dojdzie. Ale ja swoje wiem i w swoje wierzę - Karolinie łamie się głos. - Lekarze nie mówią o szansach. To nie jest do określenia. Serce mi jednak podpowiada swoje. Ale nie powiem tego głośno. Nie chcę zapeszać. Ale modlę się o to codziennie.
Wspomóc Jacka w drodze do zdrowia można za pośrednictwem założonej w sieci zbiórki. Jego bliscy zbierają środki m.in. na zakup specjalistycznego sprzętu i pokrycie przyszłych kosztów leczenia chłopca.
Klinika Budzik dla dzieci to pierwszy w Polsce wzorcowy szpital dla dzieci po ciężkich urazach mózgu. Działa od lipca 2013 roku przy warszawskim Centrum Zdrowia Dziecka. Budowa kliniki została sfinansowana przez Fundację Ewy Błaszczyk "Akogo?".
Marta Słupska, dziennikarka Wirtualnej Polski
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl