Dlaczego daliśmy się nabrać na Antosia?
Wystarczyło tylko wzruszające zdjęcie małego chłopca, historia śmiertelnej choroby i zaangażowane w akcję gwiazdy, by wyłudzić 500 tys. złotych. Był jeszcze chwytliwy hashtag - #bojesieciemnosci. Zbiórka pieniędzy na 2,5-letniego Antosia Rudzkiego chorego na siatkówczaka obuocznego okazała się oszustwem. Zapal światło Antosiowi? Niekoniecznie. To dziecko nie istnieje.
1. Strasznie boi się ciemności
"Na początku listopada 2016 roku życie prawie 2,5-letniego Antka Rudzkiego zmieniło swój bieg. To właśnie wtedy rodzice małego chłopca dowiedzieli się, że jego oczy są chore. Diagnoza? Siatkówczak obuoczny. Jedyną szansą na uratowanie dziecka jest operacja w Stanach Zjednoczonych. Do 26 marca br. potrzebne jest 500 tys. złotych. Czasu jest mało, a Antek strasznie boi się ciemności."
Zobacz również:
Tomek przeszedł z Lublina do Krakowa szklakiem św. Jakuba. To nowy program resocjalizacyjny
To fragment artykułu z apelem o pomoc, który pisałam trzy miesiące temu. Przyznajemy, my również daliśmy się nabrać. Podczas tworzenia materiału sama rozmawiałam z Michałem Sinieckim, organizatorem zbiórki.
Nie chciałam, by reportaż był zwykłym przeklejeniem informacji prasowej. Już wtedy kontakt z rodzicami Antka był utrudniony. Podobno nie lubili rozgłosu.
Minęło kilka miesięcy. Zbiórka się zakończyła, zebrano ponad 500 tys. złotych. W pomoc zaangażowało się wiele gwiazd, w tym Anna i Robert Lewandowscy. Przekazali 100 tys. złotych.
W akcję pomocy Antkowi Rudzkiemu zaangażował się sam Maciej Orłoś. - Pierwszy raz coś takiego widzę. Z drugiej strony nie da się weryfikować tego typu informacji, ponieważ nie ma na to czasu. Ze zdziwieniem czytałem nowe fakty na temat zbiórki dla Antosia. Słyszałem nawet, że organizator jest przykrywką, a ktoś inny nim steruje – komentuje Maciej Orłoś z Telewizji WP.
Jak dodaje dziennikarz, dosyć często zgłaszają się do niego różne osoby i fundacje z prośbą o wsparcie, np. o napisanie hasła na kartce i zrobienie sobie z nią zdjęcia. - W większości przypadków ja tego nie sprawdzam. Do tego typu akcji podchodzę z zaufaniem. Jednak poprzez tę sytuację szkoda jest fundacji, które faktycznie chcą pomóc. Mam nadzieję, że wszyscy potraktują ją jako wyjątek, incydent. Nie chciałbym, żeby zaszkodził akcjom, w których się pomaga naprawdę potrzebującym ludziom – mówi.
Pierwsze podejrzenia dotyczące fikcyjności zbiórki na rzecz Antosia Rudzkiego padły już 7 lipca, w piątek. Paulina Szubińska-Gryz ze Stowarzyszenia "Neuroblastoma Polska" opublikowała post, w którym zapytała rodziców dzieci chorych na nowotwory: "Czy ktoś zna rodziców/dziecko? Czy ktoś je widział?". To środowisko jest bardzo specyficzne. Tutaj każdy się zna. W trudnych chwilach lepiej być razem, wzajemnie się wspierać.
Sprawdź też:
2. Kim jest Antek?
Komentarze nie pozostawały złudzeń. Żaden z użytkowników nigdy nie spotkał się z Joanną, Tadeuszem i Antkiem Rudzkimi.
Rozmowa telefoniczna z Pauliną Szubińską-Gryz zaowocowała kolejnymi pytaniami, na które nikt nie miał odpowiedzi: Gdzie Antek teraz przebywa? Jak wygląda jego leczenie? Jeżeli ma siatkówczaka obuocznego, to dlaczego choroby nie widać na zdjęciu?
Okazało się też, że w sieci krąży tylko jedno zdjęcie chłopca, a Antek nie jest podopiecznym żadnej fundacji. Nie ma też swojego fanpage'a na Facebooku.
Po raz kolejny skontaktowałam się z Michałem Sinieckim, managerem gwiazd podającym się za przyjaciela Tadeusza i Joanny Rudzkich. Poprosiłam go o kontakt do rodziców chłopca. Przeprowadzony z nimi wywiad miał być użyty do kolejnego reportażu – z życia chłopca po zebraniu środków pieniężnych i operacji u prof. Abramsona w Stanach Zjednoczonych. Mężczyzna powiedział, że nie może podawać takiego numeru bez zgody. "Niestety, nie odbiera Tadeusz"- takiej treści SMS-a otrzymałam.
Tego dnia rozmawiałam też z Agnieszką Nowik z Fundacji SięPomaga. Oto oficjalne stanowisko w tej sprawie:
"Od wczoraj napływają do nas niepokojące sygnały od ludzi pomagających potrzebującym, że ta akcja to oszustwo, że chłopiec nie istnieje. Sprawdziliśmy, czy zgłaszali się do nas. Tak, w styczniu dzwonił do nas pan podający się za organizatora całej akcji (Michał Siniecki) i pytał, jak to wygląda ze zbiórką na siepomaga.
Powiedział, że całą akcję chce przeprowadzić sam i potrzebuje tylko miejsca. Miał już wcześniej zaczętą zrzutkę, gdzie każdy może zbierać na co chce. U nas tak to nie działa - zbiórki nigdy nie są na prywatne konta osób, tylko na subkonta potrzebujących w fundacjach. Przed rozpoczęciem zbiórki sprawdzamy dokumentację medyczną i kosztorys. Mamy kontakt mailowy i telefoniczny z rodzicami potrzebującego dziecka. A po zakończonej zbiórce piszemy rezultat, w którym jest opisane, jak przebiegało leczenie oraz są zdjęcia z leczenia.”
Jak dodała Agnieszka Nowik, w przypadku tego zgłoszenia, zbiórka nie mogła się rozpocząć, ponieważ po otrzymaniu informacji, że jest potrzebny kosztorys, dokumentacja oraz kontakt z rodzicami nikt już się do nich nie odezwał.
W piątek, ok. godz. 17.00 odebrałam telefon. Ktoś dzwonił do mnie z nieznanego numeru. Mężczyzna podający się za Tadeusza Rudzkiego zaczął opowiadać, na jakim etapie jest leczenie jego syna. Z rozmowy wynikło, że dziecko przebywało przez pewien czas w Centrum Zdrowia Dziecka. Zapytany o oddział, na którym leczył się mały pacjent i nazwisko lekarza prowadzącego, chciał kończyć rozmowę. Prosił o chwilę, by mógł zapytać żony. Nie oddzwonił.
W sobotę, 8 lipca, na oficjalnym profilu Michała Sinieckiego opublikowano oświadczenie:
23-latek spotkał się też z mediami, by przeprosić wszystkich zaangażowanych w akcję. Siniecki obiecał, że odda wszystkie pieniądze. Nie wiadomo jednak, czy je posiada. Z nieoficjalnych źródeł wiadomo, że ma problemy z prawem i długi.
3. Dlaczego daliśmy się oszukać?
W to, że Antek żyje, uwierzyła cała Polska. Ale dlaczego daliśmy się oszukać?
- Gdy pomagamy, ośrodek przyjemności w mózgu nagradza nas polepszeniem naszego samopoczucia. Z kolei przechodząc obojętnie wobec krzywdy czy potrzeby drugiego człowieka, dręczy nas sumienie. Takie zachowania mogą być dodatkowo wzmocnione, gdy osoba potrzebująca wydaje się nam wyjątkowo bliska. A sposobów na wzbudzenie tej bliskości jest mnóstwo - komentuje mgr Mateusz Dobosz, psycholog pracujący w internetowej poradni psychologicznej.
Jak dodaje ekspert, wystarczy wrzucone do sieci zdjęcie dziecka oraz odpowiednie rozreklamowanie całej zbiórki. Gdy w akcję uda się włączyć też osoby znane, sukces jest gwarantowany, w końcu "skoro mój idol tak robi, to z pewnością jest to dobre”.
- Czy w związku z tym, świadomi zagrożeń powinniśmy zupełnie odciąć się od pomocy innym? Nie. Za każdym razem warto jednak zweryfikować, na tyle, na ile to możliwe, czy osoba, której pomagamy istnieje naprawdę. Czy rzeczywiście jest w potrzebie? Czy pieniądze, które jej przekażemy, zostaną spożytkowane w dobrym celu? - mówi psycholog.
Ta sytuacja może mieć fatalne skutki dla innych fundacji, które naprawdę chcą pomóc. W jaki sposób unikać oszustów? Należy sprawdzać, czy dana zbiórka została zweryfikowana odpowiednią dokumentacją. Warto też kontrolować media. Rodzice chorych dzieci często angażują się w różnego rodzaju akcje społecznościowe. Strony zbiórek charakteryzują się też dużą liczbą zdjęć pacjenta – zarówno sprzed choroby, jak i z leczenia szpitalnego.
Czy Michał Siniecki odda pieniądze i odpowie prawnie za oszustwo? W tej sprawie na razie jest więcej pytań niż odpowiedzi.
Wszyscy jednak dowiedzieliśmy się, jak łatwo sfabrykować wyciskającą łzy historię i sprzedać ją milionom ludzi.