Cyfrowy zwierzak
Podczas komunii i w miesiącach po nich coraz większą popularnością cieszą się prezenty żywe, czyli zwierzątka. W sklepach zoologicznych tłoczą się jeże pigmejskie i świnki morskie, a dzieciaki nie mogą się już doczekać, aż w domu pojawi się nowy, futrzasty (zwykle) członek rodziny. Zanim się jednak zdecydujemy na jakiegoś pupila, możemy sami się przekonać, czy nasza młodzież jest gotowa na codzienne obowiązki. Z pomocą przychodzą całkiem już rozbudowane cyfrowe zwierzaki.
1. Nowoczesne tamagotchi
Moda na hodowanie elektronicznej symulacji stworzenia ma już swoje lata. Większość z nas pamięta tamagotchi, niewielkie urządzonka z czarno-białym ciekłokrystalicznym ekranem, udające kieszonkowego pupila. Tamagotchi trzeba było karmić, bawić się z nim, sprzątać po nim i przede wszystkim o nim nie zapominać, bo pozostawiony sam sobie po jakimś czasie zdychał i zabawa zaczynała się od początku. Szał na tamagotchi rozbłysł i zniknął, bo w końcu ile razy można robić to samo – ale dzisiejsi producenci analogicznych zabawek mają znacznie szerszy wachlarz możliwości. Kolorowe wyświetlacze i powszechne platformy takie jak tablety czy smartfony to jedno, ale jest jeszcze cała pula zagrywek, dzięki którym stworka chce się hodować w nieskończoność. Dodanie do prostego tamagotchi zestawu celów i nagród okazał się strzałem w dziesiątkę.
Jednym z najlepszych przykładów takiego nowoczesnego cyfrowego zwierzaka jest niepozorna aplikacja nazywająca się Pou. Pou powoli wyrasta w mojej okolicy na nowy podwórkowy szał, niemal wszystkie grające podstawówkowe i przedszkolne dzieciaki hodują już swojego Pou w przerwach od Minecrafta.
Czym jest Pou? To szalenie umownie narysowany stworek. Stworka trzeba doglądać, ale jest to znacznie wygodniejsze i bardziej przejrzyste niż w dawnych tamagotchi. Pou opisany jest czterema parametrami, które zawsze widać na ekranie, dzięki czemu grające dziecko wie, czego jego pupilowi w danej chwili potrzeba. Bawimy się zatem z Pou, karmimy go, czyścimy, a gdy się nudzi – gramy z nim w gry. Prościuteńkich mikrogier z każdą aktualizacją aplikacji jest coraz więcej i są coraz ciekawsze. Grając w nie, zarabiamy złote monetki – walutę wydawaną następnie na jedzenie i najróżniejsze inne przedmioty, takie chociażby jak wymyślne stroje. Wymyślne oczywiście na tyle, na ile pozwala umowna grafika, stylizowana na rysunki przedszkolaków.
2. Dopłać do Pou
Oczywiście za Pou trzeba zapłacić – najpierw kilka złotych za samą aplikację, ale potem mniej odporni gracze zaczynają kombinować, jak by tu szybciej podnieść poziom energii stworzonka, bo bez tego nie da się z nim bawić (czyli grać w minigry, a to one stanowią najciekawszy element aplikacji). Z pomocą przychodzi sklepik, w którym można kupić eliksiry, monety i generalnie wszystko, czego dusza zapragnie, oczywiście za prawdziwe pieniądze.
Uczuliłem swoje dzieci, żeby nawet tam nie zaglądały (jak w wypadku każdej gry z mikropłatnościami) i po jakimś czasie zauważyłem z pewnym zaciekawieniem, że Pou bez ułatwień stanowi znakomite przygotowanie do sprowadzenia prawdziwego zwierzaka do domu. Owszem, pies, kot czy nawet świnka morska są nieskończenie bardziej skomplikowanymi konstrukcjami niż kartoflopodobny Pou, ale na pewnym ogólnym poziomie wymagają podobnych czynności i podobnego poziomu zrozumienia.
Zmęczony zabawą Pou ziewa i nie chce się bawić – niby oczywista oczywistość, ale przetłumaczenie małej dziewczynce, że ze szczeniakiem nie można się ganiać w nieskończoność, przyszło mi znacznie łatwiej, gdy miałem Pou w charakterze przykładu. Elektroniczny zwierzak uczy regularności, która potrzebna jest przy powtarzaniu tak nieprzyjemnych i nudnych rzeczy, jak sprzątanie po prawdziwym pupilu czy wyprowadzanie go na spacer.
Dlatego też, jeśli nosimy się z zamiarem wprowadzenia do domu nowego członka rodziny (tudzież zbliża się komunia i mamy sporą szansę na to, że ktoś wpadnie na znakomity pomysł podarowania naszemu dziecku świnki morskiej), proponuję w pierwszej kolejności przeprowadzić prosty test, żeby wiedzieć, czego możemy się spodziewać i czy wybłagany piesek nie okaże się zbyt nudny i trudny w obsłudze po miesiącu. Bo to będzie oznaczało oczywiście, że to rodzice będą z nim zapychać na wszystkie spacery.
Pou to wprawdzie ani pies, ani nawet jeż pigmejski, ale podstawowe mechanizmy ma podobne. Jeśli nasze grające dziecko znudzi się tą aplikacją po tygodniu, nie oszukujmy się – ze zwierzakiem może być jeszcze trudniej. Oczywiście prawdziwe stworzonko jest nieskończenie bardziej wdzięczne i sama jego miłość może wystarczyć naszemu dziecku jako nagroda za ponoszone trudy... ale lepiej mieć chociaż minimalne pojęcie, czego spodziewać się po swojej młodzieży.