Joanna Jabłczyńska przyjęła uchodźców z Ukrainy. "Te dzieci widziały całe zło tej wojny. Leżące na ulicach ciała, rosyjskie czołgi"
Dzieci uciekające przed wojną już nigdy nie wymażą z pamięci obrazów bombardowań, dźwięków syren, huku wybuchających bomb i zapachu zgliszczy. - Te dzieci widziały całe zło tej wojny. Leżące na ulicach ciała, rosyjskie czołgi, helikoptery, zburzone mosty. To jest coś, czego najmłodsi nigdy nie powinni zobaczyć - mówi Joanna Jabłczyńska. Aktorka postanowiła przyjąć pod swój dach dwie rodziny, które musiały szukać schronienia w Polsce.
1. Jabłczyńska: "Wiedziałam, że chcę pomóc"
Aktorka, gdy tylko dowiedziała się, jak wiele osób potrzebuje pomocy, nie wahała się ani chwili. Udostępniła dwa mieszkania dla rodzin, które uciekły z ogarniętej wojną Ukrainy.
- Jedną rodzinę znalazłam poprzez media społecznościowe. Ktoś szukał mieszkania dla tych osób, zapytałam, czy to nadal aktualne, okazało się, że tak i w ten sposób Ludmiła i jej córka Bohdana trafiły pod mój dach. Druga rodzina to bliscy mojej koleżanki, która pochodzi z Ukrainy - mówi w rozmowie z WP Parenting Joanna Jabłczyńska.
- Ulokowałam te osoby w moich mieszkaniach. Jedno miało być sprzedane, drugie wynajmowane. Jednak w obecnej sytuacji wiedziałam, że mogą posłużyć do zrobienia czegoś dobrego. Bardzo dużą pracę wykonałam w pierwszy weekend od rozpoczęcia wojny. Musiałam przenieść wszystkie rzeczy, które zostały w moim mieszkaniu na Wilanowie, 100 km dalej do miejsca, gdzie obecnie mieszkam - dodaje.
2. "Dzieci widziały całe zło tej wojny"
Prawniczka i aktorka wspomina, że osoby, które do niej trafiły, były kompletnie sparaliżowane. Dzieci widziały ludzi pod gruzami, latające nad głowami pociski i zbombardowane miasta.
- Gdy spotkałam się z Ludmiłą i jej córką Bohdaną, widziałam w ich oczach ogromny strach. Miałam wrażenie, że one nie wiedzą, co się dzieje. Ta sytuacja jakby do nich nie docierała. Jednocześnie były bardzo wdzięczne, doceniały otrzymaną pomoc. Cały czas mi powtarzały, że chcą jak najszybciej wrócić do domu. Dopiero tydzień po ich przyjeździe udało mi się przekonać Bohdanę, żeby poszła do szkoły, a Ludmiłę, aby znalazła pracę. Powiedziałam, że to pomoże im chociaż na chwilę oderwać myśli od tego, co się dzieje w ich ojczyźnie. Bo ja sama bym oszalała siedząc w domu. Zmobilizowałam je, żeby wyszły do ludzi - opowiada nam Joanna Jabłczyńska.
- Druga rodzina pochodzi z Metropolu. Eugen, Ludmiła, dwunastoletnia Ania i dziewięcioletni Max przez pięć dni uciekali przed okrucieństwem wojny. Jak sami mówią, to była bardzo wyczerpująca podróż. Tysiące kilometrów, długi czas oczekiwania na przejściach granicznych. Te dzieci były kompletnie wyczerpane. Widziały całe zło tej wojny, leżące na ulicach ciała, rosyjskie czołgi, helikoptery, zburzone mosty. To jest coś, czego najmłodsi nigdy nie powinni zobaczyć - dodaje poruszona.
Aktorka zwraca uwagę na to, że często osoby, które musiały uciekać z własnego kraju z powodu rosyjskiej inwazji, mimo tego iż są już bezpieczne, nadal odczuwają permanentny strach. Można powiedzieć, że cierpią na zespół stresu pourazowego.
- Jestem w kontakcie z różnymi rodzinami. Poprzez moje media społecznościowe udaje mi się załatwić dla takich osób najpotrzebniejsze rzeczy. Właśnie dzięki sile Instagrama udało mi się znaleźć mieszkanie dla rodziny z szóstką dzieci. Potem usłyszałam, że maluchy podczas całej drogi do Polski nie powiedziały ani słowa, były w takiej traumie. A gdy trafiły już do Warszawy, do przygotowanego dla nich mieszkania, to ich pierwsze pytanie brzmiało: "czy jest tu piwnica?" - relacjonuje Jabłczyńska.
3. Pamiętajmy, że to będzie maraton, a nie sprint
Prawniczka zauważa, że nadal potrzeba rąk do pracy, a pomoc ofiarowana uchodźcom z Ukrainy musi być przemyślana i długofalowa.
- Dużo osób bardzo chce pomóc, ale też dużo osób tej pomocy potrzebuje. Ja przede wszystkim chcę zaapelować o to, żeby to była długofalowa pomoc. Żebyśmy nie myśleli sobie, idąc za tym zrywem, że przyjmiemy kogoś do siebie na tydzień, miesiąc, czy trzy miesiące. Sytuacja tych rodzin jest taka, że nie wiemy, czy kiedykolwiek wrócą do swoich domów. Musimy mieć świadomość, jak wielka jest to odpowiedzialność - tłumaczy.
Joanna Jabłczyńska przekonuje, że nawet najmniejszy gest ma znaczenie. Jeśli nie dysponujemy środkami, które możemy przekazać, to zaoferujmy swój czas.
- Nie każdy może przekazać dużą ilość pieniędzy na ten cel, udostępnić mieszkanie. Ale jeśli mamy chwilę, to pojedźmy na dworzec, poczęstujmy potrzebujących herbatą, albo chociaż dobrym słowem. Okażmy im wsparcie. Ci ludzie naprawdę teraz tego potrzebują - mówi nam aktorka.
Kobieta apeluje również o to, aby pomagać mądrze.
- Pamiętajmy, że te osoby uciekając, nie mogły zabrać ze sobą wielu rzeczy, więc tam potrzebne jest wszystko, od jedzenia, po ubrania, środki higieny osobistej, rzeczy do szkoły dla dzieci. Oddawajmy rzeczy, które sami chcielibyśmy dostać. Nie róbmy sobie teraz porządków w szafach. Ja wiem, że każdy chce pomóc, ale pomyślmy, co robimy, aby ta pomoc nie była pozbawiona sensu - uczula.
Jak możemy jeszcze pomóc dzieciom, które uciekły przed złem wojny?
- W Nadliwiu znajduje się duży ośrodek rekolekcyjny, który stoi pusty. Bardzo chcemy, aby za jakiś czas znalazły w nim schronienie dzieci, które uciekły z Ukrainy. Dlatego proszę, jeśli ktoś tylko ma czas, aby tam się zgłosił i pomógł. Potrzebujemy wszystkiego, ale najbardziej rąk do pracy. Jeżeli nie możemy pomóc materialnie, to każdy z nas, jeśli jest zdrowy, może tam przyjść i pomóc fizycznie - podsumowuje aktorka.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl