Brzydula Betty. Sezon 3 (recenzja)
Trzeci sezon amerykańskiej odsłony najsłynniejszej kolumbijskiej telenoweli. Zmiany, zmiany i jeszcze raz zmiany. Nowi ludzie, nowe miejsca i nowe sytuacje. W tym wszystkim Betty, realizująca swój plan na życie, goniąca szczęście.
Dzieje się sporo i szybko.
To chyba normalne dla amerykańskich produkcji. Cały serial w tej wersji odbiega od oryginału, nawet Betty jest jakby mniej sztampowa (poza "urodą" oczywiście). Czeka nas komedia, sensacja, romans w jednym. Wszystko to na bogato, z rozmachem, z aktorami rozpoznawalnymi nawet wśród światowej widowni, no i z wielką Modą. Do tego typowe, amerykańskie (nie zawsze najwyższych lotów) poczucie humoru.
Nie zabraknie jednak poważniejszych momentów. Wpleciono tu trochę trudniejszych wątków obyczajowych. Życiowe decyzje, które podejmują bohaterowie w niektórych momentach, aż mnie zdziwiły, bowiem odstawały od konwencji serialu i cechowały się dojrzałością i "życiową mądrością".
Co by nie mówić, serial porusza również ważkie tematy, których u nas w tak otwarty sposób raczej by nikt nie przedstawił. Pomimo to całość jest lekka (czasami zbyt lekka jak dla mnie) i ewidentnie ukazuje nam w krzywym zwierciadle społeczeństwo amerykańskie, relacje i prawa w nim rządzące. Myślę, że to te smaczki sprawiły, iż serial otrzymał prestiżowe nagrody Emmy i Złotego Globu.
Mimo że to już 3 sezon, nadal ma ogromną widownię na całym świecie. To świadczy o tym, że się podoba. Na pewno jest ciekawszy od Klanu, mnie jednak na dłużej nie wciągnął. Brak mi zdecydowanie Violetty;), która w polskiej wersji działała na mnie jak magnes. Gdybym miała spędzać czas przed telewizorem to wybrałabym pierwsze sezony "Gotowych na wszystko".
Miłego oglądania.